Jak wygląda codzienność w kraju, w którym od pięciu lat toczy się wojna?
− W Syrii wszyscy cierpimy z powodu wojny: chrześcijanie, żydzi, jazydzi, muzułmanie. Nikt nie jest od niej wolny. Biedę odczuwamy wszyscy w równym stopniu − ci, którzy musieli zostawić wszystko i uciekać przed terrorystami, ale i ci, którym kończą się oszczędności z powodu kryzysu. Sytuacja socjalna i gospodarcza społeczeństwa jest fatalna. W Syrii − o czym się głośno nie mówi − pozostali najbiedniejsi. Budujące jest jednak to, że ludzie biedni pomagają jeszcze bardziej potrzebującym. Obecnie najbardziej dramatyczna sytuacja jest w Aleppo − to miasto jest praktycznie odcięte od świata. Brakuje tam niemal wszystkiego, 50 proc. mieszkańców uciekło z obawy przed ISIS. Z kolei Homs uwolnione jest od tzw. partyzantki. Próbujemy odbudowywać kościoły, szkoły, centra katechetyczne. Oczywiście w pierwszej kolejności staramy się odbudowywać domy. Ta sprawa jest najpilniejsza, ponieważ zamiast wynajmować garaż za 1000 dolarów miesięcznie, lepiej jest, gdy ludzie dostaną 5 tys. dolarów i zaadaptują budynek na mieszkanie. Później otrzymują dalszą pomoc. Jeszcze inna sytuacja panuje w Damaszku, gdzie mieści się mój patriarchat. Kiedyś miasto to tętniło życiem, dziś co kilkadziesiąt metrów znajdują się checkpointy, nie brakuje patroli policji i wojska. Miasto jest ostrzeliwane, codziennie spada około stu bomb na domy, świątynie, szpitale, sklepy, szkoły. Bywa, że ISIS i partyzantka znajdują się zaledwie 100−200 m od Damaszku. Mieszkańcy jednak starają się prowadzić normalne życie, choć nie ma praktycznie rodziny, która nie straciłaby kogoś z najbliższych. Niedawno odwiedziłem pewną rodzinę. Ojciec zginął podczas bombardowania, została matka z trójką małych dzieci. Trudno opowiedzieć słowami ogrom tragedii, ale podam też inny przykład. Młody student Mose w wyniku ostrzału stracił nogę, jednak to nie zniechęciło go do przyjścia do kościoła w Damaszku i złożenia świadectwa. „Wszyscy mają dwie nogi, a ja mam jedną, ale będę się starał czynić wiele dobra ludziom” − te słowa zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Jestem pełen uznania dla wiary i postawy moich ludzi. Nie mamy w sobie nienawiści mimo tak ogromnych prześladowań ze strony ISIS. Jako duchowni wiele się od naszych ludzi uczymy.
Czy Kościół w Syrii dokumentuje martyrologię wyznawców Chrystusa?
− Od początku trwania konfliktu zginęło ponad 220 tys. osób. Z zebranych przeze mnie danych wynika, że liczba chrześcijańskich męczenników tylko do końca 2013 r. wynosi 215 nazwisk. Niestety, nic nie wskazuje na to, aby została ona w najbliższej przyszłości zamknięta. O nienawiści i okrucieństwie terrorystów wobec chrześcijan świadczy historia trzech młodzieńców zamordowanych w Malouli za odmowę wyrzeczenia się wiary. Świadectwo ich męczeństwa zostało potwierdzone przez świadków. 7 września 2013 r. miasto zostało opanowane przez rebeliantów. Oprawcy idąc ulicami, wykrzykiwali: „Allah zwycięży! Wy, chrześcijanie, jesteście wyznawcami błędnej religii. Tylko islam jest prawdziwą religią”. W jednym z domów przebywali trzej młodzi mężczyźni: Michał, Antoniusz i Sergiusz. Rebelianci siłą wyważyli drzwi, a widząc młodzieńców, zaczęli zadawać im pytania o wyznanie. Wszyscy potwierdzili, że mają przyjaciół wśród muzułmanów i respektują tę religię, ale są chrześcijanami, w tej religii wzrastali i nie wyprą się Chrystusa. Ponieważ żaden z nich nie zadeklarował przyjęcia islamu, zostali jeden po drugim rozstrzelani. W tym domu ukrywało się w tym samym czasie dwóch świadków, którym udało się przeżyć. Złożyli oni świadectwo o tym tragicznym wydarzeniu. Zaprezentowałem je niedawno kard. Angelo Amato, prefektowi Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, ale ich proces beatyfikacyjny jeszcze się nie rozpoczął.
Dziś Syria to jedno z najgorszych dla chrześcijan miejsc na Ziemi, ale mimo dramatycznej sytuacji Kościół wciąż tam trwa.
− Na terenie Syrii w wyniku różnych działań wojennych, ale i terroru tzw. Państwa Islamskiego zniszczono 150 kościołów, jednak żaden z trzech patriarchów nie opuścił kraju. W Syrii wciąż jest też 27 biskupów, są zakonnicy i siostry zakonne. Każdy, kto nosi sutannę, jest swoistym punktem pomocy, bo tych, którzy jej oczekują, ciągle przybywa. Wciąż w nieco spokojniejsze rejony napływają emigranci wewnętrzni. Taką sytuację obserwujemy np. w Damaszku. W 2012 r. opiekowaliśmy się 300 rodzinami z sąsiednich terenów, obecnie takich rodzin jest aż 8 tys. Tym, którzy nie mają tutaj krewnych, wynajmujemy domy. Kościół melchicki organizuje też pomoc żywieniową, dostarcza ubrania, finansuje mniejsze zabiegi medyczne. Niemniej istotna jest też opieka nad dziećmi. To one najbardziej cierpią z powodu wojny. Najmłodsze pokolenie Syryjczyków, którzy tam pozostali, może być pokoleniem analfabetów. Przed wojną tylko do jednej ze szkół w Damaszku uczęszczało 2 tys. uczniów − dziś pozostały z niej tylko mury. Dzieciom organizujemy grupy wsparcia, by zapewnić im choć namiastkę dzieciństwa. Każdy z Kościołów − greckokatolicki, grecko-prawosławny i syryjsko-prawosławny – prowadzi komitety pomocy dla mieszkańców. Pomoc ta nie byłaby możliwa bez wsparcia takich instytucji jak Pomoc Kościołowi w Potrzebie, Caritas i innych organizacji międzynarodowych. Dziękuję też za wszelkie wsparcie wam, Polakom. Do tej pory przekazaliście Syrii 6 mln zł.
Powtarzam moim księżom: idźcie do ludzi, oni was potrzebują. Naszym zadaniem jest być z tymi ludźmi, bo zdajemy sobie sprawę, że nie jesteśmy w stanie zapewnić im wszystkich potrzeb, choć zależy nam bardzo, by oni pozostali na miejscu. Abyśmy tym ludziom pomogli tam pozostać.
Statystyki podają jednak, że wielu Syryjczyków opuściło swój kraj.
− Emigracja społeczności chrześcijańskich może być potencjalnie bardziej katastrofalna w skutkach ze względu na ich uprzednio już zmniejszoną ilość (1,75 mln przed wojną). Z 23 mln ludności Syrii aż 13 mln przemieszcza się z terenów ogarniętych wojną i terroryzmem. To co jest najbardziej smutne, to emigracja młodych ludzi z Syrii. Często jest ona spontaniczna, po prostu ktoś rzuca hasło „uciekamy” i cała grupa podejmuje taką decyzję. Chrześcijanie najczęściej emigrują do Libanu, bo to jest najbardziej chrześcijański kraj. Wielu kieruje się do Turcji, by stamtąd przenieść się do Europy, przede wszystkim do Niemiec i Szwecji. Największa fala emigracyjna trwa od roku, ponieważ nasiliły się ataki ze strony islamistów. Na wymuszonej emigracji korzystają przemytnicy uchodźców do Europy. Dziś to już prawie przemysł, o czym świadczy spadek cen za przewóz na Stary Kontynent.
Europa nie wydaje się do końca przygotowana na taką liczbę emigrantów.
− Jesteśmy wam wdzięczni, że przyjmujecie naszych ludzi, ale obawiam się, że prawdziwe tsunami emigrantów jest jeszcze przed wami. To prawda, nie jesteście jako Europejczycy do tego przygotowani. Stary Kontynent musi się przygotować nie tylko na pomoc materialną, ale także na spotkanie z innym językiem, wiarą, kulturą, mentalnością. Przychodzą do was ludzie obcy kulturowo. Islam nie uznaje rozdziału Kościoła od państwa.
Czy obecna strategia Rosji i Stanów Zjednoczonych wobec Syrii odniesie pożądany skutek, czyli zakończenie wyniszczającej wojny?
− Ani dostawy broni dla Syryjczyków, ani bombardowania nie pokonają Państwa Islamskiego, nie rozwiążą konfliktu w Syrii; przeciwnie − wydłużą ten konflikt. Potrzeby jest wspólny konsensus między Rosją, Stanami Zjednoczonymi, Arabią Saudyjską dla wypracowania pokoju w Syrii. Jedynym wyjściem jest moralny nacisk. Niestety sprzeczne interesy tych krajów uniemożliwiają naciski ekonomiczne czy polityczne.