W dole widać zmieniające się kolory, odcienie żółci i czerwieni. Sahara, Algieria, Mali, Nigeria, wreszcie: Kamerun. Jagoda i Rafał Kabacińscy polecieli jako wolontariusze na misję do Yaounde. Polecieli na chwilę, ale po powrocie pomogli spełnić wielkie marzenie dzieciaków z ośrodka: skrzyknęli dobrych ludzi i kupili wielką zamrażarkę. W życiu na afrykańskiej misji poezja splata się z prozą.
Cuda
O. Dariusz Godawa OP w Kamerunie żyje od ponad 20 lat, a od 2009 r. pracuje w Yaounde, w założonym przez siebie Foyer St. Dominique.
Foyer to dwa domy dla dzieci, w każdym po jedenaście pokoi. W każdym pokoju zamieszkać może troje dzieci. Prąd, bieżąca woda i kanalizacja to wysoki jak na kameruńskie warunki standard, który otrzymują dzieci, często pozbawione rodziców lub właściwej opieki. Otrzymują również ciepłe posiłki, opiekę medyczną, bezpieczeństwo i rodzinną atmosferę. Dzięki wsparciu Stowarzyszenia Przyjaciół Dzieci Słońca nie muszą zbyt szybko stawać się dorosłe – mogą się bawić i odkrywać swoje talenty. Żeby im w tym pomóc, Stowarzyszenie funduje stypendia edukacyjne i socjalne, umożliwia udział w dodatkowych zajęciach pozalekcyjnych czy warsztatach, a nawet podjęcie studiów w Kamerunie lub w Polsce. Aby zapewnić dziecku indywidualne stypendium, obejmujące jego utrzymanie, naukę i opiekę medyczną, wystarczy zaledwie 95 zł miesięcznie. Te pieniądze mogą uczynić cuda i zmienić życie. Jacky miała 15 lat, kiedy razem z młodszym bratem trafiła do Foyer St. Dominique. Udało jej się zdać trudną tu maturę. Marzyła o studiach medycznych, a dzięki pomocy stowarzyszenia i stypendium z ministerstwa jej marzenie udało się spełnić. Od 2009 r. Jacky jest w Polsce; najpierw w Łodzi uczyła się języka polskiego, później w Kaliszu studiowała położnictwo. Obecnie kontynuuje studia na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu.
Sonia w Yaounde uczyła się w technikum rachunkowości. Była drugą stypendystką Stowarzyszenia Przyjaciół Dzieci Słońca, która w 2013 r. trafiła do Polski. Studiuje w Poznaniu filologię romańską.
Reguły
Pierwsze spotkanie z Afryką to kontrole. Paszporty. Szczepienia. Zdalny pomiar temperatury, żeby wyłapać zakażonych ebolą. Trzeba odebrać bagaż: oprócz walizek również trzy ogromne kraciaste torby wypakowane aż po pękające szwy. Wylot Polaków jest okazją, żeby do misji wysłać pomoc, Jagoda z Rafałem wiozą więc dziesiątki kilogramów odzieży i – kawę, odnalezioną przez celnika między ubraniami podczas kontroli. Kosztowało to trochę emocji, bo co znajduje się w tajemniczej paczuszce, wiedziała tylko Sonia, która ją zapakowała…
Pierwsze śniadanie w Foyer St. Dominique. Europejczycy jedzą pomidory z pieprzem i limonką, sałatę, jajecznicę, kawę – i czosnek, chroniący przed malarią. Dla dzieci jest bagietka z margaryną zapakowana do szkoły, bo w czarnej Afryce tradycyjnie je się tylko raz dziennie. Po śniadaniu Msza św. Choć dzieci jest sporo, nikt nie marudzi, nikt nie rozmawia. Starsze zajmują się młodszymi, młodsze słuchają starszych.
Kiedy dwulatek płacze, naturalną reakcją Europejczyka jest wziąć go na ręce czy na kolana. W Afryce to błąd wychowawczy. – Chcesz się bawić w niemowlaka? W twoim wieku?
– Dziwimy się, ale potem zaczynamy rozumieć – mówi Jagoda. – To nie jest kraj, w którym da się coś trwałego osiągnąć uśmiechem.
Dyscyplina, odpowiedzialność i proste reguły obowiązują wszystkich, również gości. Chłopakom nie wolno wchodzić do kuchni, a młodszym dzieciom do budynku zajmowanego przez starsze. Mężczyznom nie wolno zapuszczać się do skrzydła kobiecego, a nikomu – do pomieszczeń zajmowanych przez ojca Darka. Wyciszenie przed modlitwą oznacza prawdziwe wyciszenie, bez szeptów czy pokładania się maluchów na podłodze. Różaniec w całości wszyscy odmawiają, klęcząc na betonowej posadzce. – Mamy się czego nauczyć – wzdycha Rafał.
Po Mszy św. i śniadaniu młodsze dzieciaki wychodzą do szkoły i przedszkola. Starsi zostają, żeby pracować przy budowie i w kuchni, przy zachowaniu tradycyjnych, męskich i kobiecych ról. Choć w ośrodku jest mała gazowa kuchenka, właściwym piecem są trzy kamienie na zewnątrz, tam przygotowuje się zupę, czyli wywar z warzyw na bydlęcym kopycie. Obok dzieciaki opalają tylną część małej antylopy.
Migawki
Biały człowiek w Afryce się nie ukryje. Nie wtopi się w tłum. Prędzej czy później dopadnie go okrzyk: „Le blanc, le blanc!”. Białego się nie ignoruje. Biały ma więcej, może się podzieli? Może kupi? Może da? Zainteresowanie, ciekawostka. Nieufność, czasem agresja wynikające z historycznej traumy.
W Yaounde nazwy mają tylko najważniejsze ulice. Numerów domów trudno się doszukać. Pasy ruchu dla samochodów nie istnieją – kto się zmieści, ten jedzie. Klakson służy do ostrzegania, że oto nadjeżdżam, więc na mnie uważaj.
Na targu jest wszystko. Wystawione na straganach, wyłożone na matach, przyniesione na głowach, rozsypane wprost na ulicy. Są tkaniny we wszystkich wzorach i kolorach, ryby, maniok, ryż, przyprawy, papugi w klatkach, kłęby kabli i zasilaczy. Suszone krewetki, świńskie łby i biustonosze. Wino palmowe własnej roboty, żywe ślimaki, woda w foliowych woreczkach, jak niegdyś u nas kolorowa oranżada i rajstopy na sterczących zewsząd jak dzidy nogach manekinów. Z radia słychać afrykańskie sacro-polo. Żeby będąc białym, zrobić tu zakupy, trzeba umieć się targować: „Dlaczego mnie krzywdzisz? Taka cena? Mnie jeszcze musi starczyć na piwo! 35 tysięcy franków i pozostajemy przyjaciółmi, zgoda?”, „Witajcie! Może zerkniecie na mój towar? Nie, nie trzeba zaraz kupować. Pokażę wam tylko i opowiem... O, na przykład to: gra w songo. Służyła do wyboru odpowiedniego kandydata na męża spośród kilku starających się. Zwycięstwo świadczyło o inteligencji i przebiegłości. Te maski? Ta zwana jest «gadającą». Nakładały ją kobiety, zwołując inne kobiety na obrzędy. A tę nakładano wojownikowi-zdrajcy. Tak, jestem muzułmaninem, dlaczego pytacie? Te breloczki z Maryją? No i co z tego? Jesteśmy w Kamerunie, tu wszyscy żyją w zgodzie i pokoju. Że islam zabrania tworzenia wizerunków? No cóż, tu jest Afryka Środkowa i wszystko wygląda inaczej. I islam, i chrześcijaństwo. Daleko stąd i do Mekki, i do Rzymu, prawda?”.
W Yaounde transport publiczny w zasadzie nie istnieje. Popularne są za to żółte taksówki, zabierające czterech pasażerów do tyłu i dwóch do przodu, a kiedy trzeba – jeszcze trzech do bagażnika. Kierowca decyduje, z kim mu będzie po drodze i po kolei odwozi każdego, dokąd trzeba.
Wiara
Piątek jest dniem ciszy. Może się to wydawać niemożliwe w domu pełnym dzieciaków, a jednak. Przed wyjściem do szkoły wolno rozmawiać tylko szeptem.
Przed piątą rano słychać z daleka melodyjne wezwanie muezina, wzywająca na przedporanną modlitwę w meczecie. Pół godziny później z kościoła rozlega się dźwięk dzwonów. Na samochodowych zderzakach wypisane wezwania: „Chwała Pana”, „Panie, strzeż mnie”, „Królowa Niebios”. W warsztacie krawieckim na ścianie ktoś wypisał: „Boży ołówek nie ma gumki”. Obok: reklamy wróżek i czarowników. W rodzinach rozmawia się tak samo od pokoleń, o duchach i złych urokach.
– Zauważyliście? – pyta Yourika. – U nas jest znacznie więcej kobiet niż mężczyzn. Dlatego Prorok pozwolił mieć cztery żony. Mądrze mówi Koran. Najbogatszy człowiek w Ngaoundere ma właśnie cztery. I trzydzieścioro sześcioro dzieci. Najmłodsza żona jest Europejką i też urodziła siódemkę. U was kobietom za dużo wolno, w dodatku zabronione jest mieć więcej niż dwójkę dzieci. Co, nie jest? To dlaczego rodzą tak mało? Dlaczego ich mężom nie zależy, aby mieć więcej dzieci? Modlimy się pięć razy dziennie, Prorok tak nakazał. W podróży mogę połączyć modlitwę południową z popołudniową. O, to dobrze, że wy też się modlicie. Nie jest to obowiązkowe? Ani nakazane w Księdze? Dziwne.
W Foyer St. Dominique różaniec odmawia się codziennie. Nikt nikogo do niego nie zmusza. Pięcioletnie dzieci na pamięć znają wszystkie tajemnice. Starsze z pamięci prowadzą Litanię Loretańską i wpisują do specjalnego zeszytu intencje codziennej Mszy. Potem prze wiele minut śpiewają i tańczą. Bliskość, wspólnota, rodzina bez rodziców.
Po co?
– Od kilkunastu lat rytuał śniadaniowy jest ten sam – mówi o. Darek. – Od paru lat wypełnia go ta sama dziewczyna. Na stole trzeba ułożyć raptem siedem rzeczy: talerz, kubek, nóż, widelec, łyżeczka, cukier i herbata. Codziennie czegoś brakuje. Codziennie. Myślisz, że potrzebując do śniadania ośmiu jajek, a mając w lodówce tylko dwa, pójdą dokupić? Skąd! Pójdą dopiero, jak te dwa się skończą. Tak, jak robili u siebie we wsi, na skraju dżungli. Słyszałeś, jak dwudziestoparoletni Hippo dukał dzisiaj na Mszy? Myślisz, że ile dzieciaków zapamiętało nazwy sakramentów, o których przez pół godziny mówiłem na kazaniu? Krew i piach, i tak ciągle. Po co w takim razie? Chociażby po to, żeby te maluchy nie były same, żeby miały bezpieczne dzieciństwo. I żeby ukończyły szkołę. I dlatego, że być może któreś z nich będzie kolejną Sonią lub Jackie i pojedzie na studia do Polski. Warto, nawet dla jednego przypadku na sto. My tylko siejemy, kto Inny zadba o wzrost.
– Przemoc to w Afryce codzienność – mówi Rafał. – Wojna, niebezpieczne drogi, bicie zatrzymanych przez policję, brak uśmiechów na ulicy. Ale przecież poza chwalebnymi, acz pojedynczymi przykładami podróżników, misjonarzy, lekarzy i garstki urzędników Europa nie wysłała tam ludzi godnych naśladowania. Późniejsze elity niepodległych państw powtarzały jedyny znany sobie model społeczny: niewolnictwo. Pozostawione same sobie postkolonialne państwa pogrążyły się w wojnach, biedzie i korupcji. Do tego doszła chęć przejęcia kontroli nad zasobami naturalnymi W taki bałagan wkraczają dziś organizacje międzynarodowe i pozarządowe, bogate państwa Północy i rozmaite fundacje. Ich działania, choć chwalebne w założeniach, nie przynoszą wiele pożytku. Duża część pieniędzy przeznaczonych na pomoc Afryce, ląduje w kieszeniach skorumpowanych urzędników wszystkich szczebli. Najwięcej nadziei trzeba wiązać raczej z pracą u podstaw, na poziomie lokalnym. Setki wolontariuszy i misjonarzy robią to od lat, pokazując, że możliwy jest inny model współżycia społecznego.