Powodem (i pretekstem) był gwałtowny spór o telewizyjny serial Korona królów, w którym Łabonarska gra główną rolę – królowej Jadwigi, żony Władysława Łokietka. Powodem, bo chciałem się dowiedzieć, co ona o tym sądzi. Pretekstem, bo jest to dla mnie jedną z najbardziej intrygujących postaci w świecie teatru i filmu.
Pani Halina broni serialu, a jeszcze mocniej swojego w nim udziału, opowiadając, jak interesuje ją tamta epoka i ile pracy włożyła, aby wykreować od podstaw wiarygodną, ciekawą postać. I trzeba powiedzieć, że pomimo rozmaitych ograniczeń i mankamentów Korony królów to jej się udało.
Te mankamenty wynikają po części z natury samego gatunku, jakim jest telenowela, gdzie drobiazgowo pokazuje się zdarzenia niemal dzień po dniu. Po części są to też słabości scenariusza. Ale wiele tych wad, choćby zbyt współczesny język i mentalność postaci, cechuje także i bardziej renomowanych filmów oraz seriali zachodnich. Na tym tle Koronę osłabia większe ubóstwo środków oraz nierówna aktorska ekipa. Ale jej wady są wyolbrzymiane przez hejterów – także z powodów politycznych. Wielu ludziom chodzi o to, aby przyłożyć nielubianej publicznej telewizji.
Królowa Łabonarskiej jest wielobarwna, fascynująca. Budowana notabene według recept zachodnich, gdzie główne postaci, nawet te, z którymi się identyfikujemy z powodów historycznych, nie są idealizowane. Pani Halina jest świadoma cech władczyni – jej małostkowości, nieufności, czasem okrucieństwa, skłonności do gier. Ale broni jej cechami epoki. I pokazuje jako mocną kobietę tamtych czasów.
Jest i druga strona naszej rozmowy. Pytałem, dlaczego pomimo błyskotliwego debiutu w filmie Aktorzy prowincjonalni 70-letnia dziś aktorka stanowczo za rzadko stawała przed kamerą. I dlaczego nawet w teatrze, gdzie jest generalnie bardziej spełniona, miewała okresy przestojów. Ta kobieta, promienna, dystyngowana, której charyzmę rozpoznać można już podczas rozmowy przy kawiarnianym stoliku, jest ostatnią osobą skłonną do skarżenia się. Ale szczerze mówi: „Nie pasowałam do tego świata”. Już w latach 90. uświetniała swoim wspaniałym głosem widowiska i spektakle organizowane przez Radio Maryja. To wystarczyło aby tzw. środowisko zaczęło ją ignorować. Na szczęście niekonsekwentnie, szczególnie w ostatnich latach nastąpił jej wielki powrót, często w spektaklach reżyserowanych przez jej syna Wawrzyńca Kostrzewskiego, choć nie tylko.
Można powiedzieć: była za dobra, aby dać się wypchnąć z polskiej kultury. Ale nasuwa się parę smutnych wniosków. Po pierwsze, w mainstreamowym teatrze teksty inspirowane chrześcijaństwem i tradycyjną wrażliwością, przecież dużej części Polaków, są słabo obecne. Po drugie, część teatralnego establishmentu kieruje się najbardziej utartymi ideologicznymi schematami. Ma trudności ze współistnieniem z ludźmi o innych wrażliwościach. Halina Łabonarska jest świetna w sztukach Arthura Millera czy Friedricha Dürrenmatta, albo w telewizyjnych Listach z Rosji według markiza de Custine’a. To moment jej spotkania z resztą świata teatralnego. A jednak nie raz i nie dwa zamykano się na nią.
Mówi, że niczego nie żałuje, bo ma po prostu własną hierarchię wartości. Tacy ludzie są nie tylko godni podziwu. Są też najzwyczajniej w świecie ciekawi, powinni być ciekawi nawet dla tych, co się z nimi nie zgadzają Mnie jest żal, bo mam do czynienia z jedną z promiennych gwiazd mojej młodości. Chciałbym ją oglądać codziennie. Ale nasuwa się przypowieść o odbieraniu nagrody tu na ziemi i w niebie.