W listopadzie 1989 r. wiatr historii wiał z wielka mocą. Od dwóch miesięcy w Polsce rządził Tadeusz Mazowiecki, a w pozostałych krajach bloku sowieckiego zaczynała się „jesień ludów”, czyli czas, gdy kryzys systemu komunistycznego wchodził w ostatnią fazę. 9 listopada runął mur berliński, a trzy dni później ówcześni szefowie rządów Polski i Niemiec, Tadeusz Mazowiecki i Helmut Kohl, stanęli obok siebie podczas Mszy św. odprawianej przez biskupa opolskiego Alfonsa Nossola w dolnośląskiej miejscowości Krzyżowa. Gdy padło wezwanie: „Przekażcie sobie znak pokoju”, szczupły polski premier utonął w niedźwiedzim uścisku potężnie zbudowanego niemieckiego kanclerza. Dla obu było to zwieńczeniem długiej i nieraz trudnej drogi pojednania, ale również otwarciem nowego szlaku, którym niepodległa już Polska podążała z niemieckim wsparciem ku zjednoczonej Europie.
Helmut Kohl, często wtedy w naszym kraju krytykowany za niechęć do jasnych deklaracji dotyczących polsko-niemieckiej granicy na Odrze i Nysie Łużyckiej, później doczekał się wielkiego uznania. Otrzymał najwyższe polskie odznaczenie, Order Orła Białego, a w ostatnich dniach, gdy dowiedzieliśmy się o jego śmierci, właściwie wszystkie komentarze, niezależnie od poglądów tych, którzy je wyrażali, mówiły o nim jako o przyjacielu Polski.
Naprawić krzywdy
Helmut Kohl jako kanclerz najpierw podzielonych, a później już zjednoczonych Niemiec, należał do ostatniego pokolenia polityków niemieckich, którzy swój stosunek do Polski opierali na fundamencie poczucia winy i potrzeby zadośćuczynienia. Nie kierowali się zatem w swoich działaniach jedynie ciasno rozumianymi pojęciami racji stanu i interesu narodowego swojej ojczyzny, ale odczuwali również moralne zobowiązanie do przywrócenia Polsce należnego jej miejsca w Europie. Kanclerz Kohl rządzący już od 1982 r. Republiką Federalną Niemiec był kontynuatorem tradycji niemieckich intelektualistów, duchownych i polityków, którzy od lat 60. XX w. zaangażowali się w działania na rzecz pojednania polsko-niemieckiego.
Urodzony w 1930 r. w Ludwigshafen, mieście położonym na lewym brzegu Renu, na terenie historycznej krainy Palatynatu, wyrósł w katolickiej rodzinie o zdecydowanie antynazistowskim charakterze. Szybko stał się ważnym politykiem kierowanej przez Konrada Adenauera partii CDU (Unia Chrześcijańsko Demokratyczna). Wiekowy pierwszy kanclerz RFN miał się stać dla młodego Kohla ideowym i politycznym drogowskazem na całe życie. Adenauer, którego propaganda PRL zwykła przedstawiać w krzyżackim płaszczu i kreować na krwiożerczego wroga Polski, pragnącego nam odebrać Ziemie Zachodnie, był w rzeczywistości twórcą dzisiejszych demokratycznych Niemiec i ojcem jedności europejskiej, głęboko wierzącym katolikiem, czerpiącym ze swej wiary inspiracje do politycznego działania.
Na wąskiej ścieżce
Już w 1956 r. Stanisław Stomma, jeden z pierwszych Polaków, który miał okazję rozmawiać z politykami RFN, usłyszał od najbliższego współpracownika Adenauera, ministra spraw zagranicznych Heinricha von Brentano, podczas rozmowy o niemieckich sentymentach do ziem utraconych po 1945 r., że „wnuki zapomną…”. Na razie jednak, CDU i środowiska katolickie w Niemczech zdawały się mniej skłonne do poszukiwania pojednania z Polską aniżeli lewicowa SPD (Socjaldemokratyczna Partia Niemiec) i Kościół ewangelicki. To socjaldemokratyczny kanclerz Willy Brandt podpisał w 1970 r. z Polską traktat zawierający uznanie naszej zachodniej granicy, a ewangelicy niemieccy znacznie wyprzedzili katolików na drodze do przezwyciężenia wzajemnej wrogości. Powiązania niemieckiej chadecji i Kościoła ze środowiskami tzw. wypędzonych skłaniały ku daleko idącej ostrożności i utrudniały wykonywanie wielkodusznych gestów. Odczuli to polscy biskupi, gdy w odpowiedzi na swój historyczny list ze słowami „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie” otrzymali od niemieckich współbraci odpowiedź naznaczoną dyplomatycznym chłodem i rezerwą.
Helmut Kohl, który w 1973 r. został szefem CDU, a w 1982 r. kanclerzem RFN, był z jednej strony dziedzicem tej zachowawczej tradycji, z drugiej jednak stał się, poczynając od przełomu 1989 r., tym z niemieckich polityków, który uczynił najwięcej dla trwałego uregulowania polsko-niemieckich relacji. Być może nie dostrzegaliśmy wówczas w naszym kraju, przed jakimi problemami stał niemiecki kanclerz. Był w Polsce krytykowany za niechęć wypowiedzenia słów jednoznacznej akceptacji granicy na Odrze i Nysie i sabotowanie uczestnictwa Polski w tzw. Konferencji 2+4, podczas której w gronie mocarstw poszerzonym o oba państwa niemieckie debatowano nad szczegółami procesu zjednoczenia Niemiec. Kohl stąpał jednak po wąskiej ścieżce, a chcąc utrzymać się przy władzy, nie mógł pójść zbyt daleko i narazić się sporej części swego elektoratu. Jednak tak naprawdę nigdy nie negował trwałości polskich granic. Uznawał jedynie, że stosowne w tej kwestii zobowiązania podjąć może dopiero rząd zjednoczonych Niemiec. Nawet wielu polskich polityków uznało później, że byliśmy wtedy może zbyt nieufni wobec człowieka, który w najgłębszej warstwie swych politycznych poglądów kierował się imperatywem pojednania z Polską.
Nowe Niemcy
Aż po 1998 r. Helmut Kohl stał na czele rządu zjednoczonych Niemiec, borykając się z wszelkimi trudami scalania dwu tak różnych części swego kraju. Kontynuował również działania na rzecz integracji Europy. Podobnie jak jego wielki poprzednik Konrad Adenauer, który podpisując w 1957 r. traktaty rzymskie, kładł fundament pod gmach wspólnej Europy, Kohl wzmacniał je poprzez ustanowienie w 1991 r. Unii Europejskiej. Podpisany wówczas traktat w Maastricht był w dużej mierze jego dziełem. Przynależność Polski i innych krajów regionu była dla kanclerza oczywistą kontynuacją tego procesu. Niemcy stały się za jego sprawą najważniejszym adwokatem Polski na drodze do integracji. Pojmował to jako ważne z punktu widzenia interesów swego kraju, ale również jako wyraz moralnego zobowiązania Niemiec wobec tych, którzy doznali od nich historycznej krzywdy. Pojednanie z Polską i przywrócenie jej należnego miejsca w Europie było dla Kohla naturalnym uzupełnieniem dokonanego już uprzednio pojednania niemiecko-francuskiego. Helmut Kohl i François Mitterrand trzymający się za ręce na cmentarzu ofiar bitwy pod Verdun i uścisk pokoju z Mazowieckim w Krzyżowej to dwie symboliczne sceny ukazujące nową rolę Niemiec w Europie, rolę która miała zaprzeczyć mrocznemu dziedzictwu poprzedniego stulecia.
Helmut Kohl był niewątpliwie politykiem realistycznym, pozbawionym wielkiej charyzmy, niechętnie używającym wielkich słów. Trudno było zatem dostrzec głębokie, duchowe i religijne, podstawy jego działań. Dopiero dziś, po jego śmierci, zaczęto o tym więcej mówić w jego kraju, a u nas temat ten prawie w ogóle nie zaistniał. Dał temu wyraz arcybiskup Monachium kard. Reinhard Marx, który jednoznacznie stwierdził, że Kohl „żył w ścisłej łączności z Kościołem, który jest mu wdzięczny za chrześcijańskie świadectwo”. Religijność kanclerza wyrażała się raczej w czynach niż słowach. Nie epatował nią z mównicy Bundestagu, ale budował na niej w sposób dyskretny swoją polityczną aktywność. Trudno wątpić, że również jego stosunek do Polski i Polaków opierał się na wartościach wypływających z wyznawanej wiary.