Dziś – poza macewami, gdzieniegdzie ocalonymi i otoczonymi opieką – nie ma po nich śladu. Dlatego trzeba o nich opowiadać, bo tylko kamienie i opowieść mogą zapewnić im pamięć.
Przyjaźnie i spory
W Wielkopolsce Żydzi żyli od wieków. Najstarsza wzmianka o ich obecności w Gnieźnie pochodzi z 1267 r., ale legenda mówi nawet o roku 893, kiedy to u księcia Polan Leszka miało się pojawić przybyłe z Niemiec żydowskie poselstwo, prosząc o zgodę na osiedlenie się w jego państwie. Pewne jest, że w XIII w. wybijano w Gnieźnie denary z hebrajskimi napisami, że Żydów musiało być w mieście wielu, skoro zapłacili duży podatek koronacyjny. Obdarowani przywilejami, w 1565 r. mieli 22 kamienice i domy, dom szkolny i synagogę. Nową synagogę sławny rabin Eliezer Aszkenazy poświęcił w 1582 r. Gmina żydowska osłabiła się mocno po wojnie polsko-szwedzkiej, kiedy wielu jej członków wymordowano: ale wkrótce gmina się odrodziła i zniszczoną w czasie wojny synagogę odbudowano. W 1666 r. w Gnieźnie stało już 28 żydowskich domów.
Relacje polsko-żydowskie różnie się w mieście układały. Po jednym z pożarów, który wybuchł na ich ulicy, Żydzi zostali wypędzeni z Gniezna i otrzymali zakaz osiedlania się w jego murach. Dopiero niemiecki zaborca zakaz ów cofnął. Niemieckie władze zezwoliły również na wybudowanie synagogi w samym centrum miasta, nieopodal ul. Chrobrego tak, by była ona przeciwwagą dla katolickiej katedry. Mniej w tym było zapewne troski o równość i sprawiedliwość, więcej chęci zrobienia na złość Polakom. Żydów oskarżano również o to, że sprzeciwiali się odzyskaniu przez Polskę niepodległości i niechętnie patrzyli na powstanie wielkopolskie. Jednocześnie jednak prości ludzie często zwyczajnie się lubili, Polacy robili zakupy w żydowskich sklepach, czasem nawet witani w nich pozdrowieniem „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”.
Duża część gnieźnieńskich Żydów wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych na początku XX w. Dokumenty mówią, że w 1930 r. pozostało ich zaledwie 150. W grudniu 1939 r. deportowano ich do Piotrkowa Trybunalskiego, wojny nikt z nich nie przeżył.
Odeszli przed wojną
W Pobiedziskach w XVIII w. społeczność żydowska była liczna, Żydzi mieli nawet własny samorząd. Zajmowali się kuśnierstwem, krawiectwem i rzeźnictwem, prowadzili również skup skór. Długo nie używali nazwisk – do ich dodania do imion zmusiły ich dopiero pruskie władze. Co znamienne dla ich dalszej historii, woleli przyjmować nazwiska niemieckie niż polskie. Ich dzieci do 1906 r. uczęszczały do szkoły razem z dziećmi polskimi, dopiero później otworzono dla nich specjalny oddział. Po I wojnie wielu Żydów wyemigrowało z Polski do Niemiec. Synagogę przestano używać jeszcze w 1935 r., a w 1937 po prostu ją wyburzono. Wtedy w mieście mieszkała już tylko jedna żydowska rodzina, obwoźnego handlarza Hersteina. W czasie II wojny powołano go do wojska, z którego już nie wrócił. Jego rodzinę Niemcy wywieźli w nieznanym kierunku. Dziś o Żydach w Pobiedziskach przypomina tylko cmentarz nieopodal klasztoru sióstr Sacre-Coeur, na którym znajdują się 24 macewy z XIX w. Na pierwszy rzut oka wydawać się może, że stoją tak od wieku, ale historia tego kirkutu jest równie skomplikowana, jak losy polskich Żydów. Siostry pamiętające wojnę i czas, gdy w ich klasztorze znajdował się szpital Wehrmachtu wspominały, że najpierw hitlerowcy rozebrali mur, który otaczał cmentarz, potem niemieccy osadnicy zabrali cegłę, a później, już po wojnie, Polacy z macew układali pomost albo po prostu dla zabawy wrzucali je do jeziora. Dopiero na początku XXI w. płetwonurkowie przez przypadek odnaleźli jedną z macew i rozpoczęli poszukiwania następnych. W lipcu 2002 r. cmentarz został ponownie otwarty.
Podeptany
We Wrześni Żydzi osiedlili się w XVI w. i tworzyli spore skupisko aż do czasów hetmana Czarnieckiego, kiedy to żołnierze wymordowali około setki żydowskich rodzin. Pierwszy cmentarz powstał tu wraz z przybyciem Żydów, drugi założono w 1868 r. – jedynym śladem po nich są dwie macewy, przechowywane w Muzeum Regionalnym. Żydzi mieli tu również swoją szkołę powszechną i synagogę – pierwsza, drewniana, spłonęła w 1873 r., drugą hitlerowcy najpierw wykorzystywali jako więzienie, a później, jesienią 1940 r. wysadzili w powietrze, by na jej miejscu zbudować schron. Dziś stoi tam pomnik – granitowa mozaika w kształcie gwiazdy Dawida z dwiema tablicami wypisanymi po polsku i hebrajsku, połączonymi wizerunkiem synagogi. Napis na pomniku głosi: „Boże, poganie przyszli do Twojego dziedzictwa, zbezcześcili Twój święty przybytek”.
W historii Wrześni zapisany jest również bolesny epizod wojenny: to właśnie tu, nieopodal trasy kolejowej, łączącej Poznań z Warszawą, znajdował się obóz pracy dla Żydów, wykorzystywanych do jej budowania. Żydzi mieszkali w barakach, pracowali do utraty sił i umierali z wyczerpania i głodu.
Września pamięta również legendę o Żydzie, który w 1848 r. przekupiony przez Prusaków miał zdradzić pozycję polskich kosynierów pod Sokołowem. Zdradzeni dowiedzieli się o tym, schwytali zdrajcę i zaprowadzili na rynek, gdzie miała się odbyć jego egzekucja. Ostatecznie Żyda nie powieszono jednak, ale wychłostano i wypuszczono. O jego dalszych losach różnie mówiono – że sam się powiesił lub żył dalej, wydając w pruskie ręce kolejnych Polaków. Ile jest prawdy w legendzie, nie wiadomo, w każdym razie przez lata w miejscu chłosty ułożona była na bruku kamienna postać człowieka. Każdy mieszkaniec miasta mógł symbolicznie podeptać zdrajcę – nie za przynależność do żydowskiego narodu, ale za zdradę patriotów walczących o wolność. Kamienna postać zniknęła, gdy w 1961 r. rynek zalano asfaltem.
Droga na Łódź
Wyraźnie wpisali się Żydzi również w historię małego Zagórowa. Pierwsi wędrowni handlarze zatrzymywali się tu pod koniec XVIII w., tutejsza gmina wyznaniowa miała własną bożnicę, dom modlitw, mykwę, szkołę powszechną i cmentarz oraz bractwa i stowarzyszenia, a nawet bibliotekę.
W 1939 r. Niemcy do Zagórowa wjechali na rowerach i 20 września objęli miasto bez jednego strzału. Następnego dnia otworzyli sztybel (tak pod zaborem rosyjskim nazywano chasydzkie domy modlitwy) i weszli do środka, wyprowadzając stamtąd modlących się i każąc modlić się głośno na ulicy, dla rozrywki Niemców. Wynieśli Torę i podeptali ją. Żydów zabierali do prac publicznych, wydali obowiązek noszenia na ubraniach Gwiazdy Dawida oraz umieszczenia na domach tablic z napisem „Jude”. Chodzili po domach i wyciągali z nich Żydów, by podczas publicznych widowisk obcinać im zarost. Okradali do cna żydowskie sklepy i mieszkania. Wreszcie spalili synagogę i zdemolowali Dom Studiów, a Żydów zmusili, by własnoręcznie, cegła po cegle, rozebrali ruiny. Wreszcie utworzono w Zagórowie getto. Okoliczni Żydzi przyjeżdżali tu zwabieni obietnicą, że całe miasto zostanie im oddane i sami będą mogli się w nim rządzić. W lipcu 1940 r. deportowano do Zagórowa Żydów z Pyzdr, Słupcy, Kleczewa, Goliny i Wilczyna. Mówiono im, że wysłani zostaną do pracy w łódzkich fabrykach. Pozbawieni lekarza i opieki zdrowotnej, bez pracy, stłoczeni w małych przestrzeniach (22 osoby w dwóch pokojach), bez ciepłej wody i prądu, głodni (na ponad 2 tys. osób wydawano jedynie 300 obiadów) – mogli żyć tylko nadzieją. Pracować musieli z dala od rodzin, w okolicznych obozach pracy, przy budowie dróg czy zakładów przemysłowych. Wreszcie w październiku 1941 r. Niemcy rozpoczęli likwidację getta w Zagórowie, mordując Żydów w pobliskich lasach. Do samochodów wsiadali przekonani, że oto zaczyna się dla nich owa wyczekana podróż do Łodzi…