Te słowa brata Rogera można odnieść do jego własnego życia. Prawdziwa ufność jest zawsze, jak o tym przypomina List do Hebrajczyków, „wbrew wszelkiej nadziei” i różni się od (zwykłej) nadziei tym, że wypływa i trwa dokładnie tam, gdzie zagraża pokusa popadnięcia w rozpacz. Owa rozpacz była doświadczeniem nastoletnich lat młodości brata Rogera. Zwierza nam się z tego w swoim dzienniku: „Moją młodość pochłaniało niezaspokojone poszukiwanie. Chciałem pić ze wszystkich źródeł, by ugasić swoje pragnienie. Im bardziej intensyfikowały się moje poszukiwania, tym bardziej rosło moje rozczarowanie. Gorzej jeszcze. Przeszedłem z zimnego rozczarowania do rozpaczy”. I jeszcze: „Zmagałem się z tym sam”. Zaznał zwątpienia w siebie, niepewności co do własnej przyszłości. Rana tej samotności i tego niezaspokojonego poszukiwania pozostaje jeszcze wtedy, gdy jest już dorosłym, założycielem i przeorem wspólnoty: „Rana z dzieciństwa… niepowodzenie, strach przed pogardą… Potrzeba posiadania świadomości, że moje dzieła mi towarzyszą, są znane, widziane”.
Wbrew nadziei
Brat Roger przez całe życie będzie człowiekiem nadwrażliwym, który zmuszony będzie walczyć z własną słabością i który będzie powoli uczyć się tego, by ją właśnie uczynić siedliskiem swego zaufania. Bardziej ogólnie rzecz ujmując, zadanie ufności będzie dla niego zawsze polegało na byciu „wbrew”, będzie formą zdecydowanego i spokojnego oporu wobec nieprzychylnych sił. W 1940 r., kiedy jako młody pastor opuszcza oszczędzoną przez wojnę Szwajcarię, by osiąść w okupowanej Francji, rusza świadomie wbrew ludzkiej nadziei, a kiedy gromadzi wokół siebie swoich pierwszych towarzyszy, to również dzieje się wbrew mającej długie korzenie w historii nieufności protestantyzmu, który nie oczekuje niczego od życia monastycznego. Znów „wbrew wszelkiej nadziei” angażuje się w walkę na rzecz pojednania pomiędzy wyznaniami chrześcijańskimi, podejmując podwójne ryzyko bycia nie w pełni zrozumianym tak przez swoich braci protestantów, jak i przez Kościół katolicki. To wbrew wszelkiej nadziei w latach 50. kontynuuje walkę o pojednanie, brnąc poprzez wiry i wzajemne uprzedzenia obu Kościołów.
Pośród cierni
W swoim dzienniku 15 maja 1961 r. pisze: „Pokusą, czy jedną z pokus, jest dla mnie niemożność pogodzenia się z faktem, że nie zobaczę za życia urzeczywistnionej jedności chrześcijan… Pesymizm, który mnie napełnia, przytłacza mnie”. Ten utrzymujący się podział był dla niego „być może jedną z najbardziej niezmiennie towarzyszących mu udręk życia”.
Jednak „z naszych cierni” Bóg może „rozpalić ogień”. Bo to dokładnie w tym zrywie, wbrew wszelkiej nadziei, wybucha prawdziwa ufność i możliwym staje się „odwrócenie biegu historii”. To, co z ludzkiego, krótkowzrocznego punktu widzenia stanowi zaporę dla nadziei, okazuje się środkiem działania o dużej mocy, jeśli tylko wewnętrzna słabość i zewnętrzne przeszkody zaczynają być postrzegane w świetle Chrystusa Zmartwychwstałego, przyjmowane w powołaniu otrzymanym przez Boga. A także kiedy pragnienie oraz cierpliwa praca nad jednością stają się bazą dla pragnienia Chrystusa na progu Jego Paschy, jak i dla pragnienia oddziaływania owej Paschy na historię.
W 1961 r., wtedy kiedy ogłoszenie Soboru Watykańskiego II i rodząca się popularność Taizé dawały nadzieję na ujrzenie realizacji jego pragnień, brat Roger pisze: „Pewnego rodzaju zakończenie wcale nie wiąże się z ulgą towarzyszącą spełnieniu. To tak, jak gdyby jeszcze wszystko było do zrobienia. Toteż bardziej niż kiedykolwiek chwytam się ufności pokładanej w Bogu, że zjednoczy On swój podzielony lud”. A w 1963 r. pisze: „Część naszego biegu ku jedności polegać będzie na zdobyciu tej niewzruszonej nadziei: Pan poprowadzi nas ku jedności, ma moc to uczynić. Do nas należy nie buntować się przeciw jego sposobom… Czy należy za wszelką cenę mieć nadzieję na jedność? Tak, ponieważ taka jest ostatnia wola Chrystusa: «Aby wszyscy byli jedno… by świat uwierzył». Widzialna jedność staje się od tego momentu nie jakąś ludzką aspiracją, ale koniecznością płynącą z wiary”. Odtąd „w kontemplatywnym oczekiwaniu Boga, wszystko staje się na nowo godnym pożądania”… i wszystko staje się możliwe.
Wszystko staje się możliwe, pod warunkiem jednak, że zaistnieje odważne zaangażowanie w działanie. Brat Roger nie oddziela nigdy „kontemplatywnego oczekiwania” od konkretnego zaangażowania, i to daje nam kolejną wskazówkę co do nadziei teologalnej: kieruje się ona na swój cel z całym bogactwem inteligencji i serca, z całą mocą oczyszczonego i przemienionego poprzez kontemplację ludzkiego pragnienia. Brat Roger był realizatorem, człowiekiem czynu i pasji, który, gdy tylko w grę wchodził przedmiot jego nadziei, nie cofał się przed żadną odważną inicjatywą, przed słusznym czy roztropnym sprzeciwem. (…)
Pilna potrzeba jedności i misji powinna jednak łączyć się z cierpliwością wobec powolnych wzrostów, bo czas Boga nie jest naszym czasem. Czuły na alchemię burgundzkich pór roku, brat Roger lubi metafory zaczerpnięte ze świata rolnictwa, które mogą nam coś powiedzieć o cichym kształtowaniu się osobistego oraz wspólnotowego życia duchowego, jak i również życia kościelnego: „Jesteśmy niecierpliwi. Pan, On zna cierpliwość. Istnieje taki rodzaj dojrzewania, na które trzeba umieć czekać”.
Tłum. Marie Cofta
Fragment wykładu filozof Marguerite Léna ze Wspólnoty Apostolskiej św. Franciszka Ksawerego (Communauté Apostolique Saint-François-Xavier), wygłoszonego podczas Międzynarodowego Sympozjum Teologicznego organizowanego w Taizé w dniach 31.08.– 6.09.2015 r.