Dawniej, w czasach zaborów, prymas był symbolem i zwornikiem jedności Kościoła. Później, za czasów prymasa Wyszyńskiego, również ogromnym autorytetem społecznym. Dziś nie ma już dawnych przywilejów i uprawnień, prymasostwo jest funkcją honorową. A jednak z niego nie rezygnujemy.
– Nie tyle my nie rezygnujemy, ile nie rezygnuje z niego Ojciec Święty. Po wszystkich przemianach, dokonujących się po 1992 r., zarówno papież Jan Paweł II, jak i Benedykt XVI, i teraz Franciszek, mianując kolejnych arcybiskupów gnieźnieńskich, dodają również tytuł prymasa Polski. W obecnych realiach znaczenie tego tytułu jest wyznaczone przez statut Konferencji Episkopatu Polski. Jest w nim mowa o honorowym pierwszeństwie i udziale prymasa w Radzie Stałej KEP. Ważną rolę pełni również nauczanie: biskup zwykle naucza na terenie swojej diecezji, rzadziej poza jej granicami. Prymas, z okazji ważnych uroczystości, wydarzeń czy jubileuszów jest zapraszany w różne zakątki Polski i wówczas ma możliwość głoszenia słowa Bożego poza swoją diecezją, możliwość podkreślania pewnych istotnych wartości. To jest ważny przywilej i sposób realizacji prymasowskiego mandatu.
Tytuł prymasa jest dla Polaków wciąż ważny. Czekają, aż prymas poprowadzi, pokaże kierunki…
– Kierunek prowadzenia Kościoła jest jeden – myślę, że nie tylko dla prymasa, ale dla każdego z biskupów. Jest nim odpowiadanie na powołanie i łaskę, którą Bóg daje człowiekowi. Na ten wspólny kierunek składają się oczywiście różne elementy i szczegółowe rozwiązania. Jednym z takich elementów jest na przykład wspólnie opracowywany dla całego Kościoła w Polsce program duszpasterski. Podobnie czynił także prymas Wyszyński, bo przecież Wielka Nowenna nie była niczym innym, jak swego rodzaju programem duszpasterskim, wzywającym do głębokiego rachunku sumienia. Taki program mamy również dzisiaj. Wzywamy w nim do nawrócenia duszpasterskiego, do pogłębiania rozumienia sakramentów chrztu i bierzmowania, do odważnego chrześcijańskiego świadectwa. Każda diecezja dostosowuje ten program do swoich lokalnych warunków, rozbudowuje go, szuka własnych, szczegółowych rozwiązań. Nie ma już dziś możliwości, by jedna osoba, nawet prymas, wskazywała jedyne słuszne rozwiązania i działania duszpasterskie. Byłoby to szukanie drogi, która we współczesnym Kościele nie jest możliwa do zrealizowania.
Jak to zatem wygląda w stolicy św. Wojciecha, w stolicy prymasowskiej? Jaka jest droga Kościoła gnieźnieńskiego i jaka jest jego duchowość?
– Duchowość Kościoła gnieźnieńskiego oparta jest na dwóch fundamentach: na wodzie i na krwi. Duchowość wody związana jest z chrztem świętym przyjętym przed wiekami na tej ziemi przez naszych przodków. Jesteśmy w tej tradycji zakorzenieni i jednocześnie wezwani do ukazywania, jaka wartość dla nas z niej płynie. Natomiast duchowość krwi związana jest z męczeństwem św. Wojciecha, pierwszego świadka wiary, na którym zbudowany został Kościół na polskiej ziemi. Woda chrztu i krew męczennika: to ta duchowość, która z Gniezna wypływa i może promieniować na innych. Warto pamiętać również o tym, na co zwracał nam uwagę papież Jan Paweł II, kiedy mówił, że Gniezno jest miejscem łączącym Wschód i Zachód, miejscem, w którym oddycha się dwoma płucami Kościoła. W praktyce staramy się to realizować na przykład przez zjazdy gnieźnieńskie, które stają się żywym laboratorium wiary i kultury, okazją do spotkania chrześcijan ze Wschodu i Zachodu. To wszystko stanowi niepowtarzalne wartości, które są bogactwem Kościoła gnieźnieńskiego.
Gdyby duchowość przekładać na duszpasterską praktykę, jakie są trzy priorytety duszpasterskie prymasa?
– Pierwszym jest na pewno wychowanie nowych duszpasterzy i troska o odnowienie struktur przygotowania do kapłaństwa. Stolica Apostolska wypracowała i opublikowała odnowione zasady tej formacji, a teraz należy podjąć pracę nad ich aplikacją w kościołach lokalnych. To na pewno jest sprawa priorytetowa. Fundamentem jest tu pogłębianie duchowości kapłańskiej, odkrywanie siebie jako tego, który pozostaje w relacji z Chrystusem i który idzie za Chrystusem. Każdy z nas musi tę walkę o swoją duchowość i tożsamość podejmować. Ważna w tej kwestii jest również otwartość księdza na wezwania współczesności. Papież Franciszek przypomina nam, że duszpasterstwa nie można prowadzić za zamkniętymi drzwiami plebanii, ale na różne sposoby wychodzić do ludzi i szukać z nimi kontaktu. To otwarcie i wychodzenie do innych z Ewangelią musi być dla księży oczywiste i charakterystyczne. Równie istotne jest ciągłe kształcenie się i rozwój, bez przyzwyczajania się do utartych form czy zamknięcia w tym, co już potrafimy. Dla mnie osobiście cenny jest także element współpracy: świadomość, że żadne nasze dzieło nie jest dziełem osobistym, ale wspólnym i podejmowanym zawsze dla dobra całej wspólnoty i we współpracy ze świeckimi.
Drugą istotną sprawą jest dla mnie rodzina. Mam tu na myśli przede wszystkim właściwe przygotowanie do życia w rodzinie oraz szukanie nowych form towarzyszenia przez Kościół życiu małżeńskiemu i rodzinnemu, włącznie z towarzyszeniem w różnych nieprawidłowych z punktu widzenia nauki Kościoła sytuacjach.
Z całą pewnością priorytetem są również młodzi. Światowe Dni Młodzieży dały nam pewien impuls, który teraz podejmujemy, idąc w kierunku synodu młodzieży oraz towarzysząc im, gdy podejmują trud rozeznawania swojej życiowej drogi. To oni są duchową przyszłością Kościoła. Bardzo sobie cenię spotkania z młodzieżą i staram się być na nich zawsze obecny. Ta moja obecność nie jest powodowana obawami czy chęcią kontrolowania wszystkiego. Płynie raczej z troski, by młodym towarzyszyć. Chcę wiedzieć, jak żyją, jakimi wartościami „oddychają", lepiej ich poznać, czerpać z tego młodzieńczego doświadczenia, wsłuchiwać się ich historie, przyjąć to, co oni sami mają nam do powiedzenia. Chciałbym, żeby wiedzieli, że biskup stoi po stronie ich zaangażowania.
Słychać czasem głosy oczekiwania, żeby prymas zabrał stanowczo głos wobec sporów, które mocno dzielą dziś społeczeństwo.
– Wezwania domagające się, żeby prymas zabrał stanowczy głos w jakiejś sprawie, często podszyte są konkretnymi oczekiwaniami. Niestety, zazwyczaj płyną od osób, które mają wyraźnie spolaryzowane stanowisko, mają swoje, gotowe zdanie czy rozwiązania i chcieliby, żeby prymas w jakiś sposób je potwierdził. Jednak dla mnie ważne jest, żeby pokazywać fundamenty, żeby zachęcać do troski o dobro wspólne, o praworządność, wskazywać na konieczność wspólnego działania. Natomiast ocena różnych dróg dochodzenia do tych celów, czy też ocena poszczególnych postaw, nie należy już do mnie. Taka postawa pociągnęłaby za sobą przypisanie prymasa do jednej czy drugiej opcji politycznej. Sądzę, że moim zadaniem jest wskazywać na fundamenty. Do tego jestem głęboko przekonany i to będę robił. Poszczególnych dróg i rozwiązań nigdy wskazywał nie będę.
Mam wrażenie, że to oczekiwanie dotyczy jednak również czegoś innego: zdecydowanego powiedzenia „dość” nie tylko sporom, ale wręcz wykorzystywaniu w tych sporach autorytetu Kościoła.
– Kościół przez nikogo nie powinien być wykorzystywany do swoich własnych interesów. Staram się przypominać o tym w różnych gremiach. Taka jest również moja osobista wrażliwość. Jestem bardzo ostrożny – czasami być może zbyt ostrożny – jeśli chodzi o próby wykorzystywania Kościoła. Jednak medialny przekaz, który ogranicza się do hasła: „Polską rządzi Kaczyński i Rydzyk”, jest dla Kościoła nie tylko szkodliwy, ale przede wszystkim z gruntu fałszywy. Kościół nie stawia ludzi po dwóch stronach takiej czy innej barykady, nie buduje murów kolejnego podziału, ale ma czynić wszystko, by te mury burzyć i troszczyć się o jedność. Kościół musi być otwarty dla wszystkich sił społecznych. W bazylice prymasowskiej było i jest miejsce dla wszystkich. Sam nigdy nie przyjmowałem zaproszeń na żadne spotkania partyjne, zwłaszcza jeśli były to propozycje rekolekcji czy dni skupienia dla jednej opcji politycznej. Nie bywam tam, gdzie wiem, że spotkanie odbywać się będzie w ramach jednej tylko grupy. Gdy sam jestem gospodarzem, zapraszam wszystkich. Kluczem nigdy nie jest przynależność partyjna, a jedynie odpowiedzialność społeczna, którą dana osoba w tym momencie dźwiga i podejmuje.
Pamięta Ksiądz Prymas kard. Stefana Wyszyńskiego? Czy Prymas Tysiąclecia odnalazłby się jeszcze we współczesnym Kościele?
– Kardynała Wyszyńskiego pamiętam słabo. Przywołuję go raczej poprzez jego nauczanie i homilie. Bardzo często odnajduję w nich wskazania ponadczasowe, ciągle aktualne. Wiele z nich odkrywaliśmy na nowo w roku 1050. rocznicy chrztu Polski, nawiązując często do jego milenijnego nauczania. Prymas Wyszyński pytał wówczas na przykład o to, czy przyjęliśmy wszystko, co wynika z sakramentu chrztu? Czy rzeczywiście zrealizowaliśmy te wezwania w naszym życiu? Otwierał w ten sposób perspektywę, która jest zawsze aktualna. Stawiał pytania, do których ciągle należy wracać. Jednak jego nauczanie należy rozumieć również w kontekście konkretnego czasu i rzeczywistości kościelnej, społecznej i narodowej. Prymas Wyszyński swoją prymasowską posługę sprawował w zupełnie innym czasie i innych okolicznościach, w zupełnie innej sytuacji Kościoła w Polsce. Tylko on spotykał się wówczas z władzami, on prowadził cały polski Kościół. Dziś jest to niemożliwe i niekonieczne. Jako biskupi mamy tyle zadań i tyle przestrzeni, które powinniśmy zagospodarować, za które podejmujemy odpowiedzialność, że złożenie wszystkiego na barki jednej osoby przekracza ludzkie możliwości. Współpraca z władzami świeckimi w czasach komunizmu wciśnięta była w pewne schematy. Chodziło raczej o wypracowanie pewnej koncepcji i dużo łatwiejszą, bo jednoznaczną ocenę rzeczywistości. W ówczesnym, czarno-białym świecie, rzeczy które należało bronić, były oczywiste. Nie było konieczności wnikania w kwestie i rozwiązania bardzo szczegółowe. Dzisiaj diabeł tkwi właśnie w szczegółach.
Za czasów prymasa Wyszyńskiego władzę się po prostu potępiało. Dziś jest trudniej, bo trzeba z nią współpracować, jakakolwiek by była…
– Wtedy rzeczywistość była bardziej klarowna, sytuacja łatwiejsza do oceny. Wejście z władzą w dialog oznaczało, że Kościół z pewnością zostanie przez władzę wykorzystany, dlatego o dialogu nie było mowy. Był to czas konfrontacji. Nawet jeśli mówimy dziś o negatywach władzy czy o podejmowanych przez nią próbach jakiegoś „podpierania się” Kościołem, to nie po to, żeby od władzy się izolować, ale by ustalić jasne zasady współpracy, podejmowanej dla dobra człowieka. Zakładamy, że wszystkim nam zależy na dobru ludzi i społeczeństwa. Jeśli chcemy w konkretnym mieście zająć się ubogimi, to jako Kościół nie wyważamy samotnie otwartych już drzwi, ale zastanawiamy się, w jaki sposób możemy wejść w istniejące już projekty, co możemy dać od siebie, żeby działać dla wspólnego dobra potrzebujących. To bywa trudne, bo wymaga respektowania praw i poglądów drugiej strony, a jednocześnie zachowania swoich. Pewnym przykładem z przeszłości, który mogę podać, były poszukiwania najlepszych rozwiązań dla takiego współdziałania w obszarze troski o chorych. Chodzi mi o prace nad ustawą o działalności leczniczej. Kościół razem z organizacjami pozarządowymi bardzo mocno oponował przeciwko zapisaniu działalności hospicjów jako działalności gospodarczej. Takie sformułowanie uderzyłoby w pacjenta, który musiałby płacić za opiekę, a jednocześnie uniemożliwiłoby hospicjom zbieranie odpisów 1% z podatków. Okazało się, że można znaleźć dobre rozwiązanie i wspólnie działać dla dobra drugiego człowieka. Jak to zazwyczaj bywa, jest jednak druga strona medalu. Niebezpieczeństwo w takiej współpracy pojawia się wtedy, gdy ktoś dochodzi do wniosku, że warto Kościołowi i związkom wyznaniowym przyznać pewne przywileje – jak to się stało w nieszczęśliwej propozycji ustawy o zgromadzeniach. Kościół nie tylko o żadne przywileje w tej sprawie nie prosił, ale nawet o takim zapisie nie został wcześniej poinformowany. Ja sam dowiedziałem się o nim z przekazu medialnego. Czemu to ma służyć? Takie rzeczy są nie do zaakceptowania. Współpraca Kościoła i państwa jest ważna i cenna, pod warunkiem że będziemy wzajemnie szanować swoją specyfikę, autonomię i odrębność.
W jakich sytuacjach zatem prymas Wojciech Polak powiedziałby swoje „non possumus!”?
– Jeśli mówimy o płaszczyźnie społeczno-politycznej, to na pewno wtedy, gdy widziałby zawłaszczanie przestrzeni Kościoła przez jedną tylko opcję. Jeśli ktoś w Kościele gnieźnieńskim, którego jestem biskupem, oczekuje specjalnych przywilejów ze względu na swoją polityczną przynależność, to takiej postawie mówię stanowcze „nie”. Wydaje mi się jednak, że częściej mamy do czynienia z pewnym „przyklejaniem się” do Kościoła i szukaniem jego wsparcia ze strony ludzi, którzy upatrują w tym jakiejś krótkowzrocznej korzyści. Jako biskup jestem dla wszystkich i wszyscy muszą pamiętać, że darzę ich taką samą troską i szacunkiem. Zależy mi na jedności i działaniach dla wspólnego dobra.