W Niemczech w obozach dla uchodźców dochodzi do awantur i przestępstw. Czy był Ksiądz w którymś z obozów?
– Tak, w Oberursel koło Frankfurtu nad Menem. Przebywa w nim około 700 Afgańczyków, Pakistańczyków, Syryjczyków i mieszkańców państw Afryki Północnej. Obóz, prowadzony przez Czerwony Krzyż, jest dobrze zorganizowany zdrowotnie, ale pozbawiony opieki duchowej. Są w nim zarówno muzułmanie, jak też chrześcijanie – nie otrzymałem jednak informacji dotyczących podziału religijnego wśród uchodźców, gdyż prawo nie pozwala na ich ujawnianie. A to pytanie istotne – choćby tylko na poziomie islamu: w wyniku umieszczania wrogich sobie sunnitów i szyitów – w obozach codziennie dochodzi do bójek.
A sytuacja chrześcijan?
– Czują się tam zagrożeni. Mówią o upokarzaniu takim samym jak np. w Syrii, z której uciekli. Ci, którzy nawrócili się z islamu bywają wręcz przerażeni, że muszą mieszkać w jednej hali sportowej z muzułmanami. Boją się, że gdyby wyszła na jaw ich konwersja, mogliby zostać zabici.
Miejsca, które miały być azylem, okazują się nie spełniać swojej roli.
– Dotyczy to nie tylko obozów. Uważam, że społeczeństwo zachodnie jest absolutnie nieprzygotowane na przyjęcie fali uchodźców islamskich. Nie jest w stanie chociażby doprowadzić ich do asymilacji. Już od dawna odczuwamy w Europie złe skutki tworzenia się gett muzułmańskich, do których dopuszczaliśmy w myśl źle pojętego szacunku do wolności. Teraz stajemy wobec napływu osób, przekonanych o swojej wyższości cywilizacyjnej i religijnej, często postrzegających nas jako pogan „obrażających Boga”, a islam – jako ostateczne objawienie, które powinno zapanować nad światem. Myślę, że wobec tsunami migracyjnego powinniśmy przeprowadzić serię odpowiednich działań.
Czym w głównej mierze powinniśmy się zająć?
– Przede wszystkim – na poziomie politycznym – uczciwie podejść do problemu zawarcia pokoju na Bliskim Wschodzie (tego do tej pory nie było widać ani w konferencji genewskiej z nierealnym żądaniem usunięcia Baszara al-Asada, ani w zachowaniach państw sąsiadujących z Syrią i Irakiem). A to absolutnie pierwsze zagadnienie, które warunkuje kolejne rozwiązania – także te dotyczące uchodźców. Analogicznie: jeśli w pomieszczeniu rozlewa się woda, to szukam źródła problemu i zakręcam kran, a nie – poszukuję metody, jak odprowadzić wodę. Pierwszy sposób działania zaprowadzi mnie do efektywnego rozwiązania, drugi – do utraty czasu i energii, a ostatecznie i tak do zniszczenia domu. Uważam, że pokój na Bliskim Wschodzie jest do osiągniecia, jeśli wszystkie strony by tego chciały.
A czy chcą? Przecież sytuacja na Bliskim Wschodzie jest na różne sposoby sterowana.
– Niestety, tak. I to jest wielu podmiotom na rękę. To, że ubodzy przedstawiciele islamu rozlewają się po Europie, to tworzenie przyczółku, którym można manipulować. Uważam, że obecnie może ponad 90 proc. dawnych emigrantów do Europy i uchodźców z ubiegłego roku nie myśli w sposób radykalny. Co nie znaczy, że to nie może się zmienić. Istnieje poważna obawa, że jeśli znajdą się w tarapatach finansowych lub w inny sposób zostaną zmanipulowani czy zaszantażowani – będą słuchać tego, co do ucha szepczą im radykalni fundamentaliści czy terroryści.
Decyzje na poziomie międzynarodowym to priorytet, który zapoczątkuje rozwiązywanie problemu na każdym z niższych szczebli, przy czym równocześnie można działać też na tych niższych poziomach.
– Wobec sytuacji, którą już mamy, na pewno potrzebne są szeroko zakrojone działania integracyjne. Trzeba pamiętać, że islam jest religią polityczną, a duchowi przywódcy – imamowie – mają realny wpływ na nastroje lokalnej społeczności. Dlatego jest niezbędne, by ci z nich, którzy już pracują w Europie, byli otwarci i zdolni do współpracy z lokalnymi władzami danego państwa i akceptowali hierarchię wartości społeczeństw, które ich przyjmują. A zdarza się, że nawet po 20 latach mieszkania u nas imamowie nie znają języka, nigdy nie byli w muzeum, kościele, nie spotykali się z chrześcijanami. Takie zamknięcie implikuje niebezpieczne skutki.
Nawet w krajach takich jak Kuwejt, Katar, Emiraty Arabskie ma się ogromną świadomość tego, jak imamowie poprzez radykalne apele mogą doprowadzać do niepokojów społecznych. Dlatego po Wiośnie Arabskiej wprowadzono wymóg przedstawiania ich piątkowych przemówień lokalnym władzom. Na Zachodzie często monitoruje się kazania księży czy pastorów i upomina tych, w których wypowiedziach znaleziono elementy skłaniające do przemocy. Nie kontroluje się natomiast imamów – bo nie ma przygotowanych do tego ludzi. A to kolejny moment umożliwiający radykalizowanie się islamskich grup w Europie.
A co w takiej sytuacji z podręcznikami do Koranu, na których wprowadzenie do szkół pozwolono w Niemczech?
– To zdecydowany brak roztropności. Podręczniki z Arabii Saudyjskiej, m.in. nawołują do budowania ummy, czyli ogólnoświatowego społeczeństwa muzułmańskiego i zawierają – mocno wyszczególnione – hasła Koranu, np.: „Nie możesz ufać chrześcijanom”. Możemy sobie wyobrazić, jak mocno kształtują wrogi sposób myślenia i zachowania dzieci, przyjmujących w dobrej wierze, że takie nakazy daje im Bóg.
Czy uważa Ksiądz, że każdy muzułmanin w Europie stanowi zagrożenie?
– Zdecydowanie nie. Żyjemy z nimi, np. w Polsce od setek lat, także chrześcijanie w niektórych społeczeństwach niechrześcijańskich żyli od 1300 lat. W ostatnim czasie ofiarami radykalizmu muzułmańskiego są w dużej mierze sami muzułmanie. To skomplikowane zagadnienie. Trzeba jednak stworzyć mądre prawo, które będzie chroniło i chrześcijan, i muzułmanów, którzy integrują się w społeczeństwach europejskich. I jasno trzeba powiedzieć, że programy multikulturowe nie zdały egzaminu i koniecznie trzeba je w szybkim tempie poprawić.
W jaki sposób można tego dokonać?
– Uważam, że obowiązkiem każdego państwa jest określenie wartości dla niego najważniejszych (w tym szacunku przedstawicieli innych religii do chrześcijaństwa), zobowiązanie do ich przestrzegania migrantów i wyciąganie konsekwencji przy ewentualnym naruszeniu. W Niemczech mamy już 4 mln muzułmańskich uchodźców, we Francji także, w Wielkiej Brytanii – 3 mln, we Włoszech – 1,7 mln. W całej Europie mamy około 10 tys. salafitów, czyli myślicieli, domagających się ścisłego przestrzegania Koranu i prawa szariatu. To ogromna rzesza ludzi – wymogi wobec nich nie mogą więc pozostawać na poziomie teoretycznym i powinny być jednym z podstawowych warunków otrzymywania wizy pobytowej na terenie Europy.
Obserwuje Ksiądz problem z dwóch stron: niemieckiej i bliskowschodniej. W minionym roku był Ksiądz kilkakrotnie w państwach będących centrum konfliktu – Syrii i Iraku. Czy to prawda, że tamtejsi chrześcijanie w większości nie chcą wyjeżdżać?
– Rozróżniłbym tu sytuacje w poszczególnych krajach, ale generalnie tak. Wielokrotnie od chrześcijan na Bliskim Wschodzie słyszałem pytania: „Kiedy będziemy mogli wrócić do domów?”. Znamienny jest przykład Qusair– strategicznie istotnego, dużego miasta w Syrii, które po odbiciu przez władze rządowe z rąk rebeliantów wyglądało jak po atakach nuklearnych. W ciągu zaledwie kilku miesięcy wróciło do niego kilka tysięcy ludzi.
Skąd pieniądze? I jak np. ja mogę ich wspierać tak, by mieć pewność, że moje datki zamiast do potrzebujących nie trafią do grup terrorystycznych?
– Rzeczywiście to zasadniczy problem: monitorowanie projektów. Bywamy świadkami, jak nieumiejętna pomoc powoduje wzmocnienie się grup radykalnych. Osobiście uważam, że trzeba pomagać na poziomie jednostkowym – poprzez osoby, które są na miejscu, rozumieją sytuację i znają tych, którym oferują pomoc.
Czy w taki sposób działa właśnie Stowarzyszenie Pomoc Kościołowi w Potrzebie?
– Tak, nasi księża, siostry zakonne i wolontariusze na Bliskim Wschodzie znają każdą wspieraną rodzinę z imienia, nazwiska, tego jak jest liczna, czy ktoś w niej choruje itd., i przychodzą z konkretnym, dopasowanym rozwiązaniem. I mimo że jako chrześcijanie wzorujemy się na dobrym Samarytaninie, nie wybierając komu pomagamy ze względu na jego wyznanie, ale na potrzebę – wiemy, że pomoc nie trafia w niepowołane ręce. Korzystając z okazji, bardzo chcę podziękować Polakom za ich wspaniałe serca – dzięki Wam od początku konfliktu przekazaliśmy Syrii i Irakowi prawie 40 mln euro.
Ks. dr Andrzej Halemba
Obecnie pełni posługę w niemieckim oddziale Stowarzyszenia Pomoc Kościołowi w Potrzebie, jako odpowiedzialny za pomoc Kościołom na Bliskim Wschodzie. Wcześniej pracował jako misjonarz i dyrektor Centrum Formacji Misyjnej.