Wraz z początkiem nowego roku władze komunistycznych Chin zezwoliły bez żadnych dodatkowych kosztów i wyciągania konsekwencji na posiadanie dwójki dzieci w każdym chińskim domu. To najlepszy dowód na to, że nawet „nieomylna partia-matka” przyznała się do totalnej porażki programu, który doprowadził do kompletnej zmiany demograficznej w Państwie Środka i kosztował życie tysiące istnień ludzkich.
„Pakiet kontrolny” urodzin
Program „jedno dziecko w chińskiej rodzinie” miał stanowić remedium na przeludnienie kraju i coraz większe problemy z wyżywieniem szybko rosnącej populacji Chińczyków. Oprócz czynników demograficznych komunistyczni przywódcy widzieli w nim także młot zdolny skruszyć tradycyjny chiński system społeczny, którego integralnym elementem była wielopokoleniowa, wielodzietna rodzina. Dzieci w Państwie Środka przez stulecia uważano za najważniejszą wartość i jedyne realne dobro. Polityka jednego dziecka miała to zmienić raz na zawsze. Oficjalnie program ruszył w 1979 r. pod hasłem „złagodzenia problemów społecznych, ekonomicznych i ochrony środowiska w Chinach”. W teorii był on całkowicie dobrowolny, w rzeczywistości jednak komunistyczne władze, dysponujące ogromnym aparatem przymusu i sankcji, próbowały zmusić wszystkich obywateli do poddania się nowej polityce demograficznej. Mimo to program wdrażano z wielkimi oporami. Dochodziło i do powszechnych aktów obywatelskiego nieposłuszeństwa, i buntów całych wiosek – liczne przypadki brutalnego łamania praw człowieka w związku z programem kontroli urodzin zarejestrowała Amnesty International. W najbardziej ekstremalnych sytuacjach kobiety zmuszano do aborcji nawet w 9 miesiącu ciąży. AI udokumentowała także przypadki uśmiercania noworodków tuż po „nielegalnym porodzie” – poprzez wstrzyknięcie trucizny w główkę dziecka.
Jednym z elementów chińskiego programu ograniczenia populacji była również przymusowa sterylizacja, której poddawano część kobiet po urodzeniu pierwszego dziecka, zdecydowaną większość przy „nielegalnym” drugim potomku, a już obowiązkowo przy każdym kolejnym.
Do tego swoistego „pakietu kontrolnego urodzin” chińscy komuniści wprowadzili także elementy eugeniki – jakiekolwiek wady fizyczne lub psychiczne jednego z narzeczonych mogły spowodować, że para nie otrzymywała zezwolenia na zawarcie związku małżeńskiego, co motywowano troską o „poprawę jakości ludności” chińskiej. O wszystkim decydował kaprys urzędnika.
Ci, którzy nie chcieli zastosować się do obowiązujących przepisów, byli poddawani rozmaitym represjom i szykanom – od sankcji administracyjnych, np. nie wydawano im prawa jazdy czy zezwolenia na działalność gospodarczą, poprzez dotkliwe kary finansowe, aż po przymus fizyczny, tortury i uwięzienie. Najbardziej znana jest historia Mao Hengfeng, która była zmuszana do dokonania aborcji swojego poczętego drugiego dziecka. Ponieważ odmówiła, została zwolniona z pracy i zatrzymana w szpitalu psychiatrycznym. Protestowała nadal, więc torturowano ją, a końcu w kwietniu 2004 r. zesłano do obozu i skazano na karę 18 miesięcy reedukacji poprzez pracę. A to tylko jedna z tysięcy podobnych historii…
Swoją cegiełkę do chińskiego programu dołożył także Fundusz Ludnościowy ONZ (UNFPA). Mimo alarmujących doniesień ze strony organizacji zajmujących się prawami człowieka Fundusz przez cały czas wspomagał finansowo program chińskiej kontroli demograficznej – oficjalnie nazywało się to wspieraniem „tworzenia i rozbudowy efektywnych systemów zbierania i przetwarzania danych i poprawy jakości usług z zakresu planowania rodziny”…
Córeczko, wolałabym żebyś była chłopcem
Chiński program jednego dziecka przewidywał jednak pewne wyjątki od reguły. Możliwe było np. uzyskanie pozwolenia na posiadanie większej liczby dzieci, pod warunkiem uiszczenia odpowiednio wysokiej sumy w juanach, czyli tzw. opłaty za obsługę.
Tajemnicą poliszynela jest jednak, że część wysoko postawionych czy odpowiednio ustosunkowanych Chińczyków mogła uiszczać symboliczne kwoty lub nawet w ogóle nie płacić za „nadprogramowe” potomstwo. Z czasem niektóre założenia programu uległy zresztą częściowemu poluzowaniu, m.in. w 1984 r. pod wpływem coraz silniejszych rozruchów na wsi pozwolono chińskim chłopom na posiadanie drugiego dziecka w przypadku, gdy pierwsza urodziła się dziewczynka lub dziecko z ułomnościami fizycznymi lub psychicznymi. Z kolei w 2103 r. zezwolono na drugie dziecko w tych rodzinach, w których jedno z rodziców było jedynakiem.
Ale i bez tych furtek Chińczycy „radzili” sobie jakoś na własną rękę. Trudno oszacować, jak wielkie rozmiary przyjął np. proceder dzieciobójstwa, przede wszystkim w odniesieniu do nowo narodzonych dziewczynek, który dokonywał się za milczącą aprobatą władz. W wielu chińskich domach „pierwszym” oczekiwanym wyborem był syn, jako bardziej wydajne i silne „ręce do pracy”, które pomogą w gospodarstwie, zapewnią wsparcie finansowe, opiekę na starość dla rodziców i zachowanie ciągłości rodu. Pośrednie dowody na istnienie tego zbrodniczego procederu odnajdziemy w statystykach. Przykładowo, chiński spis powszechny z 2010 r. ujawnił, że na 100 nowo urodzonych dziewczynek przypadało aż 118 chłopców (światowa norma wynosi około 102–105). Podobne dane przyniósł raport opracowany przez Państwową Komisję Ludności i Planowania Rodziny, która obliczyła, że już za kilka lat w Chinach będzie 30 mln więcej mężczyzn niż kobiet.
Do tego trzeba jeszcze dodać rozpowszechniony proceder „domowych” aborcji z przyczyn eugenicznych, niepodlegających żadnej formalnej kontroli podziemie adopcyjne i sprzedaż noworodków, wreszcie „martwe dusze”, czyli „ponadplanowe” dzieci, których rodzice nie chcieli uśmiercić – nigdzie nierejestrowane, nieobjęte opieką zdrowotna i oświatową – wszystko to obciąża także hipotekę chińskich władz.
Cztery – dwa – jeden
Do czerwonych władców Państwa Środka przemawiają jednak głównie twarde liczby. A te są nieubłagane. Jeszcze w 1949 r. na chińską rodzinę przypadało średnio około 5,6 dziecka, w połowie lat 80. już tylko 1,4, a w tej chwili zaledwie 1,2 potomka. Efekt tego jest oczywisty – błyskawiczne starzenie się chińskiego społeczeństwa (to oficjalny powód odejścia od polityki jednego dziecka), brak zastępowalności pokoleń, ujemny przyrost ludności. Według oficjalnych chińskich szacunków w okresie ostatnich 30 lat, dzięki państwowemu programowi kontroli urodzin urodziło się aż o 300 mln mniej dzieci.
Jeśli dodać do tego wspomnianą wyżej dysproporcję płci, to skutki tego eksperymentu zaważą na całej przyszłej strukturze ludnościowej Chin. Już dziś wielopokoleniowy model chińskiej rodziny wygląda tak: 4-2-1, czyli czwórka dziadków, dwoje pracujących rodziców i jedno dziecko. Nie ma komu pracować na dzisiejsze, a tym bardziej przyszłe emerytury, do czego przyczynia się także postępujący od kilku lat spadek ludności w wieku produkcyjnym. ONZ przewiduje, że w 2030 r. co czwarty Chińczyk będzie miał powyżej 65 lat. Równie niepokojąca jest jednak zmiana społeczna, jaka dokonała się w świadomości Chińczyków. Dziś do władzy zaczyna dochodzić pokolenie jedynaków, nazywane nie bez przyczyny pokoleniem „małych cesarzy” – ukochanych, rozpieszczanych, hołubionych, którzy od najwcześniejszych lat uczeni byli egoizmu i trudnej sztuki radzenia sobie w bezwzględnym „wyścigu szczurów” na chińską modłę. I już dziś widać efekty takiego wychowania: mimo że od 2013 r. jedynacy mogą mieć więcej niż jedno dziecko, to na taki krok zdecydowało się ledwie kilka procent uprawnionych. Reszta wybiera wygodne życie, karierę zawodową i bezpieczeństwo finansowe. Zmiana tej mentalności zajmie dziesiątki lat. Ma więc rację cytowany przez PAP znawca Chin i były wykładowca uniwersytetu Tsinghua w Pekinie Patrick Chovanec, który na wieść o odejściu od polityki jednego dziecka napisał: „Łódź demografii skręca powoli, jeśli w ogóle”.