Logo Przewdonik Katolicki

Polska i Węgry mają misję

Marek Dłużniewski
Fot. Piotr Łysakowski

Rozmowa z Ferencem Kalmarem o tym, co oznacza prowadzenie chrześcijańskiej polityki

Czy Węgry wciąż możemy nazywać krajem chrześcijańskim?
– Powiedziałbym, że tak, choć nie znam dobrze aktualnych statystyk. Wiem jednak, że kilka lat temu takie badania były przeprowadzane. Duża część, myślę, że nawet ponad 80 proc. populacji odpowiedziało, że należy do pewnej wspólnoty. Oczywiście, tylko 15 proc. zadeklarowało się jako praktykujący katolicy, czy osoby aktywne w życiu religijnym. Ale wielu z pozostałych nie zaprzeczyło, że wierzy w Boga. Dlatego właśnie odpowiadając na to pytanie, powiedziałbym, że tak. Ponadto, biorąc pod uwagę strukturę polityczną, mogę powiedzieć, że obecnie na Węgrzech mamy do czynienia z chrześcijańską polityką i takim właśnie rządem.
 
Co w ostatnich latach rząd zrobił dla ochrony tradycyjnych wartości?
– Jedną z ostatnich takich rzeczy, zresztą bardzo popularnych na Węgrzech, jest pomoc rodzinom w budowie domów. To program, który nie jest nastawiony na jednostki, ale właśnie na rodziny. W ramach tego programu na budowę domu można otrzymać 10 mln forintów (ponad 32 tys. euro – red.) i drugie tyle, jeśli miałoby się troje dzieci. To bardzo ważne, bo wskaźniki demograficzne są, jak wszędzie w Europie, niestety niskie. Dlatego w ten sposób próbujemy pomóc rodzinom. Chcemy zachęcić je do tego, by miały dzieci, a także, by mogły mieć dom. Mniejsze miasta dają nawet darmową ziemię pod budownictwo dla rodzin.
 
A jakie są rozwiązania konstytucyjne w zakresie wspierania tradycyjnych wartości?
– W poprzedniej kadencji, w latach 2010–2014 uchwaliliśmy nową konstytucję. Potwierdziliśmy w niej to fundamentalne prawo, że małżeństwem jest tylko związek między mężczyzną i kobietą. I w tym zakresie to wystarczy, bo nie pozostawiono żadnych wątpliwości i wszystko jest jasne. Natomiast w konstytucyjnej preambule, której nadano tytuł „Narodowego wyznania wiary”, wyraźnie odwołaliśmy się do chrześcijaństwa, które było przez wieki jedną z rzeczy jednoczących nasz naród.
 
Jednak widzimy, że inne kraje tradycyjnie chrześcijańskie, jak np. Irlandia, porzucają swoją katolicką tożsamość, godząc się choćby na małżeństwa jednopłciowe. Jak Pan to tłumaczy?
– Irlandczyków miałem okazję dobrze poznać, kiedy z ramienia naszego kraju byłem członkiem Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Już wtedy zaobserwowałem, że wśród nich byli tacy, którzy akceptowali tego typu rozwiązania, ale też inni, którzy tego nie akceptowali. Jednak kluczową sprawą w tej kwestii jest to, co bierze górę w politycznym przekazie i co staje się jego głównym nurtem. A tu trzeba stwierdzić, że ten główny nurt zmierza wyraźnie w kierunku liberalnym. I taki właśnie przekaz dominuje, ma przewagę, co szczególnie widać w mediach. Te, które mają profil liberalny, są też zdecydowanie silniejsze. Ponadto, musimy też zauważyć, że silnie oddziałujący na społeczeństwo główny nurt ma nie tylko przewagę medialną, ale także finansową.
 
Co w tej sytuacji może zrobić chrześcijańska opinia społeczna?
– Musimy się obudzić. Bardzo duża część europejskiego społeczeństwa jest bowiem bierna. Bardzo bierna. Ludzie najzwyczajniej nie interesują się tym, co się dzieje, nie zajmują się polityką. Jest to posunięte do tego stopnia, że ta otaczająca ich rzeczywistość w ogóle ich nie obchodzi. Sądzę jednak, że spora grupa osób spośród tej bardzo pasywnej części opinii publicznej jest mimo wszystko w jakiś sposób powiązana i połączona z tradycyjnymi wartościami. Dlatego uważam, że zadaniem, które stoi przed nami jest dotarcie do nich z naszym przekazem. Wokół tych zagrożonych wartości i do ich obrony można tę sporą grupę społeczeństwa zgromadzić i zmobilizować.
 
Czy jest to jedynie zadanie świeckich, działaczy społecznych i polityków, czy może także duchownych? Nie ma Pan wrażenia, że ta grupa w wielu sytuacjach także jest zbyt bierna?
– Trudno to jednoznacznie stwierdzić, bo mimo wszystko nie jest to środowisko jednorodne. Są w nim duchowni, którzy wykazują się dużą aktywnością polityczną. Oczywiście nie działają oni w pierwszym szeregu, ale raczej funkcjonują trochę za kulisami, w tle tych najważniejszych wydarzeń. Jednak są także inni, którzy nie chcą angażować się w sprawy polityczne. W tym kontekście przypomnę, że jest takie powiedzenie: „Jeśli nie siedzisz wokół stołu, to w ostatecznym rozrachunku lądujesz na stole”. A zatem nie można nie zwracać uwagi na to, co dzieje się wokół nas, na otaczającą nas rzeczywistość. Trzeba działać aktywnie i nie zostawiać spraw publicznych innym. Nie można być też obojętnym na to, kto będzie pełnił rolę przywódczą w naszym społeczeństwie. Wówczas bowiem skorzystają na tym liderzy o orientacji liberalnej czy socjaldemokratycznej. Myślę, że warto na to spojrzeć także przez aktualny problem, a więc przez pryzmat kryzysu migracyjnego i zagrożeń, jakie on ze sobą niesie. Ta sprawa jest niezwykle ważna i to z bardzo wielu punktów widzenia, również z punktu widzenia przywództwa. W tym przypadku obrona świata zbudowanego na tradycyjnych wartościach chrześcijańskich została w zasadzie pozostawiona sama sobie i zapomniana. To państwa, które zostały ufundowane i rozwijały się dzięki wartościom chrześcijańskim teraz o nich zapomniały. Nie dostrzegają zagrożenia, z jakim wiąże się migracyjna fala, a w imigrantach widzą jedynie tanią siłę roboczą. A przecież ci ludzie nie są nawet dostatecznie przygotowani do tego, by podjąć pracę w Europie i móc normalnie funkcjonować.
 
Problem migracji, oprócz aspektu politycznego i ekonomicznego ma także wymiar religijny.
– Oczywiście. Przypomina mi się pewna wypowiedź Charlesa de Gaulle’a, odnosząca się do tego, że przybycie Arabów do Francji jest w porządku, ale pod warunkiem, że będą oni tam w mniejszości. Tymczasem dzisiaj widzimy, że jeśli trendy demograficzne w Europie utrzymają się na obecnym poziomie, to prawdopodobne stanie się to, że masowa migracja spowoduje, że imigranci w końcu znajdą się w większości. A skutki tego mogą być nieprzewidywalne. 
 
Węgry w ostatnich latach były ostro atakowane przez Europę Zachodnią. Teraz w bardzo podobnej sytuacji znalazła się Polska. Czy podłożem tej krytyki mogą być nie tylko względy polityczne lub prawne, ale także ideologiczne i religijne?
– Tak. To wynika z liberalnego trendu, o którym mówiłem. Pomija się więc rodzinę i wspólnotę, a główne działanie kieruje się w stronę indywidualizmu. Dlaczego tak się dzieje? Bo jednostką można łatwo manipulować, ponieważ ona jest osamotniona. Nie znajduje się w pewnej sieci powiązań, które zawsze, mniej lub bardziej, pozwalają jej utrzymać prawidłowy kierunek. My zaś próbujemy promować właśnie te wartości wspólnotowe, po to, aby jednostką nie manipulowano.
 
Jaką rolę mają więc do odegrania w dzisiejszej Europie takie kraje jak Węgry czy Polska – także w kontekście 1050. rocznicy jej chrztu?
– Naszą rolą jest zwrócenie uwagi na chrześcijańską opinię publiczną w Europie. Musimy wspierać ruchy chrześcijańskie i chrześcijańskie partie polityczne, ale także te, które nie deklarują się jako chrześcijańskie, ale promują takie wartości jak macierzyństwo, rodzina czy małżeństwo. I to jest nasza rola. Trzeba nam popierać i utrzymywać te wartości w naszych krajach, aby w ten sposób pokazywać światu, że korzystanie z nich w budowaniu społeczeństwa prowadzi do sukcesu. I to większego, niż opieranie społeczeństwa na czymś innym.
 


 
Ferenc Kalmar, ur. 1955 w Braszowie (Rumunia) w rodzinie węgierskiej. Z wykształcenia fizyk. W latach 2010–2014 deputowany do węgierskiego Zgromadzenia Narodowego z ramienia Chrześcijańsko-Demokratycznej Partii Ludowej (KDNP), będącej koalicjantem Fideszu. Od 2015 r. wiceminister spraw zagranicznych Węgier, odpowiedzialny za węgierską politykę sąsiedztwa.
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki