W spisie znalazły się m.in.: głośne komentowanie kazań, kucanie zamiast klękania, niewyłączone telefony komórkowe, życie gumy podczas Mszy św., zbyt skąpe i obcisłe stroje (zwłaszcza kobiet), zabawa z maluchami podczas Mszy różnymi zabawkami (np. klockami), wychodzenie „na dymka” podczas liturgii. Stresujące dla duchownych jest według tej listy również mówienie księdzu po imieniu (szczególnie przez starsze parafianki), poganianie kapłana podczas sprawowania sakramentów, a także pojawiające się raz po raz propozycje rozmaitych nieuczciwych interesów.
Trochę przypomina to wyliczankę pretensji, jakie zgłaszają wobec siebie małżonkowie z długim stażem lub wieloletni przyjaciele. Tego rodzaju spraw pewnie każdy ksiądz mógłby wymienić jeszcze wiele. To w sumie drobnostki, irytujące, czasem nawet bardzo, i z pewnością wpływają one na jakość relacji między księżmi a świeckimi, jednak nie mają decydującego znaczenia dla ich ostatecznego kształtu.
Są jednak kwestie znacznie poważniejsze. Na przykład coraz częstsze traktowanie spowiedzi św. jak formalności i przystępowanie do niej bez przygotowania, bez rachunku sumienia i żalu za grzechy, z przekonaniem, że „ksiądz pomoże”. Albo przystępowanie do sakramentu małżeństwa ze względu na atrakcyjność wizualną obrzędu („bo to tak pięknie wygląda”), a nie dla przyjęcia łaski Bożej.
Zmarły niedawno ks. Jan Kaczkowski w grudniu ubiegłego roku podczas rekolekcji w Łodzi stwierdził bardzo mocno: „Ja uważam, że jesteście państwo za mało aktywni jako wierni”.
Inercja, bierność, brak zaangażowania w życie wspólnoty parafialnej znacznej jej części to powód do stresu bardzo wielu księży. Przedmiotem anegdot stał się fakt, że w wielu grupach parafialnych można zobaczyć te same twarze, ale więcej w nich smutku niż wesołości. Niejednego księdza bardzo stresuje traktowanie przez wiernych świeckich Kościoła jak instytucji usługowej, albo wręcz supermarketu, w którym „płacę i wymagam”. Ołtarz to nie sklepowa lada, a ksiądz to nie ekspedient, którego obowiązkiem jest zapewnić klientowi maksimum satysfakcji, a przy okazji „wcisnąć mu” jak najwięcej towarów, których on tak naprawdę wcale nie potrzebuje.
Ks. Kaczkowski we wspomnianym wyżej wystąpieniu poruszył sprawę, która naprawdę spędza sens z powiek wielu księżom. Chodzi o poczucie odpowiedzialności wiernych świeckich za Kościół. Przykład, po który sięgnął, aby zilustrować tę kwestię, może być dla niejednego zaskakujący. „Jeśli ksiądz chrzani na kazaniu, czyta z kartki, ściąga z internetu, to macie moralny obowiązek pójść do zakrystii i powiedzieć: Proszę księdza, ksiądz się dramatycznie nie przygotował… To jest wasza odpowiedzialność”. Ks. Kaczkowski odniósł się również do drastycznej sytuacji, gdy np. ksiądz żyje w konkubinacie. Jako właściwą reakcję przywołał wskazania Jezusa na temat upomnienia braterskiego. Mówiąc o etapie informowania wspólnoty Kościoła o dostrzeżonym grzechu kapłana, ks. Kaczkowski stwierdził stanowczo: „To nie jest donosicielstwo, to jest odpowiedzialność”.
Sprawa poczucia odpowiedzialności świeckich za to, co się dzieje w parafii, we wspólnocie ma też wiele innych wymiarów. Do najboleśniejszych należy myślenie w kategoriach „my i oni”. My, świeccy, i oni, księża. Dwie grupy, które mają rozbieżne interesy. Które powinny się traktować nieufnie i starać wzajemnie przechytrzyć. To prowadzi do braku szczerości między księżmi i świeckimi, do udawania, do traktowania księży jak nieprzystępnych urzędników, a nie jak pasterzy, którzy troszczą się o dobro powierzonych im wiernych.