„My mieszkańcy wsi Długa Kościelna, po zapoznaniu się z treścią orędzia biskupów polskich do biskupów niemieckich, wyrażamy protest przeciwko tym, którzy ubolewają nad rzekomymi krzywdami hitlerowców. Pamiętamy dobrze ogrom nieszczęść i martyrologii narodu polskiego. Potępiamy tych, którzy w swych ubolewaniach wyrażają stanowisko sprzeczne z polską racją stanu”. To pierwszy z brzegu przykład reakcji Polaków na orędzie z 1965 r. Polacy dowiedzieli się o wymianie listów w pierwszych dniach grudnia.
„Spontaniczne” protesty
Media, które niemalże w całości podlegały komunistycznym decydentom, nie zdecydowały się na szerokie upublicznienie treści obydwu dokumentów. Ich pełną wersję opublikował jedynie tygodnik „Forum”. Informacja o wymianie listów między polskimi i niemieckimi hierarchami wywołała nieukrywaną wściekłość czołowych przedstawicieli Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Biskupom zarzucono nieuprawnione mieszanie się do polityki zagranicznej i zdradę polskiej racji stanu. Podjęto akcję inspirowania „spontanicznych” protestów. Organizowano je w fabrykach, uczelniach a nawet w uznawanych wówczas za bardzo elitarne, warszawskich centralach handlu zagranicznego. O przebiegu tych akcji i przyjmowanych rezolucjach czytelnik dowiadywał się z „Trybuny Ludu”, oficjalnego organu PZPR. Na uwagę zasługuje przy tym fakt, że w inicjowaną przez partię akcję włączało się także sporo przedstawicieli ówczesnego świata akademickiego. W gronie „potępiających: i „odżegnujących się” nietrudno znaleźć luminarzy ówczesnej nauki i świata kultury.
Gwoli sprawiedliwości trzeba stwierdzić, że przeważające kręgi polskiego społeczeństwa identyfikowały się ze stanowiskiem reprezentowanym przez władze. Musiało to dziwić tym bardziej, jeśli zważyć jak wielkim zaufaniem cieszył się w kraju prymas Wyszyński. Dwadzieścia lat po wojnie nie zapomniano również o olbrzymiej daninie krwi, jaką właśnie Kościołowi katolickiemu w Polsce przyszło zapłacić w latach okupacji.
Krzyżacy wracają
Na czele Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej stał wówczas Władysław Gomułka. Człowiek ten, ślusarz z wykształcenia, a pełniący w Polsce najważniejszą funkcję pierwszego sekretarza Komitetu Centralnego PZPR, obciążony był fobiami wobec Niemiec. Musiał je jednak relatywizować, mając na uwadze sąsiedztwo Niemieckiej Republiki Demokratycznej, określanej w oficjalnej propagandzie jako pierwsze niemieckie państwo chłopów i robotników. Z drugiej zaś strony samo istnienie Republiki Federalnej Niemiec (zwanej wówczas Niemiecką Republiką Federalną) miało dlań istotny walor propagandowy. Wiadomo było, że chcąc odwrócić uwagę od uporczywie pojawiających się trudności rynkowych, komunistyczna propaganda wyolbrzymiała rewanżystowskie tendencje działaczy niemieckich ziomkostw. Zdarzało się jednak i tak, że to politycy niemieccy nieświadomie ułatwiali jej zadanie. Trudno inaczej określić decyzję Konrada Adenauera, który jako kanclerz federalny, zgodził się przyjąć godność honorowego rycerza Zakonu Krzyżackiego. Zdjęcie przedstawiające go w białym płaszczu z czarnym krzyżem było wielokrotnie wykorzystywane dla podkreślenia rewizjonistycznych tęsknot niemieckiej chadecji, tym bardziej że Krzyżacy w ówczesnej propagandzie urośli niemalże do symboli niemieckiego Drang nach Osten (niem. parcie na Wschód). Nieprzypadkowo parę lat wcześniej zaprezentowano widzom nakręcony z rozmachem film wyreżyserowany przez Aleksandra Forda na podstawie powieści Henryka Sienkiewicza.
Jak można było wywnioskować z ówczesnej propagandy, 550 lat po Grunwaldzie niemieckie parcie na Wschód przybrało inną formą. Pracujący nad Renem korespondenci prasy polskiej straszyli czytelników w kraju rzekomym dążeniem rządu bońskiego do posiadania broni nuklearnej. Nie można przy tym zapominać, że w tym okresie nie było oficjalnych stosunków dyplomatycznych między naszym krajem a Niemcami. Nieuregulowana pozostawała także administracja Kościoła katolickiego na Ziemiach Zachodnich i Północnych, określanych wówczas propagandowym mianem Ziem Odzyskanych.
Mimo że od tych wydarzeń minęło już 50 lat, doskonale pamiętam ożywione dyskusje, jakie w sprawie listu biskupów prowadziliśmy na lekcji religii, jak to wówczas bywało, w salce katechetycznej. Nie było wśród nas nikogo, kto okazałby się odporny na dominującą wszędzie propagandę. Stanęliśmy po prostu po stronie komunistów, atakujących episkopat, z kard. Wyszyńskim na czele. Nasza – w tym także i moja – reakcja na list biskupów zdawała się jednak potwierdzać skuteczność komunistycznej propagandy. Niedługo miało się jednak okazać, że jej ostrze bynajmniej nie uległo stępieniu. W związku z planowanymi na 3 maja 1966 r. głównymi uroczystościami tysiąclecia chrztu Polski biskupi wystosowali zaproszenia do episkopatów europejskich. Adresatami jednego z tych listów byli hierarchowie niemieccy. Uroczystościom w Częstochowie przewodniczyć miał papież Paweł VI, który zgodził się przyjąć to nadzwyczajne z wielu względów zaproszenie. Jednak w reakcji na orędzie polskiego episkopatu do biskupów niemieckich polskie władze nie zgodziły się na przyjazd papieża.
Polityczna schizofrenia
Władze państwowe od kilku lat przygotowywały się do obchodów polskiego millennium. W pewnym niepozbawionym schizofrenii akcie desperacji propagandziści uznali bowiem chrzest Polski za początek naszej państwowości. Główne uroczystości odbyły się w połowie kwietnia 1966 r. w Gnieźnie i w Poznaniu. Na Wzgórzu Lecha przemawiał minister obrony marszałek Marian Spychalski, a zgromadzeni przed gmachem poznańskiego uniwersytetu musieli wysłuchać niesłychanej tyrady towarzysza Gomułki. Odnosząc się do listu biskupów, mówił m.in.: „Jakże ograniczony i wyzbyty z narodowego poczucia państwowości musi być umysł przewodniczącego Episkopatu polskiego, który z tych tragedii, jakie spotkały Polskę, wyciąga taki tylko wniosek, że naród polski mógł <<bardzo często być i bez króla i bez wodza, i bez zwierzchników, i bez ministrów, ale naród ten nigdy nie żył bez pasterza. (…) Jakież musi być zaślepienie tego kierownika Episkopatu polskiego i jego popleczników lansujących «pokraczną» antynarodową ideę <<przedmurza>>, której treść polityczna sprowadza się do skłócenia narodu polskiego z narodem radzieckim”.
Pozostawiając te słowa bez komentarza, bo nań nie zasługują i chyba nie przejdą do historii, wypada raz jeszcze uświadomić sobie, jaką drogę odbyliśmy wspólnie z naszymi sąsiadami zza Odry w ciągu półwiecza od pamiętnego listu. Bez tej wielkiej odwagi polskich biskupów trudno byłoby sobie wyobrazić dzisiejszy stan relacji między Niemcami i Polakami.