Logo Przewdonik Katolicki

Ludzki punkt widzenia

Paweł Stachowiak
FOT. ADAM WŻAWA/PAP. Wystawa główna Muzeum II Wojny Światowej obejmuje około 5 tysięcy metrów kawadratowych powierzchni, co oznacza, że gdańskie muzemum jest jednym z największych w Europie.

Do niedawno otwartej głównej wystawy gdańskiego Muzeum II Wojny Światowej ustawiają się kolejki zwiedzających. Oglądając ekspozycję, współodczuwa się raczej z cierpiącym bliźnim, niż przeżywa dreszcz patriotycznej dumy, a całość ma uniwersalny, choć nieumniejszający polskiego bohaterstwa charakter.

„Tak dużo mówimy o pamięci, bo tak niewiele jej zostało”. Takimi słowami francuski historyk Pierre Nora opisuje zjawisko, z którym stykamy się na co dzień. Badania socjologiczne mówią, że jedynie w 12 proc. rodzin rozmawia się dziś o przeszłości. Zanika ta forma przekazu wiedzy o historii, która kształtowała poprzednie generacje – kontakt międzypokoleniowy budowany poprzez wspomnienia bliskich i znanych osób. Ciągłość i niezmienność tradycji rodziny, narodu, a nawet płci przestaje określać naszą tożsamość. Teraz wybieramy ją sami i po wielokroć w ciągu życia zmieniamy. „Istotną cecha współczesnej kultury jest zerwanie ciągłości” – pisał Zygmunt Bauman. Być może właśnie dlatego tak ważne stają się dla nas miejsca pamięci – materialne i duchowe formy obecności przeszłości w naszym życiu. Szukamy zakorzenienia, które odbiera nam świat, w którym przyszło nam żyć. Zakładamy koszulki z symbolem Polski walczącej, organizujemy rekonstrukcje historyczne, malujemy murale z żołnierzami wyklętymi, desperacko, niekiedy wręcz na pograniczu popkulturowego kiczu, próbujemy odbudować pamięć, której jest coraz mniej.
 
Muzealny spektakl
Szczególnymi miejscami pamięci są dziś nowe muzea, które, inaczej niż było do tej pory, za pomocą zróżnicowanych form przekazu mają nam opowiedzieć o wszystkim, co odchodzi w przeszłość. Nie są one zwykłymi wystawami przedmiotów, nie ma w nich wszechobecnych niegdyś ostrzeżeń: „Nie dotykać eksponatów”, nikt nie każe zakładać nieśmiertelnych kapci. Za to pełno w nich multimedialnych prezentacji, spektakularnych efektów wizualnych, filmów, nagrań, interaktywnych gier. Odwiedzający takie muzeum nie tyle je „zwiedza”, ile raczej uczestniczy w pewnej formie spektaklu. Najważniejszym dla takich placówek jest ich narracyjny charakter. Wystawa zawsze ma bowiem przekazać konkretną opowieść, której służy odpowiedni układ sal, dobór eksponatów, aranżacja wnętrz. Zwiedzający ma wyjść nie tylko wyposażony w pewien zasób wiedzy, ale przede wszystkim przepełniony emocjami i przekonany co do konkretnej, z góry określonej interpretacji faktów, z którymi się zapoznał. Nowe muzea mają budować naszą tożsamość według formuły z góry zamierzonej przez twórców muzealnej opowieści. Używając modnego dziś sformułowania, są one ważnym elementem polityki historycznej, w ramach której nasza pamięć zbiorowa ma przybrać pożądany kształt. Każdy, kto taką politykę prowadzi i ma odpowiednie środki, aby budować pomniki i muzea – państwo, samorządy, Kościół itp. – pragnie w ten sposób uzyskać skuteczne narzędzie wpływu na to, jak postrzegana i interpretowana jest przeszłość.
 
Jedyne takie na świecie
Dlatego nowoczesne ekspozycje muzealne budzą tak wiele emocji i stają się przedmiotem politycznych w swej istocie gier. Widzieliśmy to na przykładzie Muzeum Powstania Warszawskiego, a dziś Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Szerzej pisałem o tym sporze na łamach „Przewodnika” przed kilkoma miesiącami. Niedawno udostępniono dla zwiedzających wystawę główną gdańskiej placówki. Zaczęła się ona od razu cieszyć niebywałą popularnością, a pragnący ją zwiedzić ustawiają się co dzień w długich kolejkach. Można ten fenomen tłumaczyć atmosferą politycznego sporu, ale również niezwykłym charakterem samej ekspozycji. Dzieje Muzeum II Wojny Światowej zaczynają się w roku 2007, gdy pomysł jego powołania i umiejscowienia w Gdańsku został ogłoszony przez premiera Donalda Tuska. Niespełna rok później miał miejsce akt oficjalnego utworzenia placówki oraz mianowania na stanowisko jej dyrektora wybitnego historyka prof. Pawła Machcewicza. Nie było do tej pory w Europie i w świecie muzeum, które w całościowy sposób ukazywałoby dzieje lat 1939–1945, pojawiła się zatem szczególna sposobność, aby powstało miejsce, które spotka się z zainteresowaniem nie tylko Polaków, ale również osób z innych krajów, dysponujących często znikomą albo bardzo zafałszowaną wiedzą na ten temat. Również Gdańsk – jako miejsce, gdzie zaczęła się wojna – był niewątpliwie najlepszą lokalizacją projektu. Każdy może zwiedzić dzisiaj ekspozycję, wciąż według oryginalnej koncepcji jej twórców.
 
W wojennym bunkrze
Gdy opuścimy wąskie uliczki gdańskiej Starówki, idąc w kierunku tzw. Wiadrowni, terenu położonego w narożniku wyznaczonym wodami Motławy i kanału Raduni, pierwszym, co przyciąga wzrok, jest geometryczny kształt pochylonego, rdzawego prostopadłościanu. Sterczy wbity w ziemię pod nienaturalnym kątem, jakby był pozostałością po niszczącym kataklizmie. To pod nim w podziemiach, na głębokości kilkunastu metrów, mieści się ekspozycja, tysiące metrów kwadratowych powierzchni wystawienniczej, jednej z najrozleglejszych na naszym kontynencie. Wystrój jest surowy, przywodzi na myśl wnętrze bunkra, może schronu. Trudno zwiedzić wystawę, nawet pobieżnie, szybciej niż w trzy godziny, ale mało kto odczuwa chęć przyspieszenia kroku, uczestniczymy bowiem w opowieści nie tylko ciekawej, ale również nadzwyczaj spójnej i przekonującej. Jej twórcy prowadzą nas poprzez naznaczoną konfliktami międzywojenną Europę i Polskę. Mamy okazję przespacerować się ulicą przedwojennego polskiego miasta, zajrzeć w witryny sklepów, poczytać tablice i plakaty, poczuć atmosferę ostatnich dni pokoju. Wrażenie narastającej grozy budowane jest poprzez ukazanie brutalnej rzeczywistości totalitarnych państw – Niemiec, ZSRR, Włoch i Japonii – jednoznacznie ukazanych jako współwinne wybuchu konfliktu. Później wchodzimy w strefę wojny. Wyeksponowany wrzesień 1939 i bierność naszych sojuszników, przypomniane rzadko wspominane w kontekście II wojny konflikty, jak choćby wojna zimowa, agresja ZSRR na Finlandię, ukazane walki na rozmaitych, także pozaeuropejskich, frontach. Znacząca część ekspozycji poświęcona jest terrorowi. Między wielkimi, przytłaczającymi literami tworzącymi to słowo wchodzimy na szlak ludzkiego nieszczęścia. Wysiedlenia, głód, upokorzenie, wynarodowienie, wreszcie eksterminacja, obozy koncentracyjne, łagry, machina zagłady pochłaniająca całe narody i grupy społeczne. Osobna część wystawy maluje obraz rozmaitych form oporu wobec okupacji. Głównym punktem, na którym skupia się uwaga zwiedzających, jest tu wielki schemat struktury Polskiego Państwa Podziemnego. To ono stanowi układ odniesienia do sytuacji w innych krajach okupowanych. Podążając ku końcowi ekspozycji, wchodzimy ponownie na ulicę, którą podążaliśmy u początku zwiedzania. Wtedy pełna życia, teraz martwoty i zniszczenia. Gruzy, wypalone okna, wrak czołgu, z takim obrazem w oczach wkraczamy do ostatniej sali poświęconej konsekwencjom wojny, tym politycznym, ale przede wszystkim ludzkim. Podział Europy przez żelazną kurtynę, ale przede wszystkim spalone ciała tych, którzy zginęli i wypalone dusze tych, którym było dane przeżyć.
 
Rekolekcje o cierpieniu
Opowieść Muzeum II Wojny Światowej ma właśnie głęboko ludzki wymiar. Jej twórcy chcieli według własnej deklaracji „zachować dla przyszłych pokoleń pamięć o wojennych cierpieniach i zbrodniach, ale także o oporze, bohaterstwie, ludzkiej przyzwoitości okazanych w godzinie próby przez miliony zwykłych ludzi”. I to jest jakże czytelnym, głównym wątkiem opowieści. Znakomicie ilustrują ją eksponaty, namacalne dowody ludzkiego cierpienia. One pozwalają nam nawiązać intymny, namacalny kontakt z przeszłością. „Jak się przecież zastanowić, to ileż w tych wszystkich meblach, przedmiotach kryje się ludzkich dotknięć, spojrzeń, ileż bicia serc, westchnień, smutków, płaczów (…) uniesień, wybuchów radości” – pisał Wiesław Myśliwski. Nabazgrany na chusteczce list napisany przez polskiego więźnia do rodziny chwilę przed egzekucją. Plik karteczek, na których kilkuletnia Nadia z oblężonego Leningradu zapisywała daty śmierci kolejnych członków swej rodziny. Na ostatniej napisała: „Nie został już nikt, wszyscy umarli”, o jej śmierci nie miał już kto napisać… Na tym polega natura emocji, którą odczuwamy, chodząc po muzealnych salach. To nie jest dreszcz patriotycznej dumy, to głęboko ludzkie i chrześcijańskie ze swej natury poczucie współodczuwania z cierpiącym bliźnim. Odwiedziłem muzeum w Wielkim Tygodniu, ośmielę się powiedzieć, że była to forma rekolekcji.
 
Oczami cudzoziemca
Czy to oznacza jednak, że wystawa pomija, odsuwa na daleki plan polski punkt widzenia? Zarzucano to niekiedy jej twórcom. Tak może sądzić tylko ten, kto muzeum nigdy nie zwiedził. Zdecydowałem się na pewien eksperyment myślowy. Chodząc po muzealnej ekspozycji, starałem się ją odbierać tak, jakbym był obcokrajowcem: Niemcem, Francuzem, Rosjaninem, a zatem kimś, kogo pamięć o II wojnie światowej została ukształtowana w sposób często diametralnie różny od naszego. Co zobaczyłem? Po pierwsze to, że wojna była wspólnym dziełem totalitaryzmu brunatnego i czerwonego, a ZSRR dla krajów naszej części Europy był okupantem i ciemiężycielem nie różniącym się wiele od nazistowskich Niemiec. Po drugie, że okupacja na ziemiach Europy centralnej i wschodniej była czymś jakościowo różnym od przeżywanej przez mieszkańców Paryża, Amsterdamu i Kopenhagi. Po trzecie, że koniec wojny – dla Europejczyków z Zachodu Victory Day, dzień prawdziwego zwycięstwa – dla nas był zaprawiony goryczą utraty suwerenności i niewdzięczności sojuszników. Gdybym był Brytyjczykiem lub Amerykaninem, nie mógłbym obojętnie przejść obok zdjęć z defilady zwycięstwa w Londynie, na której zabrakło miejsca dla polskich żołnierzy. Muzeum w sposób nadzwyczaj sugestywny – słowem, dźwiękiem i obrazem – pokazuje polski wkład w wojnę, polski los, polskie bohaterstwo, ale czyni to nie w wąskiej narodowej perspektywie. Uniwersalność przekazu muzealnego pozwala odnaleźć się w nim i zrozumieć go ludziom różnych kultur i historycznych tradycji, na tym polega jego siła. Jeśli ktoś chciałby nadać ekspozycji bardziej „polski” charakter, wprowadzić tam motywy dla nas istotne, ale trudne do zrozumienia dla innych, zabiłby to, co w niej najważniejsze, paradoksalnie zaszkodziłby promocji polskiego kształtu pamięci o II wojnie światowej.
       
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki