NATO zapewne pozostanie, ale kompletnie pozbawione znaczenia. A bezpieczeństwo światowe będzie gwarantowane przez luźny klub "USA i ich przyjaciele".
Wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuację. Na Białorusi wybucha wojna domowa pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami prezydenta Łukaszenki. Rosja rozważa interwencję z udziałem swoich wojsk z Kaliningradu. Polska zwraca się do NATO o przygotowanie planu na wypadek rozlania się konfliktu. A w Brukseli Rada Ambasadorów odmawia nawet rozmowy na ten temat, bo istnieją jeszcze możliwości pokojowego uregulowania konfliktu. W momencie gdy zagrożenie się materializuje, Sojusz reaguje - wydając dyplomatyczne oświadczenie. Innych możliwości nie ma, bo nie przygotował nawet planu działania.
Do niedawna taka perspektywa wydawała się absolutnie niemożliwa i wyjęta żywcem z propagandowych artykułów przeciwników NATO. Po ostatnim kryzysie Sojuszu wygląda jednak na całkowicie realną. Weto Francji, Niemiec i Belgii zablokowało jakiekolwiek działania NATO mające pomóc Turcji w przygotowaniach do zapewnienia sobie bezpieczeństwa na wypadek wojny z Irakiem. Relacje prasowe były na tyle nieprecyzyjne, że warto podkreślić, iż nie chodziło nawet o przygotowania logistyczne do ataku na Irak. Tylko i wyłącznie szło o wzmocnienie zdolności obronnych Turcji oraz o współdziałanie sojuszników wewnątrz terytorium tureckiego w wypadku gdy na terenie Iraku wybuchnie wojna. Turcy, prosząc o taką decyzję, odwołali się do artykułu 4 traktatu waszyngtońskiego, który mówi, że członek NATO, kiedy poczuje się zagrożony, ma prawo zwrócić się do sojuszników o pilne konsultacje.
Sojusz - to już przeszłość
To, co stało się w ubiegłym tygodniu, stanowi w rzeczywistości niezbyt uroczysty pogrzeb NATO. Pakt Atlantycki stworzony w 1949 r. po to, by bronić Zachodu przed zagrożeniem komunistycznym, przechodził wiele kryzysów. Od chwili rozpadu Paktu Warszawskiego dyplomacja rosyjska nieustannie naciskała na zmianę charakteru NATO, pragnąc, by z sojuszu obronnego przekształcił się w pakt kolektywnego bezpieczeństwa. Po 11 września współpraca Rosji z USA i z NATO stała się na tyle intensywna, że Sojusz przestał być postrzegany w Moskwie jednoznacznie negatywnie, Rosjanie nie protestowali przed przyjęciem do NATO nowych członków - w tym byłych republik sowieckich: Litwy, Estonii i Łotwy. Kolejne spotkania przywódców NATO zmieniały jego charakter, wskazując na ewolucje w kierunku pożądanym przez Rosję. Ale fundamentami NATO pozostawały wciąż artykuły mówiące o wspólnej obronie w razie zagrożenia bezpieczeństwa któregokolwiek z członków. Co więcej, powiększająca się przepaść technologiczna pomiędzy USA a resztą świata w dziedzinie militarnej sprawiała, iż Europa mogła się czuć bezpiecznie głównie dzięki NATO. I Europejczycy korzystali z tego parasola niezwykle skwapliwie. Budżety obronne europejskich członków NATO z roku na rok stawały się mniejsze, a Amerykanie napotykali na opór sojuszników w większości swoich inicjatyw międzynarodowych. Coraz częściej w Waszyngtonie zadawano sobie pytanie - do czego NATO jest w ogóle potrzebne, skoro angażując pieniądze amerykańskich podatników i narażając życie amerykańskich żołnierzy, USA zderzają się w Europie z coraz ostrzejszym antyamerykanizmem.
Socjalistyczny kanclerz Niemiec wygrał ostatnie wybory parlamentarne, sięgając właśnie do sentymentów antyamerykańskich. Francja od 1966 r. pozostaje poza strukturami wojskowymi NATO i chętnie by pozbyła się Amerykanów z Europy w przekonaniu, iż wspólnie z Niemcami zdoła być mocarstwem rywalizującym z USA.
Naturalnie jest to złudzenie. Wojskowo Europa nie jest w stanie poradzić sobie bez amerykańskiej pomocy. Co więcej, gospodarka europejska rozwija się o wiele wolniej od amerykańskiej. Nie ma też dostępu do najnowocześniejszych technologii budujących gigantyczną przewagę militarną USA we współczesnym świecie. Europa nie będzie rywalem Ameryki, a bez Stanów Zjednoczonych stanie się mniej bezpieczna i mniej konkurencyjna. To przekonanie podziela większość europejskich polityków. Stąd wziął się list siedmiu premierów i wspólne stanowisko krajów kandydujących do NATO opowiadające się za poparciem prezydenta Busha w wojnie z Irakiem. Niemieckie dążenie do mocarstwowości i francuskie zamysły sztucznego utrzymania mocarstwowej roli Francji sprawiły, że Europa została głęboko podzielona. Trudno wyobrazić sobie Unię Europejską i NATO bez tych dwóch państw. I równie trudno uznać, że USA przejdą do porządku dziennego nad tym, co się stało.
Reakcja Waszyngtonu była stanowcza i jednoznaczna. Collin Powell stwierdził, że to, co się stało w Brukseli, podważa sens działania sojuszu w obecnym kształcie. NATO zapewne pozostanie, ale kompletnie pozbawione znaczenia. A bezpieczeństwo światowe będzie gwarantowane przez luźny klub "USA i ich przyjaciele". Takie myślenie nie jest zresztą niczym nowym. Kiedy pytałem zaprzyjaźnionych polityków amerykańskich o to, dlaczego w Afganistanie operowali sami wraz z krajami dobranymi na zasadzie "przyjaciół Ameryki", usłyszałem: - Bo nie chcemy, aby nasi sojusznicy, jak to było w Jugosławii, telefonowali do wroga, informując go o celach nalotów. Miał na myśli Francuzów.
Co dalej z polską racją stanu
Kiedy polscy publicyści i politycy dyskutują o sytuacji międzynarodowej, to mam wrażenie, że rozmowa dotyczy odległej historii. NATO jest zupełnie inną organizacją niż ta, do której wstępowaliśmy. Także Unia Europejska zmienia się - i to szybciej niż przewidywali eksperci. Gdy Zdzisław Najder zarzuca innym "naiwny proamerykanizm", to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że sam stał się ofiarą naiwnego mitu o jedności Europy i o jej potędze. Dzisiaj gospodarczy motor starej Europy - Niemcy pogrążone są w najgłębszym od wojny kryzysie. Francja nie jest zdolna kreować jakiejkolwiek polityki alternatywnej wobec USA, a proces integracji wewnątrz Europy wyraźnie wyhamował. Co więcej, Francuzi i Niemcy w rocznicę Traktatu Elizejskiego, będącego traktatem pojednania, podjęli próbę swego rodzaju zamachu stanu, proponując zmianę organizacji Unii Europejskiej i w rzeczywistości wracając do skompromitowanej koncepcji Mitteranda "Europy różnych prędkości". Na to nie ma zgody ani większości pozostałych członków Unii, ani tym bardziej nowych państw członkowskich. Europa, proponując im członkostwo II kategorii, sama przyznaje, że dla młodych demokracji środkowej i wschodniej Europy jedynym oparciem mogą stać się Stany Zjednoczone. Stany, które zaczynają rozważać, czy nie należy stworzyć nowej organizacji bezpieczeństwa, życzliwszej Ameryce czy po prostu zostawić Europejczyków samym sobie. Obawiam się, że kolejne policzki wymierzane Stanom Zjednoczonym przez Europejczyków skończą się nowym izolacjonizmem. Tym razem będącym po prostu odizolowaniem Europy. Proamerykanizm jest polskim interesem narodowym z jeszcze jednego powodu. Rozpad NATO jest spełnieniem jednego z naczelnych celów polityki rosyjskiej. Władimir Putin osiągnął to, co nie udało się ani Stalinowi, ani Breżniewowi w latach największej sowieckiej potęgi. Teraz będzie koncentrował się na podporządkowywaniu Rosji państw dawnego ZSRR, a przede wszystkim na prowadzeniu subtelnej gry pomiędzy Rosją i Ameryką. Entuzjastyczne przyjęcie, jakie w ubiegłym tygodniu zgotowali Putinowi przywódcy Francji i Niemiec, zaowocowało natychmiast zapowiedzią rosyjskiego weta wobec wojny z Irakiem. Zapowiedzią będącą w istocie otwarciem przetargu - kto da więcej? I skierowaną do Waszyngtonu. Jeśli Ameryka przystąpi (a pewnie przystąpi) do przetargu, to Rosja będzie oczekiwała przede wszystkim wolnej ręki wobec Ukrainy. Zaś celem polityki polskiej powinno być w tej sytuacji przekonanie Waszyngtonu, iż operacja taka jest nieopłacalna.
Kompletna dezorientacja polskiej polityki zagranicznej po 11 września, spory kompetencyjne i brak wyrazistych osobowości w jej kierownictwie sprawiły, że stoimy u progu historycznej porażki. Nasze cele polityczne: członkostwo w NATO i UE zostały zrealizowane. Ale organizacje, do których wstąpiliśmy, są już całkiem inne od tych, do których staraliśmy się wejść. Obrona i wzmocnienie suwerenności Ukrainy, Białorusi i Litwy także udało się jedynie częściowo. Co gorsza, nie możemy dziś powiedzieć, że nasze wsparcie jest dla USA ważniejsze od rosyjskiego. Co za tym idzie, kolejny aksjomat polityczny: mieć lepsze stosunki z Ameryką niż Rosja również jest podważony. Wreszcie nasze znaczenie regionalne jest zdecydowanie słabsze niż u progu ostatniego dziesięciolecia. Wobec faktycznego rozpadu NATO i słabnięcia Unii Europejskiej stajemy jak bezradne dzieci. Pozostaje jedynie wspieranie Amerykanów, zabieganie o stworzenie amerykańskich baz na terytorium Polski i coraz trudniejsze rozmowy o offsecie w zamian za zakup F-16. Z marzeń o roli regionalnego mocarstwa zostało niewiele.