Uciekający od zobowiązań „wyrośnięty chłopiec” lub niestroniący od przemocy macho – taki obraz Amerykanina dociera do nas za pośrednictwem hollywoodzkich filmów. Czy jest on prawdziwy?
– To nie jest rzeczywistość przeciętnego mężczyzny w Stanach. Większość Amerykanów nadal chce mieć szczęśliwą rodzinę: z jedną żoną i z dziećmi. I – w przeciwieństwie do tego, co się przedstawia w filmach – ciężko pracujemy, by utrzymać godny dom dla nich. Średnia płaca u nas wynosi 50 tys. dolarów rocznie – co oznacza, że jeśli tylko jedno z małżonków pracuje, nigdy nie zakupią nieruchomości na własność. Wielu mężczyzn w Stanach próbuje o własnych siłach zdobyć takie środki, by żyć w dobrobycie, nie pyta jednak, jak żyć dobrze.
Próbują radzić sobie w życiu z pominięciem wiary?
– Tak. Nie chcę bagatelizować także innego problemu: zepsucia moralnego. O wiele łatwiej dziś jest zachowywać się niemoralnie, niż było to lata temu. Gdy byłem chłopcem, nie chciałem przebywać w towarzystwie mężczyzn, którzy mieli wiele kobiet – świadomość niemoralności ich działań mnie odstręczała. Dziś postrzega się to jako powód do dumy.
Kultura bardzo się zmieniła na przestrzeni ostatnich czterdziestu, pięćdziesięciu lat. Byliśmy chrześcijańskim krajem: a gdy chrześcijaństwo dominuje, masz wokół siebie chrześcijańskie wartości, które utwierdzają cię w takim a nie innym działaniu. Dziś może 20 proc. katolików chodzi na Msze św., w tym zaledwie 5 proc. mężczyzn. Oddziałują na nas nie wartości, o których można usłyszeć w kościele, ale to, co widzimy w telewizji. Większość amerykańskich mężczyzn chce być bohaterami – znanymi sportowcami, biznesmenami, postaciami jak w telewizji. Ale mało który chce być święty. Wielu nie ma też porządnego wzorca, co to znaczy być ojcem (ponad połowa dzieci w Stanach na co dzień nie ma przy sobie ojców). To mężczyzn wprawia w zakłopotanie: nie bardzo wiemy, co robić i jak, by odpowiedzieć na pragnienia, których doświadczamy głęboko w sercu.
Mężczyźni wydają się być w potrzasku. Z jednej strony: pragną trwałej i szczęśliwej rodziny, z drugiej – podejmują działania, udaremniające jej zbudowanie.
– Dlatego wychodzimy do nich z programami. Męski ruch protestancki działa w Stanach prężnie i na dużą skalę (stanowi około 90 proc. ruchów męskich) od kilkudziesięciu lat. My, katolicy, dopiero się rozpędzamy. Podziwiam protestanckich Promise Skippers (Kapitanów Obietnic) – za działalność formacyjną i za zgromadzenie w Waszyngtonie ponad miliona mężczyzn na modlitwę. To był największy zjazd religijny w historii tego miasta. Robiło wrażenie: gdy zgromadzeni śpiewali, ziemia dosłownie drżała pod stopami. Moim celem jest zorganizowanie podobnego zgromadzenia katolickich mężczyzn.
To cel szczegółowy. A jaki jest główny cel Mężczyzn św. Józefa?
– Proponujemy przede wszystkim nawiązanie osobistej relacji z Chrystusem. W pierwszym rzędzie nie chodzi nawet o to, by być dobrym mężem i ojcem – bo to będzie naturalną konsekwencją odnowienia duchowości. Chodzi o to, by każdy z nas zbudował silną więź z Bogiem. Po co? Atak na rodzinę jest dziś oczywisty. I patrzyłbym na niego nie tylko na poziomie naturalnym – jako na wynik działań zlaicyzowanych sił, ale także na poziomie duchowym – jako na efekt ulegania przez poszczególnych ludzi pokusom diabła. Aby temu przeciwdziałać potrzebna jest nie tylko mądrość naturalna, lecz także nadprzyrodzona, którą możemy odnaleźć właśnie w Kościele.
Skupiacie się przede wszystkim na duchowości – ale macie także swój program organizacyjny.
– Naszym celem jest zbudowanie struktur w każdej parafii. W niektórych widać już efekty. U mnie w parafii Świętego Antoniego w North Providence (Rhode Island), gdzie około 2 tys. osób uczestniczy co niedzielę we Mszy św., po trzech latach działalności mamy aż stu mężczyzn w ruchu. I podczas gdy trzy lata temu do kościoła chodzili głównie 60- i 70-latkowie, dziś przeważają 20-, 30-, 40-latkowie.
Jako Ruch św. Józefa jesteśmy w trakcie budowania struktur w naszym kraju i – na prośbę polskiego kardynała Stanisława Dziwisza – także międzynarodowych.
„Chcemy, by przy każdym proboszczu w Stanach było dwunastu mężczyzn-pomocników. Dziś jest przy nim dwanaście kobiet-pomocnic” – opisał Pan kiedyś aktualną sytuację.
– Cieszymy się, że tak wiele kobiet jest w Kościele. To one sprawiają, że Kościół funkcjonuje. Naszym celem jest doprowadzenie do tego, by było w nim równie wielu mężczyzn. Często trudno nam się oprzeć wrażeniu, że Kościół w Stanach jest dostosowany tylko do kobiet. Jako mężczyzna chcę podnosić ciężary: fizyczne i duchowe, a nie koncentrować się na kwiatkach i piosenkach, śpiewanych o trzy oktawy za wysoko. W kościele słyszałem: nie mów, nie śmiej się, po prostu siedź i bądź cicho. A jeśli chcesz coś zrobić dla Kościoła, to możesz wymyć podłogę lub pomalować ściany. Chcę być dobrym katolikiem – ale nie chcę być miły. Wszedłem do Kościoła, żeby walczyć z demonami i chronić kobiety i dzieci. Podobnie jak wiele lat temu w pracy – nie siedziałem grzecznie w ławce, lecz jako strażak biegałem po płonących klatkach schodowych, by ratować ludzkie życie.
Mężczyźni chcą być przyjmowani z całą swoją tożsamością.
– Tak. I chcemy wziąć odpowiedzialność. Okazywanie zaufania i dawanie przestrzeni do odpowiedzialności pobudza nas do działania. Tu pojawia się kolejny aspekt naszego ruchu: współpraca z kapłanami. Gdy księża, zachowując swój autorytet, pozwalają nam dźwignąć część decyzji na swoich barkach – zaczynamy prężnie pracować na rzecz Kościoła. Poprawia się relacja pomiędzy nami, świeckimi a (bywa, że zamykającymi się jedynie w swoim gronie) księżmi. W efekcie życie w parafii i lokalnej społeczności ożywa.
Jeździ Pan często po świecie. Prowadzi Pan misje i konferencje m.in. w Wielkiej Brytanii, Rosji, na Słowacji, Ukrainie, a także w Wietnamie oraz Afryce. Jak w tym kontekście postrzega Pan Polskę i jakie widzi dla niej możliwości?
– Uważam, że Polska jest najbardziej katolickim krajem w Europie, ostatnim mającym nadal katolicką kulturę. Wciąż macie dużą liczbę powołań kapłańskich i zakonnych – co w innych krajach należy do przeszłości – i wysyłacie na świat najwięcej misjonarzy. Myślę, że jesteście w takim momencie, w jakim w Stanach byliśmy dwadzieścia lat temu. I że od Waszych aktualnych decyzji zależy, czy w przyszłości Kościół w Polsce będzie się prężnie rozwijał, a wartości, które są dla niego ważne – promowane, czy też będzie się stawał coraz mniej popularny.
Zależy mi, byście uczyli się na naszym przykładzie i zapobiegli mentalno-duchowemu bałaganowi, na który w Stanach możemy już jedynie reagować. Ja to widzę tak: jeśli Kościół nadal będzie podkreślał rolę mężczyzny jako przywódcy w świecie i w rodzinie (oczywiście – przede wszystkim służącego innym – ale przywódcy), jeśli w praktyce będzie powierzał mu odpowiedzialność, to będzie rozkwitał. Bo to mężczyzna – jak uczą statystki – ma zdecydowanie największy wpływ na kształtowanie w swojej rodzinie wiary. Aby Kościół się rozwijał, mężczyźni muszą wiedzieć, że bycie w Kościele – na sposób męski, a nie hollywoodzki – „jest OK”.
Donald Turbitt
Przewodniczący międzynarodowego ruchu Mężczyzn Świętego Józefa, współtworzy „Renewal Ministry” – Katolicką Koordynację Odnowy Charyzmatycznej w Stanach Zjednoczonych. Prowadzi konferencje i misje w Europie, Afryce i Azji. Jest mężem, ojcem trojga dzieci i dziadkiem trzynaściorga wnucząt. Służył w straży pożarnej w USA, potem prowadził własny biznes.