Jaka powinna być polityka rodzinna w Polsce?
– Przed wszystkim musi opierać się na realnym wsparciu rodziny. Obecnie to wsparcie przechodzi przez aparat urzędniczy, a tak naprawdę pomija się podmiotowość rodziców. To do nich i ich dzieci powinno być adresowane wsparcie. Ponadto instrumenty polityki rodzinnej powinny być powszechne, a więc dotyczyć wszystkich rodzin, a także proste, aby w jak najłatwiejszy sposób do nich docierały.
Chodzi o ulgi podatkowe? Przecież one dziś już istnieją.
– Nie chodzi tylko o ulgi. Wsparcie tak naprawdę powinno być zwrotem podatku, który rodziny już zapłaciły w postaci VAT czy akcyzy. Państwo nie ma rodziny w niczym wyręczać, zresztą jego zbyt duże zaangażowanie przyniosłoby złe skutki. Trzeba dać rodzicom prawdziwie wolny wybór, bo to oni wiedzą najlepiej, czego potrzebują. Dlatego najpilniejszą potrzebą jest wprowadzenie bonu wychowawczego. Zamiast dotować instytucje opieki kolektywnej, takie jak żłobki, wystarczy te pieniądze oddać do dyspozycji rodzicom, tak aby mogli wybrać, na co chcą je wydać. Tak dzieje się w wielu krajach Europy, które prowadzą skuteczną politykę rodzinną.
Skuteczną, czyli taką, która sprawia, że wskaźnik dzietności jest większy niż w Polsce. Do zastępowalności pokoleń potrzeba, aby wynosił on trochę ponad 2, zaś w Polsce jest to niespełna 1,3.
– Na efektywniejsze wsparcie rodziny mogą liczyć nie tylko we Francji czy w Wielkiej Brytanii. Rodzinę skuteczniej niż u nas wspiera się na Węgrzech, w Czechach, ale też w Rosji, czy – nawet obecnie w warunkach wojennych – na Ukrainie.
W raporcie „Jakiej polityki rodzinnej potrzebuje Polska?” przytaczają Państwo badania, z których wynika, że młodzi Polacy chcę mieć dzieci – i to nie jedno, a dwoje czy troje. Skąd więc ten rozdźwięk między deklaracjami a rzeczywistością?
– Młodzi Polacy bardzo późno osiągają poziom stabilizacji życiowej. Ich źródło utrzymania, a więc praca, jest w Polsce obłożona bardzo wysokimi podatkami. Młodzi ludzie nie mają kapitału, z którego mogliby żyć, bo się go jeszcze nie dorobili. Żyją więc przede wszystkim z własnej pracy. Ponadto to oni są tą grupą społeczną, która jest najbardziej zagrożona ubóstwem i bezrobociem. W takiej sytuacji, bez sensownego wsparcia rodziny, trudno decydować się na dzieci. Dlatego to wsparcie musi być realne i skuteczne, a do tego realizowane powszechnie i w prosty sposób. I przede wszystkim przy poszanowaniu wolnego wyboru rodziców.
A z tym jest duży problem. W zakresie opieki nad małymi dziećmi państwo wspiera przede wszystkim opiekę kolektywną, a więc żłobki. Tymczasem według danych przytaczanych w raporcie 85 proc. kobiet wolałoby, aby ich dzieckiem zajął się ktoś z rodziny czy przyjaciół, a jednocześnie ponad połowa kobiet w ogóle nie chciałaby posyłać swoich dzieci do żłobków.
– Wystarczyłoby te pieniądze, kierowane ze strony państwa do żłobków – a w Warszawie jest to zdecydowanie ponad 1000 zł – zamiast do instytucji kierować bezpośrednio do rodzin. Dlatego też najbardziej podstawowym rozwiązaniem powinno być jak najszybsze wprowadzenie wspomnianego bonu opiekuńczo-wychowawczego. Rodzice dysponując takim bonem, czy określoną sumą pieniędzy, sami decydowaliby, w jaki sposób chcą je wydać: na żłobek, opiekunkę, a może powierzyć opiekę nad dzieckiem babci. W tym zakresie państwo, które i tak chciałoby objąć opieką żłobkową wszystkie dzieci, nie musiałoby wyszukiwać innych pieniędzy ponad te, które i tak już wydaje.
Znów powołam się na Francję, która może pochwalić się wskaźnikiem dzietności bliskim pełnej zastępowalności pokoleń. Tam jednak pomoc państwa nie tylko opiera się na wspomnianych różnorodności i wolnym wyborze, ale do tego obejmuje prawie cały proces wychowawczy.
– Różnorodność jest niezwykle istotna, ale równie ważna jest właśnie ta ciągłość wsparcia. W systemie pomocy nie może być luk, zwłaszcza w okresie między 1. i 3. rokiem życia dziecka. Jednak, żeby tak było, trzeba przede wszystkim stworzyć ku temu odpowiednie warunki i dać rodzicom swobodę w wyborze najodpowiedniejszej w ich sytuacji formy wsparcia.
Te odpowiednie warunki muszą dotyczyć także matek. Wiele z nich chciałoby opiekować się dzieckiem zdecydowanie dłużej, niż przewiduje to i tak wydłużony – co nie znaczy długi – urlop macierzyński.
– Kluczem jest stworzenie dużej elastyczności w podejmowaniu pracy przez matki. Niestety, u nas funkcjonują jeszcze zaszłości komunizmu, a więc kobieta musi być zatrudniona w pełnym wymiarze godzin, a dziecko powinno długie godziny przebywać w żłobku czy przedszkolu. Tymczasem badania pokazują, że zbyt długi pobyt dzieci w takich miejscach nie wpływa na nie korzystnie. To właśnie kraje, w których kobietom jest oferowana realna pomoc materialna, w zamian za ograniczenie i uelastycznienie ich czasu pracy, mogą pochwalić się najwyższym wskaźnikiem dzietności. Ta zależność jest oczywista.
Tylko czy panujące trendy społeczne dotyczące zatrudnienia kobiet nie są zupełnie inne?
– Są. Istnieje wręcz oczekiwanie na to kiedy kobieta „pójdzie do pracy”. Pogardliwie mówi się, że matka zajmująca się dzieckiem w domu jest „kurą domową”. To myślenie zupełnie absurdalne, bo przecież matka trójki czy nawet jednego dziecka ma w związku z tym bardzo wiele obowiązków. Tym samym wykonuje bardzo ważną pracę, jaką jest wychowanie dziecka. Mamy do czynienia z sytuacją, w której matki nawet kilkorga dzieci, już po ich odchowaniu, nie mają nawet w minimalnym stopniu zapewnionej emerytury. A przecież ich już wychowane dzieci pracują i płacą składki! Lepiej byłoby więc tę energię przeznaczoną na wymuszanie na kobietach podjęcia pracy zarobkowej skierować na wspieranie tych matek, które decydują się na pracę z dziećmi w domu. Zauważmy też, że dotuje się instytucje opiekuńcze, a matka wybierająca zajmowanie się dzieckiem nie może liczyć na taką pomoc.
Część z nich jednak chciałaby później wrócić do pracy zarobkowej.
– I jak najbardziej mają do tego prawo i oczywiście mogą to robić. Właśnie na tym ma polegać ta wolność i realny wybór. Tylko że tutaj także potrzeba wsparcia. Choćby takiego jak na Węgrzech, gdzie kobieta, która po okresie opieki nad dzieckiem, wracając do pracy, może przez jakiś czas nie płacić składek na ubezpieczenie społeczne, a okres w którym opiekowała się dzieckiem, także objęty jest ubezpieczeniem. Ten czas traktuje się jak normalną pracę. Bo to jest praca, którą należy docenić.
Jednak nie tylko podejście do zajmujących się dziećmi matek wymaga zmiany. Ciągle trzeba przypominać, że dziecko to nie koszt, a inwestycja.
– Pomijając wszystkie inne kwestie dotyczące posiadania potomstwa, to nawet jeśli przyjęlibyśmy tylko ekonomiczne podejście, dzieci nie tylko się nam „opłacają”, ale są niezbędne dla naszej gospodarki. Pokazują to choćby wyliczenia Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD). Z jej analizy wynika, że przy obecnym poziomie dzietność czekają nas spore problemy w zupełnie nieodległej przyszłości. Średni prognozowany wzrost PKB Polski w latach 2030–2060 będzie wynosił ledwie 1 proc. rocznie! To oznacza spore problemy całej polskiej gospodarki, nie tylko systemu emerytalnego. Nawet jeśli ktoś sam będzie oszczędzał na swoją emeryturę, a nie zdecyduje się na posiadanie potomstwa, to na niewiele mu się to przyda. Kryzys związany z tym, że nie będzie miał kto pracować i kto produkować dóbr i usług, dotknie całą sferę ekonomiczną. Dlatego skuteczna i dobrze prowadzona polityka rodzinna ważna jest już tu i teraz. Jeśli nic się nie zmieni, to odczujemy to już niebawem – za 15 lat.
Dr Tymoteusz Zych
Doktor nauk prawnych, wykładowca Uniwersytetu Kardynała Stefan Wyszyńskiego w Warszawie. Kierownik zespołu analiz legislacyjnych Instytutu na rzecz Kultury Prawnej „Ordo Iuris”. Pod jego redakcją opracowany został raport „Jakiej polityki rodzinnej potrzebuje Polska?”.