Problemy z ciążą zaczęły się w drugim miesiącu. Agnieszka i Andrzej Janczurowie z Wrocławia nie spodziewali się tego – z pierwszą ciążą nie mieli żadnych problemów. Agnieszce groziło poronienie. Diagnoza: krwiak podkosmówkowy. Lekarze dawali niewielkie szanse na przeżycie dziecka.
– Zaskoczył mnie nasz zaprzyjaźniony ksiądz, który odprawił za nas Mszę św., gdy trafiliśmy do szpitala – mówi pan Andrzej. – Tuż po niej dopytywał się, czy dziecko już jest zdrowe. Lekarze mówili o tym, że możemy stracić nasze maleństwo, a on wbrew wszystkiemu zapewniał mnie, że ta Msza już pomogła. Myślałem, że mnie pociesza. Nie miałem pojęcia, że przeczuwa dużo, dużo więcej.
Następnego dnia, dokładnie 24 godziny po odprawionej Eucharystii, i w Godzinę Miłosierdzia, krwiak wypłynął – to było najlepsze rozwiązanie, którego lekarze nie przewidywali. Zagrożenie minęło.
Dlaczego nie wysłuchujesz?
Kolejne trudne chwile przyszły dwa tygodnie później. Duże prawdopodobieństwo zespołu Downa oraz potwierdzony przez kolejnych kardiologów HLHS, czyli niedorozwój lewej komory serca oraz przewężenie aorty. Istniała szansa, że życie Ani da się uratować, operując ją tuż po porodzie. Ginekolog kilkakrotnie namawiała na aborcję.
– Szukaliśmy medycznych rozwiązań i modliliśmy się nowenną pompejańską – mówi pan Andrzej. – Byłem przekonany, że gdy ją skończymy, na kolejnym badaniu okaże się, że wszystkie objawy choroby zniknęły. Tymczasem – było gorzej. Przypominaliśmy Maryi z bólem i niedowierzaniem, że przecież obiecała, że wysłucha każdego, kto odmówi tę nowennę… Równocześnie byliśmy pełni obaw i nadziei.
– Dla mnie bardzo ważne było przeżycie Drogi krzyżowej, która wskazywała mi głęboki sens cierpienia. Pan Jezus po trzecim upadku nie poddał się, nie powiedział: „Nie mam już sił, nie idę dalej”. W ciszy serca znosił ból, który był mu zadawany. To bardzo mnie umocniło – dodaje pani Agnieszka.
Z wizyty na wizytę było gorzej. Lewa komora serca, która do tamtego momentu była za mała, zanikła zupełnie. Prawa komora bardzo się powiększyła. Przewężenie aorty stało się tak duże – że krew płynęła w drugą, niewłaściwą stronę. Lekarze pocieszali rodziców, „że nie jest jeszcze tak źle”, bo zastawki działają. Podczas ostatnich badań w Polsce okazało się, że przestały działać.
Bez żadnych warunków
Znajomi księża radzili, by zgodzili się przyjąć to, co będzie się działo. Chodziło o zmianę nastawienia – przy równoczesnym dokładaniu wszelkich starań, by uratować dziecko.
– Bardzo długo nie mogliśmy zaakceptować sytuacji, że nasze nienarodzone dziecko jest tak ciężko chore – wyjaśnia Agnieszka Janczura. Słysząc od lekarki o śmierci dziecka z taką samą wadą, pani Agnieszka nie znalazła nawet słów, aby się modlić. Płakała głośno z poczucia bezradności.
– Dopiero wtedy oddałam Bogu życie Ani w sposób całkowity. Bez żadnych warunków. Powiedziałam tylko: „Boże, jeśli Ty chcesz wziąć jej duszę do nieba zaraz po urodzeniu, to ja się zgadzam. Całkowicie się zgadzam na to wszystko, co dla nas przygotowałeś. Widocznie z jakiegoś powodu tak właśnie ma być. Jezu, ufam Tobie”. Wówczas nie wiedziałam jeszcze jak wspaniały jest Boży plan dla Ani. Od tego momentu wszystko się zmieniło. Następnego dnia obudziłam się pełna energii do działania.
W ciągu jednego dnia państwo Janczurowie znaleźli bardzo dobrego specjalistę w operowaniu dzieci z HLHS – prof. Edwarda Malca, skontaktowali się z nim i podjęli decyzję o wyjeździe do niego, do Kliniki Kardiochirurgii Dziecięcej w Münster. To był piątek. Ponieważ poród mógł zacząć się w każdej chwili, do Niemiec musieli jechać już w poniedziałek.
Przez trzy dni udało im się zebrać horrendalną sumę na operację – 300 tys. zł.
– Znaczną część pieniędzy pożyczyliśmy. Pożyczali dla nas krewni i znajomi. Nie wiem, jak to się stało, w poniedziałek wszystkich zebranych pieniędzy, wraz z naszymi oszczędnościami było akurat tyle, ile było potrzeba – dodaje pan Andrzej.
Wada serca zniknęła
Gdy przyjechali do kliniki, stan dziecka był bardzo ciężki: przepływy krwi w mózgu dziecka oraz w pępowinie drastycznie się pogarszały. Próba wywołania porodu pogorszyła sytuację.
– Zaraz po cesarce lekarze zabrali Anię, by przygotować ją do operacji – wspominają rodzice. – Czas naglił – nie pozwolono nam być przy niej ani minuty. Poprosiliśmy niemieckich lekarzy, by natychmiast po porodzie ochrzcili dziecko.
Ania miała wrócić do rodziców w ciągu godziny – wróciła po trzech. – Byliśmy przerażeni, czy może z nią być aż tak źle? – mówią rodzice.
– Dzisiaj wszystko wygląda zupełnie inaczej niż wczoraj – oznajmił lekarz – najprawdopodobniej wyjedziecie stąd bez żadnej operacji. Okazało się, że… wada serca zniknęła.
– Na USG mogliśmy zobaczyć serce Ani. Było piękne: gula na prawej komorze zniknęła, a co najważniejsze: pojawiła się lewa komora – opisują rodzice. – Teraz jedna stanowiła dokładne odzwierciedlenie drugiej, tak jak powinno być. Wszystkie zastawki działały rytmicznie: „pyk, pyk, pyk” – a przecież jeszcze wczoraj się nie domykały. Nie mogliśmy się napatrzeć, to nie było serce, które widzieliśmy dzień wcześniej. Wyglądało to tak, jakby Ania dostała nowe.
Do momentu porodu nie mieli kontaktu z dziećmi po operacji. Teraz zobaczyli, jak to wygląda. Szczególnie w pamięci utkwiła im mała Julcia, która po źle przeprowadzonej w Polsce operacji, tam na intensywnej terapii walczyła o życie. Teraz jej rodzice zbierają pieniądze na kolejny niezbędny zabieg.
Cud XXI wieku
– My tu bardzo lubimy operować dzieci – żegnał ich po kilku tygodniach obserwacji stanu zdrowia Ani prof. Malec. – Ale jesteśmy szczęśliwi, jak operować nie musimy.
– Jak często zdarza się wam, że nie musicie operować?– zapytał pan Andrzej.
– Nigdy. Zawsze operujemy.
Polska kardiolog badała Anię przez dwie godziny. – Takie przewężenia aorty nie znikają. Je zawsze trzeba operować – gdy to mówiła, głos się jej łamał. – W sercu Ani po przewężeniu nie ma śladu.
Tego, że lewa komora pojawiła się, lekarze już nie komentują, bo jest to tak niezwykłe.
– Pojechaliśmy do Niemiec na trzy operacje, niezbędne, by Ania mogła przeżyć – mówią Agnieszka i Andrzej Janczurowie. – Wróciliśmy bez operacji, z zupełnie zdrowym dzieckiem. Trzech lekarzy potwierdziło nam, że to cud.
– Wielu rzeczy z tego, co się wydarzyło, nie umiemy wytłumaczyć. Nie wiemy, dlaczego nasza Ania dostała taką szansę, a inne dzieci jej nie dostają.
Podczas tych trudnych kilku miesięcy państwo Janczurowie mocno doświadczyli wsparcia i modlitwy innych. Dowiedzieli się, jak ważne jest mieć odwagę podejść do znajomych – nawet tych, o których nie wie się, czy wierzą, i poprosić ich o modlitwę. Jak ludzie stają się wtedy sobie bliżsi.
– Dziś niczego w życiu nie jesteśmy tak bardzo pewni, jak tego, że Bóg istnieje, że słyszy każdą naszą modlitwę i odpowiada na nasze prośby. Inaczej teraz patrzymy na świat: wyraziściej dostrzegamy w najdrobniejszych rzeczach głęboki zamysł Boży. Staramy się żyć z dnia na dzień coraz lepiej, aby wyrazić Bogu naszą wdzięczność. Mówimy o tym, co nas spotkało, by inni także mogli doświadczać, że takie cuda, o których czytamy w Biblii, zdarzają się również w XXI wieku.
Ania Janczura urodziła się 20 maja 2015 r. Zdrowa – co lekarze klasyfikują jako cud. Więcej na ten temat na stronie rodziców Ani: www.swiadectwo-wiary.pl