O stworzeniu spisu osób skazanych za przestępstwa seksualne mówiło się już od jakiegoś czasu. Wreszcie pod koniec ubiegłego roku projekt ustawy o przeciwdziałaniu zagrożeniom przestępczości na tle seksualnym został zatwierdzony przez rząd Beaty Szydło. Celem sporządzenia rejestru najbardziej niebezpiecznych przestępców seksualnych ma być głównie ochrona ich potencjalnych ofiar, przede wszystkim dzieci.
Do publicznej wiadomości
Rejestr składać ma się z dwóch części: z dostępem ograniczonym i dostępem bez żadnych ograniczeń. W pierwszej znajdą się informacje dotyczące m.in. skazanych za przestępstwa seksualne; osób, którym prawomocnie i warunkowo umorzono postępowanie karne na podstawie amnestii oraz tych, wobec których orzeczono środki zabezpieczające. Informacje o osobach znajdujących się w tej części bazy zostaną pobrane z Krajowego Rejestru Karnego. Będą to dane dotyczącego samego postępowania, jak i personalia, fotografia, kolor oczu, wzrost, miejsce zameldowania i faktyczny adres pobytu. Dostęp do tych danych będzie ograniczony, a korzystać będą z nich mogły m.in. sądy, prokuratorzy, policja, czy organy administracji rządowej i samorządowej. Ponadto, pracodawcy i organizatorzy działalności związanej z edukacją i wychowaniem będą zobowiązani do sprawdzenia czy osoba, którą zamierzają zatrudnić, nie znajduje się w rejestrze.
Druga część rejestru obejmować będzie osoby, które dopuściły się zgwałcenia ze szczególnym okrucieństwem osoby małoletniej poniżej 15. roku życia oraz tych osób, które popełniły przestępstwo seksualne w warunkach recydywy. Wgląd do tej bazy danych będzie miał każdy (zamieszczona zostanie w internecie), choć w rejestrze nie znajdą się najbardziej szczegółowe informacje, takie jak dokładny adres zamieszkania (będzie podana jedynie miejscowość) czy imiona rodziców. Ponadto skazany będzie miał obowiązek zgłaszania aktualnego miejsca pobytu, zaś policja ma przygotować mapę o miejscach szczególnie zagrożonych przestępstwami seksualnymi.
Anglosaskie wzorce
Rejestr przestępców seksualnych jest środkiem dotąd nieistniejącym w polskim systemie prawnym. Nie jest on jednak niczym nowym w krajach anglosaskich, gdzie w różnych wariantach funkcjonuje już od lat. Zwykle nie jest on szeroko upubliczniony, choć na przykład Amerykanie mają do takiej bazy dostęp. Stąd część organizacji broniących praw człowieka wskazuje, że rejestry pedofilów i ich łatwa identyfikacja uniemożliwia im, już po odbyciu kary, funkcjonowanie w społeczeństwie. Takie osoby mogą bowiem mieć problem ze znalezieniem pracy, powrotem do dawnego środowiska, spotykają się z szykanami, co z kolei ma prowadzić je nawet do bezdomności i popychać do kolejnych konfliktów z prawem. Dane przygotowane przez amerykański Departament Sprawiedliwości i kanadyjski rząd, przytaczane przez Stowarzyszenie na rzecz Leczenia Przestępców Seksualnych (ATSA) w opracowaniu z 2010 r., pokazują z kolei, że problem ponownego aresztowania przestępców seksualnych nie dotyczy większości sprawców, a średnio 5–20 proc. z nich. Po stronie obrońców swobód obywatelskich pojawia się także przekonanie, że rejestry budują fałszywe poczucie bezpieczeństwa, bo nie wszystkie przypadki przestępstw są zgłaszane, a tym samym nie wszyscy realni sprawcy znajdują się w rejestrze.
Projekt z wątpliwościami
– Mamy tu konflikt dwóch dóbr i dwóch wartości. Z jednej strony jest bezpieczeństwo potencjalnych ofiar, z drugiej godność sprawców. Mam zasadniczą wątpliwość, czy w odniesieniu do rejestru dostępnego publicznie projekt nie idzie zbyt daleko, jeśli chodzi o ingerencję w dobra sprawców. Jakkolwiek są to osoby, które dopuściły się poważnych przestępstw, to jednak taka dostępność może służyć ich stygmatyzacji na całe życie – ocenia projekt polskiego rządu dr Maciej Pichlak z Wydziału Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego.
Skutki istnienia rejestru pedofilów, na które wskazuje się kontekście USA mogą pojawić się także w Polsce. Wprawdzie w części rejestru dostępnej powszechnie nie znajdą się najbardziej szczegółowe dane, to jednak, w lokalnym środowisku przestępca zostanie z łatwością rozpoznany, a być może dodatkowo „ukarany” przez sąsiadów. – Lincze to zjawiska zupełnie marginalne. Zresztą w małych miejscowościach ludzie i tak doskonale wiedzą, kto ma sprawę w sądzie i czego ona dotyczy – mówi mec. Bartosz Lewandowski z Instytutu na rzecz Kultury Prawnej „Ordo Iuris”. Sam projekt ocenia jako przemyślany. – Należy społecznie piętnować sprawców najbardziej haniebnych przestępstw. A tylko tacy oraz ci, których nie udało się skutecznie zresocjalizować, znajdą się w tej części rejestru, która będzie dostępna powszechnie. Poza tym, jeśli ktoś decyduje się popełnić tego rodzaju przestępstwo, to musi liczyć się z tym, że prędzej czy później zostanie złapany, osądzony, a o jego wyroku ludzie się dowiedzą – podkreśla i zaznacza, że część jawna rejestru chroni prawa ofiar i osób trzecich, np. rodziców sprawcy, bowiem informacji o nich w niej nie będzie.
Pewne wątpliwości budzić może jednak ochrona danych także w tej części rejestru, która będzie dostępna tylko dla służb i instytucji państwowych. One zaś informacji mogą udzielać tylko w określonych przypadkach, choćby wówczas, gdy po dane z bazy zgłosi się np. pracodawca działający na płaszczyźnie edukacyjnej. – Nie obawiałbym się jakiegoś wycieku danych z tej części rejestru. Pamiętajmy, że osoby zatrudnione w instytucjach publicznych i mające dostęp do tych informacji podlegają odpowiedzialności karnej – mówi mec. Lewandowski. – Nietrudno wyobrazić sobie sytuację, gdy taki pracodawca uzyska informację o tym, że dana osoba jednak figuruje w rejestrze, a następnie upubliczni ją. Nie poniesie odpowiedzialności, bo projekt ustawy nie przewiduje żadnych środków karnych dla niego – zauważa jednak dr Pichlak.
Innym problemem może okazać się umieszczenie w części z ograniczonym dostępem np. 17-latka współżyjącego z dziewczyną, która ma niespełna 15 lat. Nawet jeśli nastolatka wyraziła zgodę na seks, to z punktu widzenia prawa chłopak popełnia przestępstwo i powinien znaleźć się rejestrze. – Projekt przewiduje, że sąd, w uzasadnionych przypadkach, może odstąpić od umieszczania danych sprawcy w rejestrze. To pozostawia sądowi furtkę, aby w sytuacjach, których szczególne okoliczności zostaną potwierdzone w postępowaniu, nie stygmatyzować sprawcy – wyjaśnia mec. Lewandowski.
Ważyć interesy
Rządowy projekt może być nie tylko ważnym krokiem na drodze do walki z przestępczością seksualną, ale jest też próbą odpowiedzi na społeczne oczekiwania. – Cieszy, że jako społeczeństwo zwracamy większą uwagę na przestępstwa seksualne. Nie ma już tak wyraźnego przemilczania czy tuszowania tego typu spraw, co działo się z krzywdą dla ofiar. Z drugiej jednak strony widać pogłębiającą się stygmatyzację sprawców. Oczywiście, prawo powinno reagować zdecydowanie i twardo. Z punktu widzenia społecznego dochodzi jednak do jakiegoś odczłowieczenia sprawców i zapominania, że także im przysługuje prawo do ochrony i godności, niezależnie od tego, jak drastycznych czynów się dopuścili – mówi dr Pichlak. – Nad tymi ludźmi nie powinno się litować, bo oni są po prostu groźni. Nigdy nie posunąłbym się do stwierdzenia, że interes sprawców jest przed interesem potencjalnych pokrzywdzonych czy tych, którzy już zostali skrzywdzeni – podkreśla z kolei mec. Bartosz Lewandowski.
Wydaje się więc, że właśnie odpowiednie wyważenie interesów, przy jednoczesnym zachowaniu wyjątkowej precyzji i jednoznaczności, jest największym wyzwaniem polityków w tej sprawie. Proponowana ustawa wkrótce stanie się przedmiotem, zapewne niepozbawionych emocji, prac parlamentarnych.