Corocznie z przynależności do Kościoła katolickiego rezygnują dziesiątki tysięcy Niemców. Dwa lata temu na ten krok zdecydowało się ponad pół miliona osób. Podobny proces zauważalny jest u niemieckich protestantów. Według najnowszych danych jedynie co czwarty obywatel Republiki Federalnej Niemiec to katolik. Kościół w Niemczech traci więc swą pozycję, ale w dalszym ciągu jest żywy. Można się było o tym przekonać ma ulicach Erfurtu. To bowiem stolicę malowniczej Turyngii na miejsce spotkania wybrali sobie niemieccy katolicy, organizujący swój kolejny zjazd.
Prawie 600 propozycji
Wydarzenie oficjalnie rozpoczęło się w Boże Ciało. W dzień poprzedzający uroczystość przybywających z całego kraju gości bardzo serdecznie powitał prezydent Niemiec Frank-Walter Steinmeier. W programie zjazdu znaleźć można było nazwiska wielu niemieckich polityków z pierwszych stron gazet. W jednej z dyskusji uczestniczył kanclerz Olaf Scholz, w innej zaś sali minister spraw zagranicznych Annalena Baerbock. Aktywnymi uczestnikami obrad byli także niektórzy premierzy rządów landowych, posłowie do Bundestagu i europarlamentu. To dowód uznania dla tego typu spotkań.
Mają one bardzo bogatą tradycję. Pierwsze spotkanie odbyło się bowiem w Moguncji już w 1848 r. Miejscem zaś następnego była śląska metropolia – wówczas Breslau, dziś Wrocław. W latach 1933–1945 niemożliwe było organizowanie wydarzenia. Powrócono do niego po wojnie. Począwszy zaś od lat 50. ubiegłego wieku spotkania odbywają się co dwa lata. W tym samym cyklu swoje zjazdy organizują niemieccy protestanci. Podobnie jak dotychczasowe, także i ostatnie spotkanie było imprezą w dużej mierze inspirowaną i zorganizowaną przez osoby świeckie. Trudno sobie oczywiście wyobrazić tego typu zjazd bez istotnego udziału hierarchii – w spotkaniu aktywnie uczestniczyło ponad dwudziestu niemieckich biskupów.
Wybór Erfurtu na miejsce już 103. spotkania katolików wywołał niemałe zdziwienie w niemieckim społeczeństwie. Odsetek katolików zamieszkujących na terenie tutejszej diecezji nie przekracza 8 proc. W liczącej zaś nieco ponad 2 mln mieszkańców Turyngii jedynie co czwarty obywatel to chrześcijanin. Dla organizatorów tegorocznego spotkania oznaczało to, że warunkiem powodzenia imprezy była sięgająca różnych wymiarów ekumeniczna współpraca. Wśród setek młodych wolontariuszy byli zarówno katolicy, jak i młodzi luteranie. Było to w pewnym sensie nawiązanie do końcowych lat komunizmu w Niemieckiej Republice Demokratycznej, kiedy to ówcześni opozycjoniści najczęściej znajdowali wsparcie ze strony obydwu działających tu Kościołów.
Erfurcki zjazd poprzedzony został wielomiesięcznymi przygotowaniami. Nie mogły się one ograniczyć do zapewnienia sponsorów. Równie ważne było merytoryczne przygotowanie spotkania. O rozmiarach przedsięwzięcia przekonali się jego uczestnicy, chcący choć w części skorzystać z proponowanej przez organizatorów oferty. Program trwającego cztery dni spotkania zaprezentowany został w liczącej ponad 250 stron książeczce. Każdy uczestnik mógł wybrać nie więcej niż kilkanaście spośród niemalże 600 pozycji. Różniły się one tak co do natury, jak i formy. Dominującą formą, podobnie zresztą jak na ostatnich zjazdach, były dyskusje poruszające najważniejsze problemy intrygujące dziś niemieckich katolików i nie tylko ich. Były też i takie, adresowane do słuchaczy pozostających z dala od któregokolwiek z niemieckich Kościołów. Poszczególne tematy prezentowane były na ogół przez bardzo znanych dziennikarzy, polityków, pisarzy, działaczy katolickich czy teologów.
Antysemityzm, pokój i AfD
Wspominając dwa ostatnie zjazdy niemieckich katolików, trudno nie dostrzec pewnych zmian akcentów. O ile parę lat temu dominującym tematem był masowy napływ migrantów, a w tym kontekście relacje z islamem, to podczas erfurckiego spotkania na czoło wysuwały się problemy światowego pokoju, klimatu, roli kobiet w Kościele oraz rosnącego w Niemczech antysemityzmu.
Jako że od lat uczestniczę na różnych poziomach w polsko-niemieckim dialogu, przyzwyczaiłem się do tego, że problem ten należy do najczęściej poruszanych. Tutaj nabrał on szczególnego wymiaru. W wielowiekowej historii Erfurtu znaleźć można bardzo niechlubne epizody. Jednym z nich był pogrom całej społeczności żydowskiej, do którego doszło na początku XIV w. W efekcie inspirowanego przez katolickich księży wydarzenia śmierć poniosło prawie tysiąc osób. Ale to niejedyna niechlubna karta. Z centrum Erfurtu do dawnego obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie jest niecałe 10 km. Nieco dalej jest do Eisenach. Tutaj zaś, o czym również nieraz wspominano, działał w czasie wojny instytut naukowy, którego głównym celem było badanie i eliminacja żydowskich wpływów na życie religijne ówczesnej Trzeciej Rzeszy. Ta „naukowa” placówka zrodziła się z inicjatywy jedenastu lokalnych kościołów ewangelickich.
Jedna z debat poświęconych „problemowi żydowskiemu”, która odbyła się w pięknej sali cesarskiej, przebiegała pod hasłem: „Kiedy staniemy się Kościołem krytycznie nastawionym wobec antysemityzmu?”. Przywołując doświadczenia narodowego socjalizmu, wskazywano, iż obowiązkiem tak obywatelskim, jak i chrześcijańskim, jest reagowanie w porę. Bardzo donośnie zabrzmiał tu głos gospodarza miejsca – erfurckiego ordynariusza – wskazującego, iż nie można zrozumieć katolicyzmu, jeśli się nie zna teologii żydowskiej.
Uczestnicy wielu spotkań stawali wobec tyle niełatwych, ile często formułowanych pytań odnośnie do uprawnionej zbrojnej reakcji na agresję z zewnątrz. Przypominam sobie w tym kontekście dyskusję z udziałem bardzo znanego posła do europarlamentu, generała Bundeswehry i jednego z niemieckich biskupów. Można było odnieść wrażenie, że rozmówcy byli blisko konsensusu co do konieczności odejścia od zachowań będących konsekwencją dość powszechnego od lat w Niemczech pacyfizmu. Z drugiej jednak strony na ulicach spotkać można było różnej maści demonstrantów nawołujących do powstrzymania się od przemocy. Przywołując brunatną przeszłość, protestujący wskazywali na niedopuszczalne ich zdaniem dostarczanie broni walczącej Ukrainie.
Znając obserwowane u naszych zachodnich sąsiadów uczulenie na wszelkiego rodzaju ekstremizmy, nie może dziwić, że przedmiotem krytycznej refleksji uczestników zjazdu stała się rosnąca w siłę skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD). Zyskuje ona na popularności w szczególności na terenach dawnej NRD. Obserwator z Polski nie może nie zauważyć jednoznacznie krytycznej oceny, z jaką ruch ten postrzegany jest przez czołowych przedstawicieli obydwu niemieckich Kościołów. – Wierzący i zaangażowani chrześcijanie – mówił w inaugurującym zjazd przemówieniu prezydent Steinmeier – przeciwstawiają się dziś jednoznacznie ekstremizmowi i wrogom demokracji. Przypominam jednoznaczne politycznie oświadczenie niemieckich biskupów z lutego ubiegłego roku zatytułowane „Narodowy nacjonalizm i chrześcijaństwo są nie do pogodzenia”. Oświadczenie odbieram jako intelektualną konfrontację z prawicowym ekstremizmem – mówił prezydent Niemiec.
Śladami Lutra
Analiza tematów dyskutowanych przez uczestników erfurckiego spotkania wskazuje, że nie wahają się oni podejmować refleksji nad trudnymi sprawami. Z dużym zainteresowaniem, poprzedzonym uznaniem dla odwagi organizatorów podejmujących problem, wysłuchałem dyskusji zatytułowanej: „Dlaczego angażować się w Kościele. Praca i aktywność ma rzecz skompromitowanej organizacji”. Ku memu zdumieniu dyskusje zdominowali ludzie młodzi, członkowie zrzeszenia niemieckich studentów katolickich. Może się mylę, lecz wydaje mi się, że w Polsce nie ma tego typu organizacji…
Wśród uczestników panelowych dyskusji zdecydowanie dominowały osoby świeckie. W dużej mierze były to kobiety. Jako że wiele spotkań odbywało się o tej samej godzinie, uczestnikowi erfurckiego spotkania przychodziło wybierać, czy bardziej interesuje go kwestia równouprawnienia kobiet w Kościele, antysemityzm, „trzeci etap ekumenii”, czy też relacja między wolnością religijną a populizmem. Spotkania odbywały się najczęściej w kościołach – i to protestanckich. Tych bowiem jest w mieście najwięcej.
Można przypuszczać, że tylu wiernych mury tych świątyń widywały cztery wieku temu, kiedy w tamtejszym klasztorze augustiańskim modlił się wówczas jeszcze nieznany młody niemiecki mnich Marcin Luter. Pewnie też od jego czasów na ulicach pięknego Erfurtu nie widziano tylu sióstr zakonnych. Trudno powiedzieć, czy to samo dotyczy księży. Ci bowiem nie są zobligowani do demonstrowania swojej pozycji stosownym strojem. Dotyczy to w znacznej mierze także niemieckich hierarchów.
Mylne byłoby przekonanie, że dominującą częścią składową tego katolickiego spotkania była jedynie refleksja nad często z pozoru „niekościelnymi” zagadnieniami. Immanentną częścią programu były w Erfurcie dialogi biblijne. Uczestniczyli w nich – co dość oczywiste – katolicy, prawosławni, ewangelicy czy duchowni Kościoła starokatolickiego. Partnerami w dyskusji były zaś osoby świeckie, w tym też te, które w swym życiorysie mają ukończone studia teologiczne. Nie można w tym kontekście nie wymienić barwnej postaci lewicowego premiera Turyngii Bodo Ramelowa. Ostentacyjnie przyznaje się on do przynależności do cieszącego się wspaniałą kartą w najnowszej niemieckiej historii protestanckiego Kościoła Wyznającego (Bekennende Kirche), którego najwybitniejszym przedstawicielem był, wywodzący się z Wrocławia, pastor Dietrich Bonhoeffer.
Coś dla ducha
Uczestnicy zjazdu mieli oczywiście okazję uczestniczyć codziennie w sprawowanej najczęściej w godzinach porannych Eucharystii. Nierzadko nabożeństwa opatrzone były specjalnym mottem, nakierowującym na liturgiczne czytania i towarzyszące im rozważania. Najczęstszym motywem wiodącym była troska o pokój. Znaleźć można było jednak też niekonwencjonalne inspiracje. I tak jednego dnia pomocniczy biskup Erfurtu, przywołując postać świętego Walentego, poprowadził liturgię słowa przewidującą błogosławieństwo dla wszelkiego rodzaju żyjących ze sobą par. Dzień wcześniej zaś organizatorzy zaprosili na ekumeniczne nabożeństwo maryjne. Może to z pozoru dziwić, ale dziś wiadomo, że Marcin Luter wcale nie był tak „amaryjny”, jak przez wieki przyjmowano. Ci zaś spośród 30 tys. uczestników spotkania, którzy wysłuchawszy codziennie paru dyskusji i wykładów, mieli jeszcze siły, mogli udać się na jedno z wieczornych nabożeństw. Najczęściej miały one charakter ekumeniczny. Jedno z nich, poprowdzone w pięknej scenerii położonej na wzgórzu katedry, poprowadził przeor ekumenicznej wspólnoty w Taizé. W programie erfurckiego spotkania znaleźć można było także wiele imprez o charakterze kulturalnym: występy grup muzycznych, kabaretów i zespołów tanecznych.
Każdego dnia uczestnicy zjazdu musieli przechodzić przez Anger, centralny punkt miasta. Tutaj w oczy rzucało się stoisko zatytułowane „Strefa antyreligijna”. Obsługujący ją aktywiści w dość agresywny sposób demonstrowali swoją niechęć do Kościoła, podkreślając, ich zdaniem, niczym nieuzasadnione preferencje finansowe, z jakich korzystają dwie największe wspólnoty wyznaniowe. Z hojnie rozdawanych prospektów można było się dowiedzieć o wielu ciemnych stronach historii Kościoła.
O ile program zjazdu nie zawierał informacji o tym specyficznym stanowisku, to goście mogli dzięki niemu trafić do głównego miejsca prezentacji różnego rodzaju organizacji, zrzeszeń, wydawnictw, zgromadzeń zakonnych i diecezji. Były one zlokalizowane głównie na placu u podnóża pięknej gotyckiej katedry. Można się było doliczyć przynajmniej dwustu stanowisk. Spacer między nimi zdawał się przeczyć powszechnej opinii o schyłku niemieckiego Kościoła. Ileż tu sióstr zakonnych, ilu zakonników! Szczególnie zauważalni byli jezuici, dominikanie i franciszkanie. Z rozmów z niektórymi z nich wynikało jednoznacznie, że powszechny w tym kraju spadek powołań dotyczy przede wszystkim tzw. księży światowych (Weltpriester), bo tym mianem określa się w Niemczech księży diecezjalnych. Zakony odczuwają to w znacznie mniejszym stopniu. U przybysza z Polski zdziwienie musiał wywołać fakt, iż obok stanowisk poszczególnych diecezji można było spotkać namioty wszystkich rad diecezjalnych. Trudno to zinterpretować inaczej niż wskazanie, iż instytucje te niekoniecznie zawsze muszą tu mówić jednym głosem. Wśród kilkuset stoisk dostrzec można było i takie, których obecność musiałaby wzbudzić zdziwienie osoby pierwszy raz przybywającej do Niemiec. To np. duszpasterstwo katolickich lesbijek i homoseksualistów, federalna centrala uświadomienia seksualnego czy duszpasterstwo Sinti i Roma. Swoje przedstawicielstwo, podobnie zresztą jak na ostatnich tego typu spotkaniach, miał episkopat czeski. Jedynym zaś elementem pośrednio związanym z naszym krajem było stoisko organizacji Maximilian Kolbe Werk (Dzieło Maksymilian Kolbe) – organizacji od dziesięcioleci angażującej na rzecz pomocy byłym ofiarom hitlerowskiego terroru, przede wszystkim więźniom obozów koncentracyjnych.
Z ufnością w przyszłość
W namiocie diecezji Trewir zupełnie przypadkowo natknąłem się zaś na biskupa Georga Bätzinga. Przewodniczący konferencji biskupów niemieckich okazał się człowiekiem niezwykle otwartym. Ożywił się bardzo, kiedy się dowiedział, że przyjechałem z Poznania, bo bywał w tym mieście. Życzyłem mu wytrwałości na podjętej przez Kościół w Niemczech „synodalnej drodze”. Wiele rozmów, które udało mi się przeprowadzić w Erfurcie, utwierdziło mnie w przekonaniu, że zdecydowana większość uczestników spotkania gotowa jest dalej kroczyć tą drogą.
Biskupa Bätzinga zaś ponownie zobaczyłem, ale już z oddali, kiedy celebrował Mszę kończącą czterodniowe spotkanie niemieckich katolików. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie homilia – i to nie tylko dlatego, że trwała jedynie nieco ponad 10 minut. Podobnie bowiem jak w czasie Mszy inauguracyjnej, sprawowanej przez ordynariusza Erfurtu, także i tutaj przewodniczący niemieckiego episkopatu zdecydował się na formę dialogu. „Rozmówczynią” biskupa była kobieta – ubrana w białą albę pani doktor teologii. Przywołując fragment Drugiego Listu do Koryntian niemiecki hierarcha przypomniał, na jakie trudności w krzewieniu Ewangelii napotykał Apostoł Narodów.
– Dostrzegał swoją niedoskonałość, swoje ograniczenia, nieskuteczność podejmowanych działań. Powodzenia zdarzają się rzadko. Z trudem udaje się tworzyć nowe parafie, porażki zniechęcają. Czyż dziś nie jest podobnie? – pyta wielu z nas. Czyż nie jest tak, że kryzysy, straty i tęsknoty nie były obecne od zawsze? Wiara jest krucha. Ale jak mówi Paweł: „Skarb ten przechowujemy w glinianych naczyniach, po to, aby wiedziano, że ta przeogromna moc pochodzi od Boga, a nie z nas. Zewsząd doznajemy utrapień, lecz nie jesteśmy tym przytłoczeni, przeżywamy wątpliwości, ale nie rozpaczamy'' – mówił bp Bätzing.
Słuchając tych słów, aż chciałoby się zapytać, skąd przewodniczący niemieckiego episkopatu w sytuacji masowego exodusu od Kościoła, bierze tyle siły, aby – odwołując się do doświadczeń św. Pawła – z pełną ufnością spoglądać w przyszłość. Parę dni, jakie udało mi się spędzić wspólnie z niemieckimi katolikami i wsłuchiwanie się w pełne zaangażowania debaty, upoważniają do wyrażenia przekonania co do wzajemnego zaufania między świeckimi i przeważającą częścią niemieckiego episkopatu. Hasłem, które przyświecało uczestnikom zjazdu były słowa psalmu 37: „Przeto wzoruj się na niewinnym i popatrz na prawego, bo przyszłość należy do męża pokoju”. Nieprzypadkowo więc niepokój o przyszłość Europy był tematem nad wyraz często dyskutowanym w różnych gremiach erfurckiego spotkania. Pełni ufności w Bożą opatrzność niemieccy katolicy żegnali się słowami: Do zobaczenia w Würzburgu. To w tym pięknym, położonym wśród winnic nad Menem mieście planowany jest za dwa lata następny, już 104. zjazd niemieckich katolików.