Metafora „Chrystusa narodów” związana była z inną epoką – zaborów, miała wtedy naturę bardziej polityczną niż religijną. W dzisiejszych czasach trąci myszką, ba, może prowadzić do przesadnych wniosków dotyczących historii.
W dzisiejszych czasach trąci myszką, ba, może prowadzić do przesadnych wniosków dotyczących historii. James Caviezel mówi o Polsce jako Jezusie w wywiadzie dla Łukasza Adamskiego w moim tygodniku „wSieci” (mało co mnie ostatnio tak uradowało jak ten wywiad). Caviezel to aktor, który zagrał Jezusa w Pasji Mela Gibsona, dla mnie ten film to wielkie duchowe doświadczenie, ale przecież nie oznaczało to automatycznie, że aktor musiał gruntownie przemyśleć tyle różnych spraw. Niemniej przemyślał i mówi o Polsce „żyjącej pod butem dwóch najstraszliwszych reżymów” to, co rzadko przechodzi światu przez gardło. Rozumie jej specyfikę, rozumie rolę Jana Pawła II, ale i naszą odrębność dzisiaj. Nie jestem zwolennikiem bicia pokłonów przed własnym narodem, ma on mnóstwo wad. A jednak w takich chwilach go doceniam.
Zrozumienie dla nas Caviezela wynika także stąd, że w jego katolicyzmie nie ma nic z celebrytyzmu, pozy. On nie waha się iść pod prąd własnego środowiska, swojego świata, kiedy mówi o Ameryce bez Boga. Opowiada, jaką cenę on – modny hollywoodzki gwiazdor – zapłacił za tę jedną rolę. I za świadectwa własnej wiary, jakie wiele razy składał.
Polska też nieraz płaci. Przesadna fala historycznych rewindykacji, z których lada dzień wyniknie, że to my dopuściliśmy się zbrodni Holokaustu, z niewielką pomocą jakichś nazistów, wynika z pretensji dzisiejszych. Jedziemy z sympatycznym, mądrym aktorem na tym samym wózku – Pasja też bywała oskarżana o antysemityzm.
Myślałem sobie o tym, czytając wywiad polskiej aktorki Anny Chodakowskiej z Teatru Narodowego. To nie tylko odważny protest przeciw sławnej Klątwie z Teatru Powszechnego, ale też demaskacja dnia powszedniego polskich sfer artystycznych. Wypowiadana bez żółci i agresji. To relacja osoby, która sama sporo gra w teatrze i raczej bywa atakowana, niż atakuje. Dopóki w sferze sztuki poruszają się tacy ludzie jak Caviezel czy Chodakowska, dopóty nie znika nadzieja, że czasem spotkamy się z innym przekazem niż dominujący. Że pojawi się inscenizacja czy film bliski tradycyjnym wartościom – choć oczywiście żadne z nich nie pisze sztuk ani scenariuszy.
Tuż przed świętami wspominałem też inny fenomen. Oto dotykając świata teatrów szkolnych, trafiłem na fascynujące zjawisko. Na festiwalu Arlekinada w Inowrocławiu wśród dziesięciu przedstawień co najmniej trzy miały wyraźnie konserwatywny, idący pod prąd lewicowym mniemaniom wydźwięk. Szczególnie krzepiące były akcenty antyaborcyjne, najmocniejsze w przedstawieniu Scenki rodzajowe wystawionym przez młodzież z Liceum Ogólnokształcącego im. K. Marcinkowskiego, sławnego „Marcinka” w Poznaniu.
Grali te przedstawienia ludzie niekoniecznie bliscy prawicy czy Kościołowi – Poznań jest akurat odległy od PiS. Ale takiej wrażliwości jest mało w teatrach zawodowych. No i z sondaży wiemy, że właśnie w Polsce najmłodsze pokolenie jest wobec przyzwolenia na aborcję szczególnie krytyczne. Zawdzięczamy to różnym siłom i środowiskom, które od lat o to walczyły. Ale zawiera się w tym też naturalna mądrość Polaków, połączona z błogosławioną przekorą. Nie wszystkich Polaków, zresztą te nastroje podlegają różnorakim fluktuacjom. Ale czy skojarzenie Caviezela nie jawi się wobec tego fenomenu jako trafne?
Zachwyt nad własnym narodem jest niepedagogiczny. Ale raz, przy okazji największego chrześcijańskiego święta, nie desperuję, nie narzekam. Cieszę się.