Osobiście od filmu religijnego oczekuję czegoś znacznie więcej, ale idąc do kina, pomyślałam sobie, że przyjmę konwencję taką, jaka jest i tyle. I tak film Andrew Hyatta jest o niebo lepszy od wszystkich filmów z gatunku christian movies, jakie znam, natomiast od hollywoodzkich filmów biblijnych różni się brakiem rozmachu i kameralnością. No i jeszcze czymś: reżyser podkreślał w wywiadach, że wszyscy twórcy są zaangażowani w treść filmu duchowo, że ta historia ich żywo interesuje, bo interesuje ich Pawłowe przesłanie: idea miłości, łaski i miłosierdzia.
Bez uprzedzeń
To nie jest pierwsze zetknięcie Andrew Hyatta z biblijną tematyką. W 2015 r. nakręcił film Łaski pełna opowiadający o ostatnich dniach życia Marii, matki Jezusa. Twierdził, że nigdy nie miał zamiaru kręcić filmów chrześcijańskich i rzeczywiście, jest twórcą dwóch horrorów. Jednak – jak przyznaje w wywiadach – przeżył nawrócenie, silne dotknięcie wiary, a Bóg jakby mu nagle powiedział: Jak możesz nie chcieć opowiedzieć biblijnych historii? Hyatt zdawał sobie sprawę z tego, że kino chrześcijańskie ma duże ograniczenia, które sprawiły, że wiele osób zraziło się do niego. O widzach takiego kina mówi się z lekką pogardą, że to ci pobożni, zbyt religijni, dewoci. A przecież – mówi w wywiadach reżyser – Biblia pełna jest genialnych historii mówiących o ludzkiej naturze. Wtedy zobaczył Pasję Mela Gibsona i zrozumiał, że można tworzyć kino biblijne zupełnie inaczej niż dotąd.
Wybrał św. Pawła, którego bogate w wydarzenia życie spokojnie wypełniłoby kilkunastoodcinkowy serial. Wiadomo było, że planowany film nie będzie po prostu życiorysem apostoła. Rozmyślając o scenariuszu, Hyatt ciągle powracał do ostatnich chwil Pawła w rzymskim więzieniu, do chwil oczekiwania na egzekucję. Św. Paweł napisał wtedy w Liście do Tymoteusza: „Tylko Łukasz jest ze mną”. To zdanie zainspirowało Hyatta. Umieścił więc akcję filmu w Rzymie w roku 66 lub 67. Trwają prześladowania chrześcijan, których Neron oskarża o spalenie miasta. Pewna niewielka wspólnota wiernych ukrywa się w lęku przed rzymskimi wojskami i strażami, do nich przybywa właśnie Łukasz, który pragnie pocieszyć Pawła przed śmiercią. Przekupuje strażników, dzięki czemu może każdą noc spędzić u boku apostoła. Spisuje jego wspomnienia. Czy tak właśnie zaczęły powstawać Dzieje Apostolskie? W tle spotykamy jeszcze prefekta więzienia, w którym spotkanie z Pawłem i Łukaszem zasieje wiarę w Chrystusa. Andrew Hyatt, który mówi o sobie, że jest twórcą chrześcijańskim, chciał być jak najdalszy od przesłodzonych wizji charakterystycznych dla kina biblijnego. W swoim filmie więc pokazuje chrześcijan wątpiących, buntujących się, zadających pytania i cierpiących. I rzeczywiście, trudno nie odczytać w ich obrazie współczesnego człowieka, który nieustannie poddawany jest próbom przez pełen przemocy świat. Życie nie zawsze jest wspaniałe i cudowne, mówi reżyser, spotkanie z Chrystusem nie polega na tym, że codzienność od tej chwili będzie usłana różami. Cierpienie nie zniknie, problemy cię nie opuszczą, strach i wątpliwości pozostaną. Na to wszystko przychodzi słowo o miłości – Paweł w filmie Hyatta mówi słowami z listów, jakie napisał.
Hyatt wyjaśnia dziennikarzom: „Ta historia jest ważna osobiście dla mnie. Moja własna historia nawrócenia była bardzo podobna do Pawła. Ale, co ważniejsze, ta historia jest ważna dla wszystkich właśnie teraz, w 2018 r. Chodzi o to, czy kochasz ludzi, którzy cię prześladują. Chodzi o łaskę, przebaczenie i miłosierdzie. Jest głęboka potrzeba, by świat usłyszał te głęboko ludzkie historie i zbliżył się do nich bez uprzedzeń”.
Caviezel nie wstydzi się Boga
Hyatt nie miał dużego budżetu, 5 milionów dolarów to niewielka suma. Film był kręcony na Malcie, która rzeczywiście w bardzo udany sposób „zagrała” Rzym, szczególnie jego ciasne uliczki. Większość bowiem zdjęć powstało we wnętrzach: w celi Pawła czy w domu prefekta więzienia. Do roli Łukasza Hyatt zaprosił znanego z roli Jezusa w filmie Gibsona Jima Caviezela. Aktor, który gościł niedawno w Polsce, jest w stanach Zjednoczonych coraz bardziej popularnym ewangelizatorem. Jego szczere świadectwa wiary głoszone przy różnych okazjach są rzeczywiście słyszalne. Przyznaje się do Boga kiedy tylko może i robi to wrażenie na słuchających. O przyjęciu roli w tym filmie mówił, że kiedy dostał scenariusz, poruszył go temat: że miłość motywuje bardziej niż strach. Ostatnio otrzymywał wiele propozycji ról tego typu, a nawet bardzo chciał zagrać w jakimś dobrym filmie religijnym. No i pojawił się Paweł, apostoł Chrystusa. Jak się przygotowywał do roli? „Poszedłem na Mszę św., otrzymałem komunię, wyspowiadałem się, odmówiłem różaniec i czytałem Pismo Święte”. Caviezel mówiąc dziennikarzom o swojej roli, opowiada o Bogu, o tym, jak to jest być chrześcijaninem w Hollywood, i o swojej relacji do świętych. „Dowiedziałem się, że te osoby, ci święci, byli tacy jak my. Byli zwykłymi grzesznikami, jak my. Ale zdecydowali się trochę zmienić i pozwolili Duchowi Świętemu zrobić resztę. Bez tych męczenników chrześcijaństwo nie istniałoby. Jesteśmy częścią tego całego planu”. Na planie towarzyszą mu w większości aktorzy brytyjscy, jak James Faulkner w roli Pawła (znany z seriali Downton Abbey i Gra o tron), John Lynch, Joanne Whalley czy Antonia Campbell-Hughes.
Autorem muzyki jest natomiast polski kompozytor Jan A.P. Kaczmarek.
Umocnić prześladowanych
Caviezel wspomina w wywiadzie o ciepłym, aksamitnym głosie Jamesa Faulknera, przyrównując jego brzmienie do Nat King Cole’a: „Tak właśnie w moim wyobrażeniu mówił Paweł, głosząc Ewangelię, słowo Chrystusa”. Jaka szkoda, że nas tego pozbawiono, nie usłyszymy bowiem głosu aktorów, a tylko polski dubbing. Nie wiadomo dlaczego dystrybutor po raz kolejny zdecydował, że film religijny nie będzie wyświetlany w wersji oryginalnej z napisami. Może stwierdził, że target takiego filmu, a więc dzieci i starsze panie, będą miały kłopot z odczytaniem napisów? Akurat w przypadku Pawła, apostoła Chrystusa ta decyzja okazała się fatalna w skutkach. Dubbing jest żenujący, a jeszcze gorsze jest tłumaczenie. Nieznośne używanie przez tłumacza archaizmów sprawia, że wszystko, co dzieje się na ekranie, całkowicie traci moc autentyczności.
Twórcy zapraszają na seans ludzi niewierzących, namawiają, by zabrać ze sobą do kina tych, którzy są daleko od Boga. Nie jestem przekonana. Nie wydaje mi się, żeby ta historia i sposób jej przedstawienia przemówił do osób, które nie znają Boga, dla których Chrystus jest nieważny, a Pismo Święte to zbiór bajek. Zobaczą jedynie grupę ludzi, którzy wybierają życie zgodne z jakimiś niezrozumiałymi ideami i ich przywódcę, który głosi miłość przeciwko przemocy. Nie mają szansy zrozumieć, dlaczego tak się dzieje, bo w filmie nie ma miejsca na psychologię, wszystko jest uproszczone i okraszone cytatami z Biblii.
To kino bardziej katechetyczne, ukierunkowane na tych, którzy są już w Kościele, w celu umocnienia ich w wierze. Caviezel woła: „Może będziemy musieli zaryzykować naszą reputację, nasze imię, a nawet nasze życie, aby bronić Prawdy. A jeśli nie wierzycie w to, idźcie porozmawiać z Chaldejczykami, syryjskimi chrześcijanami, którzy są masakrowani przez ostatnie 10 lat na Bliskim Wschodzie. Zamknęliśmy na to nasze uszy”. Umocnienia wszyscy potrzebujemy.