Logo Przewdonik Katolicki

Syndrom krótkiej kołdry

Piotr Wójcik
FOT. FRESHIDEA/FOTOLIA

Mamy niemal trzy razy więcej łóżek szpitalnych w przeliczeniu na tysiąc obywateli niż Szwecja czy Dania. Co z tego, jeśli niewydolny jest system.

Zgodnie z tradycją nowy rok rozpoczynamy przy towarzyszących protestach w służbie zdrowia. Tym razem najgłośniej protestującą grupą są lekarze rezydenci, czyli młodzi lekarze bez specjalizacji, którzy domagają się podniesienia nakładów na polską publiczną opiekę medyczną. W ramach protestu lekarze wypowiadają klauzule „opt-out”, które pozwalały im pracować więcej niż 48 godzin w tygodniu. Według Ministerstwa Zdrowia klauzule wypowiedziało około 3,5 tys. lekarzy, a więc nie jest to protest, który zagroziłby stabilnością całej służby zdrowia. Jednak w niektórych placówkach sytuacja jest poważna. Na przykład w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym we Wrocławiu klauzule wypowiedzieli wszyscy rezydenci, czyli 120 osób. To oczywiście utrudnia ułożenie grafiku, gdyż na nadgodzinach lekarzy trzyma się nasz system. W takich okolicznościach posadę obejmuje nowy minister zdrowia Łukasz Szumowski. Chyba nikt nie zazdrości mu nowej pracy – stanowisko ministra zdrowia to najbardziej niewdzięczna posada w polskiej administracji. Trudno sobie przypomnieć chwalonego ministra zdrowia, równie niełatwo znaleźć Polaka, który byłby zadowolony z polskiej służby zdrowia. Bez wątpienia ze wszystkich nowych ministrów to przed Łukaszem Szumowskim stoją największe wyzwania i problemy. Problemy, które się na siebie nakładają i tworzą swego rodzaju węzeł gordyjski.
Problem jest jeden
Podstawowy postulat protestujących lekarzy to podwyższenie publicznych nakładów na służbę zdrowia – obecnie domagają sie osiągnięcia poziomu 6 proc. PKB do 2023 r. Bez wątpienia problem niedofinansowania polskiej opieki medycznej jest palący. W 2016 r. na publiczną służbę zdrowia wydawaliśmy 4,4 proc. PKB i spośród członków UE tylko Litwa i Łotwa wydawały mniej. W Niemczech te wydatki stanowią 9,5 proc. PKB, a w Czechach 6 proc. Brak wystarczających środków prowadzi do powstania syndromu za krótkiej kołdry. Próbując optymalnie wykorzystać ewidentnie zbyt małą ilość pieniędzy, trzeba dokonywać trudnych wyborów, na co przeznaczyć ich mniej, a na co prawie wcale. W takiej sytuacji muszą powstać luki w systemie, które potem można łatwo wskazywać jako jego nieracjonalność i dowód złego planowania. Jednak nie sposób jest coś dobrze zaplanować, gdy brakuje niezbędnych zasobów.
Z braku środków pojawia się kolejny problem – braki osobowe personelu medycznego. Co zresztą wprost wynika z obecnego protestu – przecież lekarze rezydenci wcale nie odchodzą od łóżek, po prostu decydują się nie pracować więcej niż 8 nadgodzin tygodniowo. I taka wydawałoby się oczywista decyzja powoduje duże problemy niektórych placówek. Niestety polski personel medyczny musi brać ogromne ilości nadgodzin, ponieważ jest go zwyczajnie za mało. Polacy nie garną się do zawodów medycznych, szczególnie tych nisko opłacanych (np. pielęgniarki), a ci, którzy jednak się na nie zdecydowali, dość często wyjeżdżają za granicę. W Polsce pracuje zaledwie 2,3 lekarza na tysiąc mieszkańców, tymczasem w Niemczech 4,1, a na Słowacji 3,5. Mamy tylko 5 pielęgniarek na tysiąc obywateli, w Czechach jest ich 8, a w Niemczech ponad 13. Co gorsza, nie ma lepszych widoków na przyszłość. Kraje naszego regionu, które same mają również problem z wyjeżdżającym personelem medycznym, szkolą go wyraźnie więcej niż na zachodzie Europy. Tymczasem Polska ma co roku mniej absolwentów medycyny niż Niemcy, które z takimi lukami się nie zmagają.

Kolejki na lata
Tu dochodzimy do słabości polskiego systemu, który najbardziej dokucza pacjentom, czyli do kolejek. Brak wystarczających środków oraz personelu powodują, że placówki medyczne mają problem z szybkim wykonywaniem potrzebnych procedur. Mając za krótką kołdrę, trzeba było zadecydować, jak ją zagospodarować. W Polsce przyjęliśmy zasadę, że zamiast zrezygnować z niektórych procedur, postanowiono wydłużyć czas oczekiwania. W ten sposób na papierze nasz system oferuje bardzo szeroki wachlarz usług, pod warunkiem że pacjent uzbroi się w gigantyczną cierpliwość, a stan zdrowia pozwala mu czekać. Przykładowo w 2015 r. na operację zaćmy w naszym kraju trzeba było przeciętnie czekać 464 dni, a na operację stawu biodrowego 405 dni. Na Węgrzech odpowiednio 88 i 146 dni.
Cierpiąc na syndrom za krótkiej kołdry, musieliśmy też pójść na szereg kompromisów dotyczących wycen poszczególnych procedur medycznych. W ten sposób powstało w Polsce wiele obszarów opieki medycznej, które są wyceniane poniżej kosztów, a więc są nierentowne. Tak jest chociażby z interną oraz pediatrią. Tymczasem na przykład kardiologia jest wyceniana całkiem nieźle. Z tego właśnie powodu biorą się długi publicznych szpitali, a nie ze złego zarządzania. Muszą one świadczyć kompleksową pomoc obywatelom, a nie wybierać sobie tylko najlepiej wyceniane usługi, jak często czynią placówki prywatne, więc nierentowne procedury powodują u nich straty. Specyfiką polskiego systemu opieki zdrowotnej jest też położenie nacisku na droższe leczenie szpitalne, a nie tańsze ambulatoryjne. Mamy niemal trzy razy więcej łóżek szpitalnych w przeliczeniu na tysiąc obywateli niż Szwecja czy Dania. Sposób wyceny podstawowej opieki medycznej powoduje też, że wielu pacjentów odsyłanych jest w górę systemu, choć niektóre procedury mogłyby zostać wykonane w przychodniach POZ. Jednak w POZ rozlicza się pacjenta „od głowy”, a nie od przeprowadzonych procedur. Tak więc bardziej opłaca sie go odesłać do specjalisty, co oczywiście zwiększa kolejki.

Kosmetyka nie wystarczy
Obecna ekipa rządząca podjęła do tej pory dwa główne działania w obszarze ochrony zdrowia. Po pierwsze, przyjęła ustawę o stopniowym podnoszeniu publicznych wydatków na opiekę medyczną do 6 proc. PKB do 2025 r. To oczywiście dobry kierunek, jednak tempo tych zmian jest zdecydowanie zbyt wolne w porównaniu do palących potrzeb. Po drugie, wprowadziła sieć szpitali, świadczących kompleksową pomoc pacjentom, które miały być rozliczane w inny sposób – nie od każdej procedury, lecz ryczałtem, czyli z góry określoną kwotą. Jednak ryczałt ten będzie wyliczany na podstawie wcześniejszego kontraktu szpitala z NFZ, a szpital będzie musiał wykonać analogiczną liczbę procedur, by otrzymać pełny ryczałt w kolejnym roku. Tak więc wciąż de facto będzie rozliczany z wykonanych procedur, tylko że kwotę otrzyma z góry. W istocie jest to kosmetyczna korekta, a nie zmiana ogólnej filozofii.
Prawda jest więc taka, że bez zwiększenia finansowania służby zdrowia się nie obejdzie – i najlepiej 6 proc. PKB osiągnąć kilka lat wcześniej, niż założył rząd. Podniesienie wycen słabo wycenianych procedur to kolejne niezbędne działanie, bez którego szpitale wciąż będą wpadać w tarapaty finansowe. I wreszcie sposobem na zmniejszenie kolejek powinno być odciążenie szpitali i przełożenie akcentów w leczeniu na podstawową opiekę zdrowotną i leczenie ambulatoryjne. Pytanie tylko, czy nowy minister zdrowia będzie miał wystarczającą siłę przebicia w rządzie. Nieprzypadkowo wszyscy ministrowie zdrowia mieli słabą pozycję polityczną – w końcu są pierwsi „do odstrzału”.         

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki