Czy pieniądze są głównym problemem w proteście lekarzy rezydentów?
– I tak, i nie. Oczywiście bój idzie o wielkość nakładów na ochronę zdrowia. Ale chodzi nie o same środki, ale też o to, czemu one służą. A więc o jakość i dostępność świadczeń zdrowotnych, satysfakcję pacjentów i personelu, kompleksowość i efektywność systemu. To są ważne kryteria oceny systemu zdrowotnego. Protest ma więc złożony wymiar.
Dlaczego protestują akurat rezydenci?
– Oni są dziś grupą interesu, która pojawiła się w 2001 r., kiedy wprowadzono rezydentury. Jest to grupa opłacana z budżetu Ministerstwa Zdrowia, a nie przez szpital, w którym młodzi lekarze odbywają specjalizację. Ta grupa na początku była słabo zorganizowana, ale dziś jest już na tyle zwarta i zdesperowana, by walczyć o swoje prawa. Tak jak to swego czasu zrobiła inna grupa interesu – lekarze rodzinni.
Protest rezydentów może być szansą dla systemu?
– Tak, jednak rewolucja i przechodzenie teraz od systemu ubezpieczeniowego do systemu budżetowego niesie ryzyko, że wielkość nakładów na ochronę zdrowia będzie co roku elementem przetargu politycznego.
Młodzi lekarze walczą o zwiększenie środków na ochronę zdrowia, więc mogą stać się kołem zamachowym kolejnej reformy. I być może wymuszą zmiany.
Tylko czy w zwiększeniu nakładów nie chodzi właśnie o dodatkowe pieniądze z budżetu?
– Podwyższenie składki ubezpieczenia zdrowotnego byłoby bezpieczniejszym gwarantem zwiększenia finansowania systemu ochrony zdrowia. Działa to w ten sposób, że składka jest ustalona i są konkurujący ze sobą płatnicy, którzy by nią zarządzali. Wielkością tej składki trudniej żonglować, stąd nakłady na służbę zdrowia nie są tu elementem przetargu politycznego. Jeśli chcemy podwyższać nakłady, to należy to czynić właśnie przez podwyższenie składki.
Wróćmy do protestujących. Pacjentów może razić, że młodzi lekarze, którzy rozpoczynają dopiero swoją karierę zawodową, mogą mieć zbyt wygórowane żądania i że w zasadzie swoją pracę zaczynają od protestów.
– Młodzi lekarze to ludzie, którzy realnie najwięcej potrzebują. Starszy lekarz już wszystko ma: mieszkanie, stabilną sytuację życiową. Tu mamy młodego człowieka, który dopiero zaczyna i musi sobie jakoś to życie ułożyć, który myśli o małżeństwie i rodzinie. Jeśli jest biedny, to często te kwestie odkłada na dalszy plan z niekorzyścią dla siebie. To jest też taki okres, w którym trzeba bardzo dużo zainwestować w swoje wykształcenie: różne kursy, szkolenia, literaturę. Te nakłady młody lekarz musi ponieść i potrzebuje na to pieniędzy.
Czy jeśli postulaty lekarzy zostałyby zrealizowane, to wówczas mogliby oni skoncentrować się na pracy w jednym miejscu, nie brać dodatkowych dyżurów, nie pracować w kilku miejscach i rzeczywiście mieć więcej czasu dla pacjentów?
– Praca w wielu miejscach to jest prosta droga do wypalenia zawodowego i kryzysu psychicznego. Takie obciążenie niesie też ryzyko dla zdrowia i życia pacjentów. Każdy odpowiedzialny człowiek mierzy siły na zamiary. Godne stawki pozwoliłyby spokojniej żyć i świadczyć może mniej pracy, ale za to lepszej jakości. Lekarze są też grupą, która chce się rozwijać i wymaga ciągłego kształcenia. Dlatego nie chodzi tylko o czas poświęcony pracy w szpitalu. Każdy lekarz potrzebuje czasu na to, by się szkolić, i to przez całe życie. Jestem przekonany, że podniesienie wynagrodzenia eliminowałoby takie patologiczne sytuacje, choć oczywiście, w każdej grupie zawodowej zdarzają się pracoholicy.
W Polsce na ochronę zdrowia przekazujemy około 4,5 proc. PKB. Dla porównania na Słowacji 5,5 proc., a w Czechach 6 proc. To duże różnice?
– To dużo więcej niż w Polsce i właśnie to są kraje, z którymi możemy się porównywać. Wskaźnik ten mówi nam jaką wagę przywiązujemy do ochrony zdrowia. Pokazuje nam też pewną skalę zaniedbań w reformowaniu ochrony zdrowia. Ten protest jest więc jakąś nadzieją na to, że zmiany w Polsce muszą nastąpić. Uwaga i troska w stronę ochrony zdrowia musi być większa. Zwłaszcza że jest to temat, który mógłby stać się przedmiotem pewnego konsensusu politycznego i obszar, na którym nie powinno się oszczędzać.
Rząd zapowiada, że nakłady na ochronę zdrowia przez najbliższe lata wzrosną do 6 proc. PKB. W ciągu pięciu lat na podwyżki dla pracowników służby zdrowia ma zostać dodatkowo przeznaczone 17 mld zł. W przyszłorocznym budżecie ma znaleźć się prawie 1,2 mld zł na wynagrodzenie dla młodych lekarzy, a z końcem 2021 r. rezydenci mają zarabiać ponad 5 tys. zł. Czy to jest adekwatna odpowiedź na postulaty protestujących?
– To jest jakaś odpowiedź. Na ile ona będzie ich satysfakcjonować, tego nie wiem. Z pustego i Salomon nie naleje, więc trzeba mieć wyobrażenie, że z dnia na dzień nie da się dokonać radykalnych zmian. Chodzi o to, żeby kwestie zdrowotne stały się priorytetem, żeby były na sztandarze zmian, żeby o tym głośno mówić i dyskutować. Nie tylko w sytuacjach protestów, i to głodowych, gdy pewne kwestie są desperacko stawiane na ostrzu noża. Nie chodzi tu tylko o jakąś grupę interesów w tym systemie, która walczy o swoje prawa i która jest upokorzona nakładami na kształcenie i uposażenie rezydenta. Chodzi o to, o czym mówiłem na początku: o jakość i dostępność, ciągłość i kompleksowość i satysfakcję pacjentów. Polska rozwija się nierównomiernie. Obszar ochrony zdrowia, który daje nam też pewne powody do dumy, jest jednak rozwinięty nieproporcjonalnie do innych obszarów, na których zanotowaliśmy sukcesy. Jest to obszar wciąż zaniedbany.
Może my jako pacjenci powinniśmy pogodzić się z tym, że za część usług medycznych trzeba dodatkowo płacić? Gdzieniegdzie już się to odbywa, np. stomatologia jest w dużej mierze sprywatyzowana.
– Współpłacenie w wielu obszarach już istnieje, choćby w polityce lekowej. Można więc sobie wyobrazić, że pewne usługi są współpłacone przez pacjentów, np. usługi hotelowe czy związane z wyżywieniem. Przecież jeśli ktoś przebywa nie w szpitalu, a w domu to też musi coś zjeść i ponosi jakieś koszty utrzymania, stąd mógłby częściowo płacić za pobyt i wyżywienie. Oczywiście wprowadzenie takiego rozwiązania popularności by nie przyniosło, ale w zasadzie w większości krajów postkomunistycznych tak się stało.
Współpłacenie ma swoje plusy. Takim plusem jest to, że ogranicza się nadkonsumpcję usług, kiedy usługa jest za darmo i można z niej korzystać, czy jest potrzebna, czy nie. Drugim plusem jest świadomość, że opieka medyczna kosztuje. Po trzecie, spełnia to też funkcję psychologiczną. Dziś jeśli z czegoś korzystamy „za darmo”, to odwdzięczamy się płacąc. A więc w ten sposób można by też ograniczyć korupcję.
To jednak, jak sam Pan zauważył, trudny do poruszenia temat.
– Ale nie do uniknięcia. Ono lepiej funkcjonuje w systemach ubezpieczeniowych, bo jeśli się określi, za co się współpłaci, to można się od tego ubezpieczyć. W ten sposób rozwija się system dodatkowych ubezpieczeń. W krajach postkomunistycznych, gdzie wprowadzono koszyk gwarantowanych świadczeń, określono, co w ramach środków publicznych musi być zagwarantowane, a co nie jest, i od czego można się dodatkowo ubezpieczyć. Tam rozwinęły dodatkowe ubezpieczenia zdrowotne, a one są z kolei dodatkowym źródłem środków dla systemu.
Krzysztof Krajewski-Siuda
Doktor habilitowany nauk medycznych, profesor Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie, pracownik Katedry Psychologii Instytutu Nauk o Rodzinie na Wydziale Nauk Społecznych tej uczelni. Jest ekspertem ds. zdrowia Instytutu Sobieskiego