Ludzie, którzy na Kościół reagują alergicznie, nie mówią o jego powszedniej pracy duszpasterskiej, ale o instytucji.
– Uważam, że jedną z przyczyn antyklerykalizmu w Polsce jest instytucjonalny wymiar Kościoła z całą prawną otoczką i formalnymi wymaganiami. Mówiąc słowami papieża Franciszka, to wciąż za bardzo Kościół uczonych w prawie, a za mało Kościół pasterzy. Bardziej troszczymy się o zachowanie procedur niż o relacje z ludźmi. Kościół jest instytucją, więc procedury muszą być zachowane, ale to troska o relacje powinna być priorytetem.
Antyklerykalizm dotyczy raczej tych, którzy stoją z boku Kościoła. To nie znaczy, że wewnątrz nie widzimy potrzeby reform. Mówi o tym sam papież.
– Szybka decentralizacja była myślą papieża Franciszka od początku jego pontyfikatu. Spotkał się jednak z komplikacjami, które spowolniły proces reform. Dla mnie ważne jest, że wciąż mówi on o „zbawiennej decentralizacji”. Jeśli używa takiego przymiotnika, to znaczy, że to naprawdę jest jego troską i priorytetem… I obserwujemy systematyczne próby przeniesienia pewnych kompetencji z kongregacji na poziom poszczególnych biskupów czy episkopatów krajowych.
Papież chce, żeby biskupi byli bardziej pasterzami, a mniej menadżerami zarządzającymi diecezjami.
– Tak, ale to też rodzi trudne pytania. Jak wtedy uzasadnić praktykę przechodzenia pasterza z diecezji do diecezji? Jeśli myślimy o biskupie zarządcy, wszystko jest racjonalne: ma kompetencje, sprawdził się w mniejszej diecezji, może pokierować większą. Jeśli jednak myślimy o biskupie jako o pasterzu, który ma znać swoje owce, to owo zmienianie diecezji nie pozwala dobrze tej funkcji wypełniać. Biskup w nowej diecezji nie zna świeckich ani księży, wszystkiego musi się uczyć. Problematyczny jest też fakt istnienia biskupów pomocniczych. Sobór w Nicei (325 r.) zakazał pełnienia posługi przez dwóch biskupów w jednym mieście i formalnie nikt tego zakazu nie odwołał, choć w praktyce nikt się nim dziś nie przejmuje.
Bądźmy realistami! Biskup ma 73 lata, dwa lata do emerytury, jest zmęczony, często schorowany. Miałby mieć sam na głowie całą diecezję?
– Tu pojawia się pytanie, w jakich obszarach obecność biskupa jest konieczna. Przecież jedyną funkcją, w której nikt go nie może zastąpić, jest udzielanie święceń kapłańskich. Dziś biskupi pomocniczy najczęściej bierzmują albo wizytują. Ale udzielanie sakramentu bierzmowania można powierzyć prezbiterom. W funkcjach zarządzania biskupowi pomagać mogą wikariusze generalni bez sakry biskupiej. Zniknęłyby w ten sposób liczne problemy teologiczne i praktyczne. Bo jeśli biskup jest następcą kolegium apostołów, to czym następcą jest biskup pomocniczy?
Też kolegium apostołów.
– Owszem. Ale jeśli obaj są tak samo następcami apostołów, to skąd różnica w ich kompetencjach? Dlaczego tylko jeden z nich jest głównym pasterzem i bierze odpowiedzialność za diecezję? Kolejną kwestią jest sposób mianowania biskupów. Dobrze byłoby uwzględniać głos wiernych w tym procesie. Tak było w Kościele bardzo długo – to wierni decydowali, kto ma być ich biskupem! Nawet za czasów papieża Grzegorza Wielkiego, który centralizował Kościół, wspólnota musiała się zgodzić na przyjęcie biskupa. Mogła też go odrzucić. Dziś, mimo procesu konsultacji, kandydatury są tajne. Jeśli przed zawarciem związku małżeńskiego ogłaszane są zapowiedzi, podobnie jest w sprawie kandydatów do święceń kapłańskich, to dlaczego o zamiarze konsekrowania biskupa nie wie nikt poza wąskim gronem wtajemniczonych? Jeśli ktoś miałby wątpliwości albo wiedzę, która mogłaby tu coś zmienić, nie jest w stanie tego zgłosić.
To można zmienić tylko na poziomie urzędu i prawa. Ani my, ani nasi biskupi sami nic tu nie zrobią.
– Ale są dwie rzeczy, przez które biskup ma już dziś duży wpływ na swoich wiernych. To listy pasterskie i wizytacje. Słowo kierowane do wiernych przynosi owoce, gdy odpowiada na ich pytania, a nie na pytania, których prawie nikt sobie nie zadaje. Te pytania trzeba poznać. Można rozmawiać z księżmi i świeckimi, korzystać z narzędzi statystycznych czy badań internetowych. Dziś można to robić znacznie szerzej niż kilkanaście lat wcześniej, trzeba tylko chcieć. Wizytacje są dziś świętem parafii, sposobem zaprezentowania się. Nie jestem pewien, czy zawsze są spotkaniem, nawiązaniem relacji biskupa z wiernymi. To mało możliwe, jeśli trwają tak krótko i mają formę oficjalnych celebracji. Mam tu swoje marzenie… Biskup przyjeżdża do proboszcza i mówi: „Słuchaj, mam dwa tygodnie, pomieszkam u ciebie, rano usiądę w konfesjonale, jak ty będziesz odprawiał. Weź też sobie parę dni wolnego, bo pewnie na co dzień trudno ci wyjechać, a ja cię zastąpię”. To byłaby autentyczna wizytacja, w której biskup miałby szansę nawiązać relacje z parafianami, poznać ich problemy, ale też ocenić działalność duszpasterską tego księdza. Biskup podczas takiej wizytacji miałby jeszcze większą szansę „poczuć zapach owiec”.
Mówiłeś, że papież Franciszek zderzył się z rzeczywistością Kurii Rzymskiej. Może reformę należałoby zacząć właśnie „od głowy”?
– Wiadomo, że papież jest tylko człowiekiem: nie może być wszędzie i znać się na wszystkim. Często podpisuje rzeczy, których nie mógł osobiście zbadać, musi zaufać współpracownikom. Doradcy z kurii stanowią w tym sensie pion władzy i strefę wpływów. Myślę, że krokiem zmieniającym ten ośrodek władzy w sekretariat papieża mógłby być zakaz udzielania sakry biskupiej pracownikom dykasterii: wtedy mniej osób myślałoby o pracy tam w kategoriach robienia kariery. Jestem też zwolennikiem modyfikacji systemu kadencyjności, wprowadzonego przez Jana Pawła II. Marzyłbym o ograniczeniu ilości kadencji do jednej (dziś można być urzędnikiem wiele kadencji). Widziałbym tam również więcej zakonników i osób świeckich.
Świeccy w Kurii Rzymskiej? To nawet w naszych kuriach diecezjalnych jest prawie niemożliwe! Pewnie na palcach policzylibyśmy wszystkich takich świeckich, odpowiedzialnych za wydziały kurialne w Polsce.
– Istnieje przekonanie – według mnie błędne – że jeśli w kurii będzie ksiądz, to będzie bardziej kompetentny i dyskretny. To przekonanie o konieczności budowania zamkniętego kręgu, w którym można więcej informacji przekazać, mieć większe zaufanie, dzielić się „tajemną” wiedzą. Tymczasem głównym kryterium wyboru powinny być kompetencje kandydata, a nie to, czy ma on święcenia kapłańskie. Ekonom w kurii powinien mieć wykształcenie ekonomiczne, niekoniecznie święcenia. Pracownicy wydziałów katechetycznych powinni mieć wykształcenie i doświadczenie pedagogiczne i katechetyczne – nie muszą być duchownymi. Poza tym, jeśli mówimy, że coraz bardziej brakuje księży, do dlaczego zamykać ich w kurii na stanowiskach, na których nie są niezbędni, skoro jest tak wiele wakujących miejsc, gdzie święcenia są koniecznością?
To teraz brzydko zabrzmi, ale wygląda to na marnowanie ludzi…
– To nie brzmi brzydko. To jest marnowanie księży. Bolączką naszego Kościoła na poziomie instytucjonalnym jest to, co technicznie nazywa się zarządzaniem kapitałem ludzkim. Pod tym pojęciem rozumiem wykorzystywanie i pomnażanie kompetencji i talentów konkretnych ludzi. Mam wrażenie, że wciąż najpierw patrzy się na brak w strukturze i ów brak zakleja się człowiekiem – zamiast patrzeć najpierw na człowieka i zastanawiać się, gdzie można go postawić, żeby jak najlepiej wykorzystać jego potencjał i żeby on sam mógł jak najlepiej się rozwinąć.
Jako osoba świecka widzę tu brak zaufania. Wiadomo, że do kurii nie przyjdą do pracy ludzie z ulicy, ale ci, których księża czy biskupi znają na co dzień. A wciąż się uważa, że coś chlapniemy, że nie zrozumiemy, że nie wiemy, o co chodzi w Kościele.
– Może być i tak, a może to czasem pragmatyczne podejście związane z przekonaniem, że biskup nad księżmi ma większą kontrolę niż nad świeckimi pracownikami? Swoje uczyniła też promowana przez lata teologia „wyższości duchownych nad świeckimi”. Ponadto, w przypadku starszych księży być może pokutuje jeszcze PRL, w którym zaufanie do świeckich zostało mocno nadszarpnięte. Nigdy nie było wiadomo, z kim się miało do czynienia. Jeśli świecki sam wykazywał jakąś większą aktywność, to najprawdopodobniej był podstawiony. Przyczyn nierównego traktowania duchownych i świeckich można wymieniać bardzo wiele.
Widzisz jakąś szansę przełamania tej nieufności?
– Jeśli liczba powołań nadal będzie spadała, sytuacja sama się rozwiąże – świeccy będą musieli zastąpić nas tam, gdzie nie jesteśmy konieczni. Pomóc mogłaby też zmiana w sposobie formacji w seminariach. Jestem przekonany, że księża i świeccy powinni sobie wzajemnie towarzyszyć we wspólnym wędrowaniu, na tych samych prawach, z różnymi funkcjami, misjami i charyzmatami. Budowanie zaufania to uczenie tego kleryków i troska, by wśród pracowników w seminariach duchownych na większą skalę pojawiali się świeccy (czasem nawet w dziedzinie teologii bardziej kompetentni niż księża). Najczęściej podczas studiów teologicznych istnieje podział na kleryków i świeckich. Może tworzenie mieszanych wspólnot studenckich sprawiłoby, że wzajemnie uczylibyśmy się szacunku i wrażliwości?
Fajnie, że mówisz o „wzajemnym” towarzyszeniu. A nie o tym, że ksiądz, który wie, towarzyszy biednej, nieświadomej owieczce.
– Jestem o tej wzajemności głęboko przekonany! Na to, jakim dziś jestem księdzem, większy wpływ mieli świeccy niż księża, których spotkałem. Wiem też, że wielu księży ma problem zwłaszcza z relacją z kobietami, z którymi mieliby współpracować. Przez lata istniało przekonanie, że kobieta w życiu księdza to „matka, siostra albo zagrożenie celibatu”. To budowało nie tylko obawy i bariery, ale też klimat, w którym księdzu trudno było pomyśleć, że taka relacja może być wartością, że kobieta może sprawić, że będzie on lepszym człowiekiem. Celibat, przy świadomości wielu walorów, często upośledza nas w budowaniu relacji – rodzi przekonanie, że wszystko musimy robić sami.
Dla mnie jako kobiety potraktowanie mnie jako „zagrożenie celibatu” jest upokarzające. To, że rozmawiamy nie oznacza, że planuję zagrażać twojemu celibatowi.
– Mnie może jest łatwiej: mam dwie siostry, w mojej klasie licealnej było tylko czterech chłopaków, relacje z kobietami od zawsze są dla mnie naturalne i święcenia nic tu nie zmieniły. Relacji takich nie traktuję też jedynie jako fajnego spędzenia czasu czy okazji, by kobieta mogła mi w czymś pomóc. To dla mnie kwestia uczenia się zupełnie innej wrażliwości na świat. Może powinniśmy wręcz dążyć do tego, żeby szefem każdej rady duszpasterskiej była kobieta, żeby zrównoważyć męską wrażliwość proboszcza? Tymczasem, jeśli proboszcz ściśle współpracuje ze świeckim, najczęściej jest to mężczyzna – może przez kontekst kulturowy, może z obawy przed plotkami czy podejrzeniami o dwuznaczność. Często ksiądz boi się relacji z kobietą, z uszczerbkiem dla obydwu stron. Uważam, że te bariery trzeba przełamywać, dla dobra Kościoła. Jestem pewien, że ksiądz nie jest w stanie w pełni zrozumieć wrażliwości kobiety, a współpracując z nią, może prowadzić skuteczniejsze duszpasterstwo. Ważne, by czasem po spotkaniu czy kazaniu usłyszał: „Słuchaj, to nie trafia do kobiet. Mężczyzna słyszał tam świetne rzeczy, ale dla kobiety to był strzał w płot”.
Są miejsca, w których księża naprawdę się starają i naprawdę dużo przestrzeni pozostawiają świeckim.
– Tak, i czasem chcieliby jeszcze więcej. Ale mówią, że mają ręce związane procedurami i nie mogą łamać prawa kościelnego. Szansą jest naśladowanie papieża Franciszka! On mówi, że każda norma prawna i procedura ilustruje, jak powinno się postępować w większości przypadków. Ponieważ jednak nie ma normy, która sprawdzałaby się w 100 proc. przypadków, trzeba rozeznawać, a nie tylko aplikować prawo – czasem normę zastosować inaczej albo wręcz zrezygnować z jej egzekwowania, bo nie przynosi owoców. Nie chodzi mu o to, żeby ignorować prawo. Ono jest konieczne, by Kościół funkcjonował jako jeden organizm, również jako instytucja. Ale patrząc na ludzi, trzeba się zastanawiać, czy lekarstwo, które zapisuje się najczęściej, zadziała również w tym konkretnym przypadku – czy może trzeba zastosować niekonwencjonalną terapię.
Dla wielu nasza rozmowa zabrzmi jak rewolucja, ale oboje wiemy, że są miejsca, w których to się już dzieje. W których świeckie kobiety głoszą rekolekcje dla kleryków i w których biskupi zastępują proboszczów, gdy ci wyjeżdżają na urlop.
– Oczywiście. Mówimy tu o naszych marzeniach, ale również o teologicznych możliwościach – to nie jest kościelna science fiction.
Ks. Damian Wąsek
Doktor habilitowany teologii fundamentalnej. Wykładowca w Instytucie Teologii Fundamentalnej, Ekumenii i Dialogu na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II w Krakowie. Autor m.in. książek Koncepcja teologii Piotra Abelarda (2010), Nowa wizja zarządzania Kościołem (2014).