W sensie geopolitycznym nasz kontynent położony jest pomiędzy trzema wielkimi „płytami tektonicznymi” globu: Stanami Zjednoczonymi, Rosją i Chinami. Sam mógłby być czwartą – pod względem demografii i ekonomiki ma po temu wszelkie dane – jednak brakuje mu siły militarnej. Dlatego trzymaliśmy się dotąd „silniejszego brata”, USA, bo innego wyboru nie było dla formacji zwącej się „wolnym światem”. Obecnie jednak trzy wielkie płyty zaczynają trzeszczeć, dryfować i wzajemnie się o siebie ocierać. Stawia to nas, zachodnich Europejczyków – od 2004 r. jesteśmy przecież częścią wzmiankowanej formacji – przed koniecznością wyboru, nowego i w dodatku przeprowadzonego w przyspieszonym tempie. Jeśli nie zdobędziemy się na odwagę, powiązaną z wyrzeczeniami, czeka nas los rozbitków stojących na kruszejącej krze. Wtedy nie będzie innego wyjścia niż skok na jedną z trzech potężnych i stabilnych gór lodowych. Jeżeli zaś odważymy się być silnymi, trzeba nam będzie zredefiniować kwestię europejskiego przywództwa. Bo ktoś przecież musi ową silną Europą dowodzić.
To wszystko jednak dopiero przed nami. Tutaj, poniżej, krótka historia powojennego europejskiego przywództwa.
Pełna treść artykułu w Przewodniku Katolickim 11/2025, na stronie dostępna od 10.04.2025