Powiedział to mąż i ojciec, przedstawiciel grupy mężczyzn, która próbowała określić, czym jest miłosierdzie w małżeństwie. Ta męska definicja poparta konkretami – choćby: „jesteś dla mnie miłosierna, gdy znowu się lenię i przez to coś zawalam, a ty się nie wściekasz; a kiedy ty jesteś miłosierna, ja sam chcę się zmieniać dla ciebie” – bardzo mi się spodobała. Zgodnie z tą definicją w Domu Miłosierdzia w Koszalinie (pisze o nim ks. Jarosław Czyżewski na s. 54) żyją wspólnie wolontariusze i potrzebujący. Jedni przychodzą tu po doraźną pomoc, inni zatrzymują się na dłużej. Ludzka życzliwość i obiad są im czasem bardziej potrzebne niż nauka o Bogu. Ale przychodzi i czas na Jego odkrycie, i przemiana pogmatwanego życia. Dom utrzymuje – w sensie duchowym i materialnym – Boża Opatrzność, nie ma on bowiem stałego, instytucjonalnego finansowania. Czasem pieniądze znajdują się w ostatnim momencie, a jeśli nie, mieszkańcy traktują to jako wezwanie do większego zaufania i intensyfikują modlitwę.
Aby wystawić się na działanie miłosierdzia, trzeba wydobyć czasem trudną prawdę o sobie – zranienia, błędy, wady. Ale żadna zmiana w naszym życiu nie dzieje się bez konfrontacji z „nieprzyjemnymi częściami” siebie. Pisze o tym Maria Krzemień (s. 44), pokazując, że taka droga zgodna jest z Jezusowym stwierdzeniem o wyzwalającej mocy prawdy. W tym punkcie psychologia i duchowość akurat mają sporo wspólnego. A wady czasem dobrze zwyczajnie wykpić; ot, i mnisi bywają nie całkiem święci, jak choćby ci przedstawieni na rzeźbach w kartuskim kościele. Jeden śpi, drugi gdzieś się gapi, każdy z nich zajęty wszystkim, tylko nie modlitwą. Siostra Małgorzata Borkowska, benedyktynka, historyk, znawczyni życia zakonnego (rozmowa na s. 36), dowodzi, że w klasztorze nie musi być ponuro, a poczucie humoru to stosunek do świata, który pozwala zobaczyć w nim właściwe proporcje.
Miłosierdzie, prawda, poczucie humoru mają moc przemiany i wyzwolenia. A któż nie chce być wolny?