Logo Przewdonik Katolicki

Gra bohaterami

Paweł Stachowiak
Protest przeciwko decyzji o usunięciu z Muzeum II Wojny Światowej informacji o rotmistrzu W. Pileckim, rodzinie Ulmów i o. Maksymilianie Kolbe, 28 czerwca 2024 r. | fot. K. Misztal/Reporter/East News

Dla szerokiej publiczności żadna „narracja” nie może usprawiedliwić usuwania z wystawy narodowych symboli. Zdaje się, że choć późno, to jednak dyrekcja Muzeum II Wojny Światowej to zrozumiała.

Nie ma szczęścia gdańskie Muzeum II Wojny Światowej. Powstało jako realizacja szlachetnego zamysłu, aby stworzyć uniwersalny obraz ludzkiego cierpienia, które niesie wojna. Miało upamiętniać nie tyle czyn zbrojny i bohaterstwo walczących, ile pokazywać wojnę jako zło samo w sobie. Wielu zwiedzających muzeum krótko po udostępnieniu wystawy głównej było zaskoczonych brakiem wyeksponowania militariów, mundurów, historii bitew, szlaków bojowych i powszechnie znanych symboli heroizmu. Otrzymali za to dojmujący i bolesny przekaz antywojenny, skupiony na człowieku i jego nieszczęściu.
Pisałem o tym wówczas w artykule Spór o Muzeum. Spór o pamięć („Przewodnik”35/2016): „Istotą sporu o Muzeum jest kształt pamięci o II wojnie, to jak będzie ona obecna w polskiej pamięci kulturowej ze wszystkimi tego konsekwencjami. Czy utrwali się obraz zdominowany przez tony heroiczne, namalowany barwami krwi przelanej w aktach żołnierskiego bohaterstwa, ukazujący wojnę jako rodzaj romantycznej, choć śmiertelnie groźnej, przygody? Czy może zapamiętana ona zostanie w odcieniach bardziej mrocznych, jako czas bezsensu mordowania, gdy osobisty heroizm tysięcy ginie w morzu trudnej do uzasadnienia tragedii milionów. Nieco upraszczając, czy będziemy o niej myśleć w kategoriach: Kamieni na szaniec Aleksandra Kamińskiego czy raczej: Na Zachodzie bez zmian Ericha Marii Remarque’a?”.
Spór o Muzeum szybko nabrał barw politycznych i stał się jednym z elementów ówczesnej „wojny o pamięć”. Rządząca wówczas prawica postarała się, aby odsunąć kierownictwo placówki z twórcą koncepcji wystawy prof. Pawłem Machcewiczem na czele i powierzyła dyrekcję dr. Karolowi Nawrockiemu. Nowa dyrekcja nie  okonała rewolucyjnych zmian ekspozycji, ale kilkoma decyzjami zmieniła jej przekaz.

Narracja to nie manipulacja
Warto w tym miejscu uświadomić sobie, dlaczego takie korekty w muzeach podobnych do gdańskiej placówki mają istotne znaczenie. Otóż od około 20 lat przeżywamy tzw. boom muzealny, rośnie liczba zwiedzających, ustawiają się kolejki po wcale nietanie bilety, tłumy gromadzą się podczas „Nocy muzeów”. Zjawisko to ma związek z pojawieniem się nowej formy ekspozycji. Ma ona polegać nie tyle na wystawianiu rozmaitych artefaktów, niekiedy dość przypadkowych, ile na uczynieniu muzeum instrumentem konkretnego przekazu, konkretnej narracji. Każdy, kto odwiedził Muzeum Powstania Warszawskiego, Muzeum Historii Żydów Polskich „Polin” czy właśnie Muzeum II Wojny Światowej, wie w czym rzecz. Tzw. muzea narracyjne mają mówić o przeszłości według określonego zamysłu, scenariusza, mają budować szczególną narrację i poprzez nią kształtować określoną formę zbiorowej pamięci. „Muzea narracyjne” nie stawiają na piedestale dążenia do bezstronnego obiektywizmu, ale mają budować określony obraz przeszłości, wedle autorskiego projektu, gdzie każdy eksponat ma swoje miejsce, tak jak w filmie każda scena jest zakorzeniona w scenariuszu.
Nie idzie tu bynajmniej o manipulację. Nowa forma ekspozycji wynika bowiem z interpretacji i ocen przeszłości, które są różne w zależności od poglądów politycznych, preferencji ideowych i światopoglądowych, rozumienia pojęć narodu, państwa, wspólnoty, patriotyzmu, heroizmu, etc. Wystarczy odwiedzić warszawskie Muzeum Powstania Warszawskiego i właśnie gdańskie Muzeum II Wojny Światowej, by to zrozumieć. Z tego pierwszego wychodzimy z uczuciem podziwu dla romantycznego czynu dziewcząt i chłopców z AK, z drugiego – pełni współczucia dla ofiar i przytłoczeni bezsensem i absurdem wojny. Żadne nie kłamie, mimo że są wyrazem różnych form historycznej wrażliwości, być może nie tyle sprzecznych, ile uzupełniających się.
Jeśli zrozumiemy, czym są „muzea narracyjne”, będziemy wiedzieć, dlaczego są tak ważne dla polityków różnych opcji. Oczywiście nie ma tu pełnej symetrii między działaniami rządzącej do niedawna prawicy, a tym, jak działa obóz obecnie sprawujący władzę. Dla prawicy „polityka pamięci” była i jest niezwykle ważna. Kreowanie „swoich” bohaterów, „swoich” preferencji rozumienia patriotyzmu i budowanie czarno-białego obrazu przeszłości, opartego na manichejskiej wizji bohaterstwa i zdrady, to domena prawej strony naszej sceny politycznej.

Polityczne przeciąganie liny
Tu docieramy wreszcie do wydarzeń ostatnich tygodni. Otóż jednym z działań obecnej władzy, wpisujących się w program odzyskania pozycji utraconych w okresie ośmiu lat rządów prawicy, stało się przywrócenie dawnego kierownictwa Muzeum II Wojny Światowej w osobach prof. Rafała Wnuka i dr. Janusza Marszalca. Zadeklarowali oni wolę usunięcia z ekspozycji tych elementów, które zostały w niej umieszczone podczas rządów dyrektora Nawrockiego, i chęć przywrócenia pierwotnej, integralnej, formy narracji, zmienionej po 2017 r. Znów przy wyjściu z wystawy pojawił się film, który był logicznym podsumowaniem jej przekazu. To nie wzbudziło większych emocji. Dopiero usunięcie wielkoformatowych wizerunków rodziny Ulmów, o. Maksymiliana Kolbe i rtm. Witolda Pileckiego wywołało burzę.
„Nocą z 24 na 25 czerwca 2024 roku – po cichu, z wystawy głównej Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku zostali usunięci Polscy Bohaterowie” – skomentował były dyrektor dr Karol Nawrocki. Piotr Gliński, negatywny bohater rozprawy z wcześniejszym kierownictwem Muzeum, skomentował: „Demolki kultury ciąg dalszy. Z wystawy Muzeum II Wojny Światowej nowe, bezprawnie zainstalowane władze wyrzuciły Pileckiego, Ojca Kolbe i Rodzinę Umów, pewnie wstawią za chwilę Tuska i Merkel”. Dotkniętymi poczuło się również wiele osób niesympatyzujących z prawicową polityką historyczną.
Dyrekcja Muzeum uznała, niestety poniewczasie, że powinna uzasadnić swoje decyzje. „Zmiany wprowadzane na wystawie MIIWŚ od 2017 r. wypaczyły sens stworzonej przez autorów opowieści. Były też pierwszą próbą odgórnego narzucenia jednej wersji II wojny światowej pod hasłem państwowej polityki historycznej. […] Wprowadzenie gabloty poświęconej wyłącznie duchownym rzymskokatolickim oraz zawieszenie w centralnych punktach tej przestrzeni portretów o. Kolbego i rtm. Pileckiego zaburzyło antropologiczny charakter narracji. […] Podobnie umieszczenie wielkoformatowej fotografii rodziny Ulmów w sekcji «Droga do Auschwitz», opowiadającej o śmierci więźniów w obozach masowej zagłady, rozbiło kompozycję artystyczną i spójność narracyjną tej części ekspozycji. […] Naszym celem jest, aby «polityka historyczna» pozwalała obywatelom troszczyć się o wspólnotę. Aby była niewykluczająca i zgodna z ustaleniami badaczy, nawet jeśli miałaby wyglądać ona trochę inaczej, niż sobie to wyobrażał minister czy prezes partii. Nie trzeba cenzurować wystaw i walczyć z artystami, by budować narodową wspólnotę i pielęgnować pamięć”. To jedynie fragmenty z obszernego „Oświadczenie Muzeum II Wojny Światowej”. Kilka dni później dyrekcja zmieniła jednak swoją decyzję, ogłaszając, iż „przeprowadzone zmiany mogą budzić zdziwienie i zaniepokojenie obywateli. Zdecydowaliśmy, że do ekspozycji stałej zostaną włączeni o. Maksymilian Kolbe i rodzina Ulmów. Widzimy, że istnieje taka autentyczna społeczna potrzeba”. Niektórzy uznali to za kapitulację i kolejny przejaw politycznej ingerencji.

Lepiej późno niż wcale
Dyrekcja Muzeum miała niewątpliwie prawo do przywrócenia swojej autorskiej koncepcji narracyjnej. Jednak czym innym jest prawo, czym innym społeczny odbiór takich działań. Mam wrażenie, że nowa/stara dyrekcja nie spodziewała się tak powszechnie negatywnej oceny swoich działań. Dogmatem w jej myśleniu było poczucie własności wobec muzealnej narracji, a wszelkie zmiany przywracające jej pierwotny kształt zdawały się bezdyskusyjnie uprawnione. Nie przewidziano siły prostych skojarzeń: II wojna światowa, Polska, heroizm, ratowanie Żydów. Twórcy oryginalnej muzealnej narracji nie byli sobie w stanie wyobrazić, co pomyśli Polak, wychowany w bohatersko-martyrologicznym duchu, gdy ktoś będzie usuwał Ulmów, o. Kolbego i Pileckiego. Uznali, że integralność jej kształtu uprawnia ich do swobodnego decydowania kto, co i w jakiej formie może w niej istnieć. Nie dostrzegli, że teoretyczna koncepcja „muzeum narracyjnego” nie jest czytelna dla szerokiej publiczności, która ma prostą, niewykoncypowaną wizję historii, w której żadna „narracja” nie może usprawiedliwić usuwania narodowych symboli. Zdaje się, że choć późno, to dyrekcja Muzeum to zrozumiała.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki