Logo Przewdonik Katolicki

Dam się Bogu zaskoczyć

Joanna Mazur
FTO. MAGDALENA KSIEŻEK. Dorota Łosiewicz. Żona, mama czwórki dzieci. Dziennikarka tygodnika „wSieci”, TVP1 i TVP Info. Autorka książek Moi rodzice, Cuda nasze powszednie i Życie jest cudem.

O życiu, które zmienia… całe życie, małych i wielkich cudach i dziękowaniu Bogu z Dorotą Łosiewicz rozmawia Joanna Mazur


Napisałaś do tej pory trzy książki. W tytułach dwóch z nich występuje słowo „cud”. Co jest największym cudem w Twoim życiu?
– Moje dzieci i rodzina. A takim „namacalnym” cudem jest Anielka – najmłodsza córeczka. Od samego początku ciąża była zagrożona. Lekarz stwierdził krwiaka i podejrzewał ciążę pozamaciczną. To był stan zagrażający życiu. Dostałam skierowanie do szpitala, a badania potwierdzały diagnozę. Nie było widać dziecka. Zlecono laparoskopię. W niedzielę mieliśmy jechać na Eucharystię do zaprzyjaźnionej wspólnoty Święta Rodzina, ale zamiast tego znalazłam się w szpitalu Świętej Rodziny. Wieczorem  w otwartych drzwiach stanęli ludzie z tej wspólnoty i pomodliliśmy się razem. Następnego dnia lekarz zrobił USG i okazało się, że nie mam krwiaka, a obraz pokazuje zdrowe 8-tygodniowe dziecko. Wypisali mnie następnego dnia.
 
To nie był jednak koniec cudów…
– Anielka urodziła się chora z niedrożnością przewodu pokarmowego. Lekarze wycięli 25 centymetrów jelita cienkiego zaraz po urodzeniu. Wyłoniono stomię. Podczas operacji doszło do  niewydolności oddechowej i krążenia. Cztery doby była w śpiączce. Sytuacja nie wyglądała ciekawie. Zapowiadano nam, że przez kilka miesięcy będziemy przyjeżdżać do szpitala na płukanie tej „nieaktywnej” części jelita. I być może kiedyś możliwe będzie zespolenie. Dla mnie to był bardzo trudny czas. Właśnie oddałam do druku książkę Cuda nasze powszednie i zastanawiałam się, czy to jest możliwe, żeby Bóg napisał mi taki hollywoodzki scenariusz. Napisałam książkę o cudach, które spotkały innych, a teraz czekałam na „mój” cud. Mówiłam – Panie Boże, gdybyś tylko chciał, to jelitko Anielki by się zrosło. Bałam się jednak, że tak się nie stanie i że to próba wiary. Wreszcie poprosiłam koleżankę o zwrot oleju św. Charbela, który jej pożyczyłam. Gdy go odwiozła, namaściliśmy z mężem córkę. Następnego dnia lekarz zdecydował się na reoperację. Stomia była zbyt płytko wyłoniona, jej treść zalewała ranę i wdało się zakażenie. Antybiotyk nie działał, bo i nie mógł działać, skoro rana była cały czas zanieczyszczona. Doszło do operacji i w trakcie okazało się, że druga część jelit cienkiego, ta która miała być płukana miesiącami, działa i można jelito zespolić. Dziecko weszło na operację ze stomią, a wyszło bez niej. Oczywiście ten cud nie zdarzyłby się bez lekarzy. Ktoś, kto nie jest wierzący, zobaczy tylko medyczną interwencję. Ja dostrzegłam mocne działanie Boga.
 
Od zawsze tak patrzyłaś na życie?
– Wychowałam się w domu „wierzących niepraktykujących”. Nie byłam przyzwyczajona, by chodzić co niedzielę do kościoła. Bierzmowanie przyjęłam jako osoba dorosła. Świadkiem był mój obecny mąż, wtedy jeszcze narzeczony. Moje nawrócenie nie jest bez związku z tym, że to akurat za Andrzeja wyszłam. On był wierzący od zawsze. Przed ślubem ustaliliśmy, że chcemy wychować dzieci w duchu wiary. Bardzo mu na tym zależało. Ja zaczęłam praktykować, bo tak się umówiliśmy (śmiech). Jednak od momentu bierzmowania poczułam, że Duch Święty zaczął zmieniać moje myślenie. Po ślubie nie chodziłam już do kościoła dlatego, że tak się umówiłam z mężem, ale że sama tego chciałam. No a potem poznałam prawdę o Bożym Miłosierdziu i zobaczyłam je w działaniu.
 
Masz czwórkę dzieci, pracujesz w telewizji i gazecie… I masz czas pisać książki…
– No właśnie nie mam czasu (śmiech). Nie wiem, jak napisałam te książki. Pan Bóg chyba poszerzył mi dobę. Mąż mi oczywiście bardzo pomógł, zajmował się dziećmi. Ostatnio zabrał troje dzieci na ferie, a ja zostałam sama w domu z Anielką. Stwierdziłam, że nie wyobrażam sobie, jak można mieć jedno dziecko (śmiech). Ona cały czas coś ode mnie chciała. A jak wszyscy jesteśmy w domu, to Hania z Anielką tańczy, Janek robi fikołki na łóżku, a Maja ją tuli i zabawia. Z czwórką dzieci jestem w stanie zrobić wszystko, z jednym nie mogę zrobić nic.
 
Skąd pomysł, aby pisać o życiu? Temat wydaje się ostatnio wyczerpany…
– Kilka miesięcy temu pojechałam do Wrocławia na reportaż o Wojtku, który urodził się po mózgowej śmierci swojej mamy i tam poznałam niesamowitą panią neonatolog. Opowiedziała mi kilka historii, a kolejne przychodziły „same”. W tym czasie spotkałam znajomych, których nie widziałam od 20 lat, którzy spodziewali się dziecka. Ciąża była zagrożona, a dziecko obrzęknięte. Bardzo mocno to przeżywali. To były okoliczności, które przesądziły o takim temacie. Poza tym jak o czymś pisać, to tylko o kwestiach najważniejszych.
 
W książce mocnym motywem jest cierpienie – utrata dziecka, poronienie, śmierć bliskich osób, niepełnosprawność. Czy według Ciebie cierpienie „uszlachetnia”?
– Cierpienie nie jest na pierwszym planie, a uroda życia. To życie drugiego człowieka nas zmienia. I miłość, i szacunek dla niego. Oczywiście bardzo trudno jest się pogodzić ze śmiercią własnego dziecka. Najłatwiej przez to przejść, gdy się wierzy. Jednak nie trzeba być osobą wierzącą, aby szanować życie. Pewnemu małżeństwu urodził się chory synek, z zespołem Downa. Przerazili się, że nie dadzą sobie rady – psychicznie i finansowo. Podpisali dokumenty, zrzekając się praw rodzicielskich. Jednak dość szybko odkryli, że nie mogą bez niego żyć. Poczuli pragnienie zabrania go do domu. Gdy Darek zamieszkał z nimi, to wszystko zadziałało. Znalazła się pomoc rodziny i pieniądze. A w małżeństwie zaczęło układać się lepiej niż przed porodem. Wiara nie była tutaj argumentem. Argumentem była miłość.  
 
Jak dałaś sobie radę, słuchając tak trudnych historii?
– Ryczałam jak bóbr. Przy kilku historiach płakałam trzy razy – słuchając, pisząc i redagując. I teraz jak o tym mówię, to też czuję wzruszenie. Słuchając tych historii, myślałam – to mogło być moje dziecko. Jak się ma dzieci, to ma się takie wrażenie, że wszystkie dzieci są twoje (śmiech). Przeżywałam to mocno. Czułam przecież ich emocje. Jak Kasia opowiadała o Julce, która umarła zaraz po urodzeniu i mówiła, jak ważny był dla niej ten jeden uśmiech jej dziecka i ta jedna godzina jej życia – bardzo się wzruszyłam i wzruszam za każdym razem, jak o niej mówię… To było piękne, jak bardzo oni kochali to dziecko i jak ważne było dla nich to godne pożegnanie. Zostali przecież rodzicami. Tego już nikt im nie mógł zabrać.  
 
Na okładce Twojej książki zamiast cierpienia widać radosną dziewczynkę z balonami…
– Zainspirował mnie film 99 balonów. Przedstawia historię chłopca, który żył 99 dni. Rodzice dowiedzieli się dwa miesiące przed porodem, że ma zespół Edwardsa. Wiedzieli, że nie będzie długo żył. Postanowili codziennie wyprawiać chłopcu urodziny. Celebrowali ten czas. Chłopiec zmarł po 99 dniach i tego dnia wypuścili w niebo 99 balonów. Balony to coś ulotnego, ale i pełnego radości.
 
Jako obrońcy życia często popadamy w idealizowanie, a przecież trudno jest opiekować się chorym dzieckiem lub osobą starszą…
– Świat teraz idzie na łatwiznę. Wszystko ma być lekkie, łatwe i przyjemne. Wszyscy mają być piękni. A dla tych brzydkich i słabych proponujemy aborcję lub eutanazję. A to życie „na skraju” też jest piękne. Opowiada o tym historia Jani – starszej i niepełnosprawnej kobiety, którą lekarze spisali na straty. A rodzina zabrała ją ze szpitala do domu, pielęgnowała i kobieta przeżyła jeszcze dwa lata w radości i bliskości rodziny. Jania skończyła dwie klasy szkoły podstawowej, ale miała serce pełne miłości. Dla świata była niczym, ale dla rodziny była skarbem. Teraz często mówi się kobietom, że mają żyć tylko dla siebie. A żyjemy przecież dla innych – jest to ofiara, ale piękna, bo czyni nas bardziej „ludzkimi” i współodczuwającymi.
 
A jaka jest Twoja największa ofiara, z czego musiałaś zrezygnować?
– Ze snu. Do dzieci wciąż trzeba wstawać. Najpierw je się karmi, potem chorują, itd. Wstajemy oczywiście i ja, i mąż. Ale nie mam takiego wrażenia, że musiałam poświęcić coś, co było dla mnie szczególnie cenne. Mam za to wrażenie, że wciąż dostaję nagrody. Moje życie jest wypełnione łaską. Po każdym dziecku było jej więcej, a po czwartym wylało się na mnie morze łaski. Zostało mi dane więcej, niż się spodziewałam. Wrzuciłam na Facebooka nawet takie hasło, które właściwie jest moim mottem – „Drogi Boże zajmę Ci 10 sekund. Nie chcę prosić o nic więcej, ale podziękować za to, co mam”.
 
Tak wygląda Twoja codzienna modlitwa?
– W tej chwili tak. Wcześniej głównie prosiłam: „Panie Boże, daj mi to czy tamto, np. worek pieniędzy” (śmiech). I to jakoś nie działało. Gdy zaczęłam dziękować, to dostałam wszystko, o czymkolwiek marzyłam. Naprawdę.
 
Już nie masz żadnych marzeń?
– Mam. Chciałabym zestarzeć się w zdrowiu z moim mężem i nie doświadczyć śmierci moich dzieci. Myślę czasami o napisaniu książki dla dzieci, ale  niczego nie planuję. Chcę dać się Bogu zaskoczyć.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki