Logo Przewdonik Katolicki

Serdecznie nie witamy

Łukasz Kaźmierczak
Uchodźcy / fot. PAP

Wzniosłe słowa zachodnich polityków to fasada, za którą kryją się zupełnie inne poglądy tamtejszych społeczeństw wobec imigrantów. Niekoniecznie otwarte, tolerancyjne i przyjazne.

Tymczasem to Polacy i obywatele innych państw Europy Środkowo–Wschodniej stawiani są pod pręgierzem za rzekome wyłamywanie się z solidarności europejskiej w kwestii przyjmowania uchodźców. W tym kontekście przywołuje się chętnie „tradycyjną” wschodnią ksenofobię, zaściankowość i obskurantyzm, przeciwstawiając je zachodniej światłości i otwartości. Ale ta stereotypowa kalka kompletnie nie znajduje potwierdzenia w rzeczywistości.
 
Karty na stół
Ciekawe informacje przyniósł niedawny sondaż opublikowany przez francuski instytut badawczy IFOP, który pokazuje, że wbrew obowiązującej polityczno-poprawnej narracji Europa Zachodnia wcale nie jest zgodna w sprawie uchodźców i imigrantów. Przykładowo aż 79 proc. Niemców deklaruje zgodę na przyjęcie migrantów i ich podział pomiędzy poszczególne kraje UE. Podobnie Włosi (77 proc.) i w nieco mniejszym stopniu Hiszpanie (67 proc.). Zupełnie inaczej nastroje te wyglądają jednak wśród brytyjskich respondentów, z których pozytywnie na pytanie Instytutu odpowiedziało jedynie 44 proc., a także wśród Francuzów (46 proc.) i Duńczyków (48 proc.). Jak zawsze w tego rodzaju badaniach należy także zwrócić uwagę na sposób formułowania pytań. Można więc śmiało zakładać, że gdyby dotyczyły one przyjmowania uchodźców wyłącznie we własnym kraju i nie obejmowało także innych państw UE, wówczas wyniki na „tak” byłyby dużo niższe. Podobnie, gdyby pytanie uwzględniało wyłącznie imigrantów ekonomicznych.
Jednocześnie zdecydowana większość ankietowanych przez IFOP uważa, że pomiędzy migrantami przyjmowanymi w UE mogą znajdować się potencjalni terroryści. Przodują w tym Holendrzy – aż 85 proc., ale podobną opinię mają także najbardziej przychylni napływowi uchodźców Niemcy (64 proc.). Wśród respondentów panuje także powszechna obawa, że przyjęcie dużej liczby migrantów pociągnie za sobą napływ do UE kolejnych setek tysięcy osób z Afryki i Bliskiego Wschodu. Przekonanych jest o tym średnio 70–80 proc. ankietowanych mieszkańców zachodniej Europy. I jeszcze jedna, wielce wymowna statystyka: aż 92 proc. Holendrów, 83 proc. Francuzów, 82 proc. Brytyjczyków i 72 proc. Niemców uważa, że migranci powinni przebywać na obszarze UE przez ograniczony czas i wrócić do siebie, kiedy tylko pozwoli na to tamtejsza sytuacja.
 
Co widać za oknem
W zachodniej Europie buzują więc podskórne napięcia i obawy, a im mocniej ów lęk przed migrantami jest tłumiony, tym z większą siłą może w końcu wybuchnąć. Już raz czegoś podobnego doświadczyliśmy – w latach 90. w Jugosławii, gdzie „miłujące się” na zawołanie przez kilkadziesiąt lat narody skoczyły sobie do gardeł przy pierwszej nadarzającej się sposobności. Symptomy podobnego niebezpieczeństwa widać także i teraz. Większość Europejczyków milczy – odruch serca każe im przyjmować u siebie uchodźców, ale jednocześnie czują oni coraz większe obawy. Niektórzy zaczynają jednak już pisać o strachu przed spacerem po swojej dzielnicy, o zawłaszczaniu przestrzeni publicznej przez agresywnych muzułmanów, o islamistach manifestacyjnie modlących się na ulicach i zatrzymujących cały ruch uliczny, o gwałtownym wzroście przestępczości wśród przedstawicieli społeczności muzułmańskiej, a także o strachu przed terrorystami z Państwa Islamskiego. Ich niezadowolenie ujawnia się także w inny sposób – choćby w coraz większym poparciu wyborczym, jakim cieszą się ugrupowania posługujące się otwarcie antyimigracyjnymi hasłami. Ale również we wzroście bezpośrednich aktów agresji wobec imigrantów. I nawet jeżeli bomby i pochodnie podkładane pod ośrodki dla uchodźców są dziełem nielicznych grupek ekstremistów, to nie biorą się one znikąd.
 
Płoną domy
W najbardziej jaskrawy sposób akty przemocy ujawniają się dziś w rzekomo wzorcowych tolerancyjnych społecznościach – w Niemczech i w Szwecji, a więc w państwach, które przyjmują w swoje progi największą liczbę imigrantów. I to tam takich przypadków jest najwięcej. Przykładowo w południowej Szwecji doszło w ostatnich tygodniach do całej serii podpaleń ośrodków dla imigrantów, nie wspominając już o powtarzających się nagminnie przypadkach obrzucania butelkami z benzyną miejscowych meczetów. Nasilenie tych ekscesów jest obecnie na tyle duże, że szwedzkie władze zdecydowały się podjąć szczególne środki bezpieczeństwa. „To, gdzie są zlokalizowane ośrodki azylowe, będzie od teraz poufną informacją. Nie będziemy już udostępniali listy lokalizacji” – oświadczył tamtejszy Urząd ds. Migracji.
Jeszcze gorzej sytuacja wygląda w Niemczech. Wystarczy garść doniesień tylko z pierwszego listopadowego weekendu: w Magdeburgu grupa napastników uzbrojonych w kije baseballowe pobiła trzech azylantów z Syrii. W Sehnde pod Hanowerem ktoś podłożył ogień na klatce schodowej w domu zamieszkałym przez imigrantów. Z kolei we Freital pod Dreznem pod oknami mieszkania, w którym zakwaterowani byli uchodźcy, wybuchła bomba. 26-letnia kobieta została zraniona odłamkami szkła. Niemiecki Federalny Urząd Kryminalny (BKA) poinformował niedawno o „dramatycznym wzroście” liczby ataków na azylanckie schroniska. Do końca października br. policja zanotowała 600 takich incydentów – czyli trzykrotnie więcej niż w pierwszym półroczu ubiegłego roku. Na razie zakończyło się tylko na obrażeniach, jednak zdaniem szefa BKA Holgera Muencha nie można wykluczyć w przyszłości ofiar śmiertelnych. „Być może będziemy świadkami jeszcze bardziej dramatycznych zdarzeń” – ostrzegł Muench.
 
Do Polski
Na tym tle nasz kraj jawi się wręcz jako prawdziwa oaza spokoju i normalności. Nie ma się jednak co oszukiwać – w sporej części wynika to również z faktu, że u nas problem migracji z państw Afryki i Bliskiego Wschodu występuje w daleko mniejszym stopniu niż w zachodniej Europie i nie jest on aż tak bardzo widoczny. Polskie miasta nie wyglądają jak niektóre muzułmańskie dzielnice Londynu czy Paryża, albo ulice Budapesztu w okresie największego napływu uchodźców.
A co mówią na temat naszych postaw wyniki badań opinii publicznej? Te są niejednoznaczne. Przykładowo, z wrześniowego sondażu Ariadna wynika, że 65 proc. badanych sprzeciwia się przyjmowaniu w Polsce uchodźców spoza Europy. Jednocześnie jednak 51 proc. ankietowanych na pytanie: czy Polska powinna przyjąć część uchodźców (imigrantów) z Ukrainy, odpowiada „tak”. Widać więc, że nie kieruje nami tylko zwykła „niechęć do obcych” – powody są zupełnie innej natury – aż 80 proc. z nas boi się poważnego wzrostu zagrożenia terrorystycznego w Polsce. Wyniki sondażu Ariadna byłyby zresztą zupełnie inne, gdyby i w tym przypadku inaczej postawić pytanie, np. o przyjmowanie uchodźców ze względu na chrześcijański czy też moralny obowiązek.
Nie można także pominąć historyczno-społecznego kontekstu naszych tradycyjnych zachowań wobec „obcych”. Bieżące wydarzenia nie służą co prawda zbytniej otwartości na imigrantów, ale to nie znaczy, że nie mamy jej we krwi. Polska słusznie szczyci się swoją wielowiekową tradycją tolerancji i otwartych drzwi wobec szukających schronienia przed prześladowaniami. Żydzi, hugenoci czy mennonici uciekali nie z Polski do zachodniej Europy, ale właśnie na odwrót. I to w tej rzekomo tak „strasznie antysemickiej Polsce” – jak próbuje przekonywać Jan T. Gross – społeczność żydowska była najliczniejsza w Europie i to tutaj stworzyła swoje unikatowe „Polin”. A jeśli ktoś uzna, że to „dawno i nieprawda”, niech przywoła sobie choćby obraz czeczeńskich rodzin uciekających przed rosyjską inwazją do naszego kraju czy podobny exodus Ukraińców sprzed kilkunastu miesięcy. To wreszcie także otwartość, z jaką przyjmowani są dziś chrześcijanie z Syrii  sprowadzani do Polski przez Fundację Estera. Wszystko to pozwala wierzyć, że staropolskie powiedzenie „Gość w dom, Bóg w dom” pozostaje nadal, przynajmniej w pewnej mierze, całkiem aktualne.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki