Dziedziczna wrogość (Erbfeindschaft) – tak przez wiele dziesięcioleci nazywano relacje Niemiec z jednym z państw sąsiedzkich. I wbrew, być może, odczuciom zdecydowanej większości Polaków określenie to nie odnosiło się do stosunków z naszym krajem, ale z Francją. Relacje między tymi dwoma krajami uległy oczywiście znacznemu pogorszeniu w wyniku hitlerowskiej agresji na zachodniego sąsiada w 1940 r. Po zakończonej zaś wojnie w okresie trwającej okupacji Niemiec przez trzy państwa alianckie postawa Francji wobec zwyciężonego wroga była szczególnie radykalna.
Jak Niemiec z Francuzem
Tym większe zdziwienie, szczególnie z punktu widzenia polskiego obserwatora, musiał wywoływać relatywnie szybki postęp w zbliżeniu niemiecko-francuskim. Patrząc dziś z perspektywy kilkudziesięciu lat, można stwierdzić, że kluczową rolę odgrywała bez wątpienia wspólnota wartości wyznawanych przez czołowe postaci ówczesnego życia politycznego tych państw: prezydenta Francji generała Charlesa de Gaulle’a i pierwszego kanclerza Republiki Federalnej Niemiec Konrada Adenauera. Obydwaj byli zadeklarowanymi katolikami. Podobnie zresztą jak francuski minister spraw zagranicznych Maurice Schuman i powojenny premier Włoch Alcide de Gasperi, których, właśnie obok Adenauera, zalicza się w poczet tzw. ojców założycieli powstałej w 1951 r. Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, organizacji, która była poprzedniczką dzisiejszej Unii Europejskiej.
Przełomowym wydarzeniem w powojennych relacjach francusko-niemieckich była wizyta de Gaulle’a w Niemczech we wrześniu 1962 r., a więc zaledwie 17 lat po zakończeniu wojny. Zwracając się do tłumów wypełniających rynek w Bonn prezydent, w nienagannej niemczyźnie, wznosił okrzyki na rzecz przyjaźni między dwoma narodami. Zgromadzeni na pewno nie spodziewali się, że jeden z szefów francuskiego ruchu oporu z czasów II wojny światowej, zwracając się do gospodarzy, będzie do nich mówił: „Ihr seid ein grosses Volk” (Jesteście wielkim narodem). Tak rozpoczęte pojednanie francusko-niemieckie przybrać miało niebawem formę umowy międzypaństwowej. Stało się to parę miesięcy później poprzez podpisanie w Paryżu dwustronnego paktu, który przeszedł do historii jako traktat elizejski.
Kanclerz w krzyżackim płaszczu
Wszystko to odbywało się w okresie kiedy relacje polsko-zachodnioniemieckie pozostawały nad wyraz napięte. Pewną winę za ten stan rzeczy ponosił również Adenauer. Jako polityk nie był w stanie pogodzić się z popoczdamskimi realiami. Kanclerz nie uznawał zarówno istnienia Niemieckiej Republiki Demokratycznej, jak i zachodniej granicy naszego kraju. Popełnił również niemalże niewybaczalny w ówczesnych warunkach błąd o charakterze wizerunkowym. W 1959 r. przyjął godność… honorowego rycerza zakonu krzyżackiego. Zdjęcie kanclerza w białym płaszczu, wraz z odpowiednim komentarzem, było szeroko eksponowane w polskich mediach. Działo się to w czasie, kiedy z wielkim rozmachem obchodzono w naszym kraju 550. rocznicę grunwaldzkiej wiktorii. Zakon zaś postrzegany był jako prekursor złowieszczego Drang nach Osten. Do dziś zresztą miejsca upamiętniające eksterminację Polaków w czasie II wojny światowej oznakowane są tablicą, na której widnieją dwa krzyżackie miecze. Nawiasem mówiąc, trzeba przyznać, że bezrefleksyjnie zaakceptowaliśmy już chyba ten pochodzący z okresu słusznie minionego prymitywny skrót myślowy.
Aż do ostatnich dni swego urzędowania kanclerz nie zmienił swego stanowiska odnośnie do gotowości zaakceptowania skutków II wojny światowej. Z jego pamiętników i wspomnień osób mu bliskich można się dowiedzieć, że pojednanie z Polską było mu tak samo bliskie jak zbliżenie z Francją. Jeśli nie udało się doń doprowadzić, to dziś z perspektywy dziesięcioleci można zauważyć, że wina nie leżała jedynie po jednej stronie. Potencjalnym partnerem Adenauera był wszak ówczesny pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego PZPR Władysław Gomułka. Ten ogarnięty prymitywnymi antyniemieckimi czy antyimperialistycznymi fobiami (takie było słownictwo ówczesnej propagandy) niewykształcony działacz partyjny nie był w żadnej mierze partnerem dla niemieckiego prawnika.
Nie można przy tym zapominać, że mówienie o polskiej polityce zagranicznej w tym okresie jest poważnym nadużyciem. To wszak nie w Warszawie zapadały najważniejsze decyzje odnośnie do pozycji Polski na międzynarodowej arenie. Gomułka zaś, który nieraz dowiódł, że był w stanie w jakiś sposób postawić się radzieckim towarzyszom, to w Związku Radzieckim upatrywał pewnego gwaranta trwałości granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej.
Pasterka w klasztorze
Republika Federalna Niemiec (zwana wówczas Niemiecką Republika Federalną) jawiła się w polskiej propagandzie jako spadkobierca Trzeciej Rzeszy. Nie inaczej przedstawiano kanclerza. Była to ocena na wskroś niesprawiedliwa. Całe długie życie Adenauera (zmarł w wieku 87 lat) i jego aktywność na arenie politycznej jednoznacznie wskazują na jego, głęboko osadzone w katolicyzmie, przywiązanie do wartości demokratycznych.
Urodzony w 1876 r. w Kolonii Adenauer, po ukończeniu studiów prawniczych i paru latach pracy w wyuczonym zawodzie, w wieku 41 lat przejął obowiązki burmistrza swego miasta. Urząd ten sprawował do 1933 r. Musiał z niego odejść w wyniku nagonki, jaką przeciw niemu rozpętała hitlerowska propaganda. Było to następstwem „niezbyt entuzjastycznego” przyjęcia przybyłego do Kolonii Hitlera – wbrew oczekiwaniom gościa na lotnisku nie witał Adenauer, lecz jeden z jego sekretarzy. Jakby tego było za mało decyzją burmistrza z jednego z głównych mostów usunięto faszystowskie flagi ze swastyką. Obawiając się aresztowania, krótko po tym, pod osłoną nocy, burmistrz opuścił nadreńską metropolię. Po jakimś czasie w obawie o aresztowanie schronił się w pięknym benedyktyńskim opactwie Maria Laach. Przeorem był tam wówczas szkolny kolega Adenauera. To dzięki niemu, do niedawna jeszcze burmistrz nieodległej Kolonii, otrzymał do dyspozycji tzw. pokój biskupi. Pasterkę przeżytą wraz z rodziną w tym swoistym odosobnieniu późniejszy kanclerz będzie wspominał jako jeden z piękniejszych epizodów swego życia.
Wiedząc, że może być poddawany przesłuchaniom czy aresztowaniu, zdecydował się opuścić gościnny klasztor i zamieszkał w Poczdamie. Nie mylił się. Stał się znienawidzonym przeciwnikiem ówczesnych władców. Po zamachu na Hitlera został aresztowany przez Gestapo. Więzienie opuścił jednak po paru miesiącach.
Chrześcijańska nie tylko z nazwy
Po wojnie jako zaangażowany katolik został współzałożycielem i członkiem zarządu Partii Chrześcijańsko Demokratycznej w rodzinnej Nadrenii, później zaś kanclerzem Republiki Federalnej z ramienia CDU (Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej). Było to w okresie kiedy umieszczony w nazwie przymiotnik miał – inaczej, niż stało się to później – istotne znaczenie. Spoglądając dziś, z perspektywy już dziesięcioleci, na działalność pierwszego kanclerza powojennych Niemiec nie sposób nie zauważyć, że łączył on w sobie dwie cechy bardzo niepożądane z punktu widzenia ówczesnych polskich polityków rządzących w naszym państwie. Ich potencjalny partner w politycznej debacie był Niemcem i do tego zaangażowanym katolikiem.