Logo Przewdonik Katolicki

Wojna o pamięć

Jerzy Marek Nowakowski
Fot.

Polityka historyczna jest równie stara jak sama historia. Jej przykładem historycznej jest pierwsza polska kronika. Gall Anonim przebywając na dworze Bolesława Krzywoustego, opisał początki polskich dziejów tak (i po to), by uzasadnić politykę władcy i umocnić jego legitymację rządzenia.

 

 

 

W szczególności też po to, aby wskazać niepodważalne prawa dziedziczenia władzy w linii wywodzącej się od Władysława Hermana, a nie od Bolesława Śmiałego. Najwybitniejsze dzieła sztuki i architektury od starożytności, aż po filmy Sergiusza Eisensteina, są również realizacjami zamówień na dzieła z zakresu polityki historycznej. Bywało, że politykę historyczną prowadzono bez zamówienia mecenasa. Tak powstały wielkie powieści Sienkiewicza: „Krzyżacy”, jako reakcja na Hakatę i pobicie dzieci we Wrześni, czy „Trylogia”, w której sam autor przyznaje, że pisał ją „ku pokrzepieniu serc”.

 

W służbie władzy

Do perfekcji, ale i do absurdu doprowadziły politykę historyczną rządy totalitarne: zarówno faszyści, jak i komuniści starali się pisać historię od nowa, tak by uzasadniała ich prawo do władzy i podboju świata. Rządy demokratyczne także z tej polityki nie rezygnowały, tyle że prowadziły ją inteligentniej. Według mnie przykładem genialnej polityki historycznej jest Hollywood. Kiedy znalazłem się w Teksasie koło sławnego fortu Alamo, nie mogłem wyjść z podziwu, w jaki sposób obronę budowli o wielkości wiejskiej zagrody zdołano wprowadzić do świadomości całego świata jako wielkie wydarzenie historyczne. Ale dzięki westernom każdy  jest w stanie wymienić dziesiątki nazw zapadłych dziur w Teksasie czy Arizonie; i nie ma wątpliwości, że w wojnach z Meksykiem to Amerykanie mieli rację.

 

Geografia sił i wpływów

Dzisiaj dla  Europy wciąż jeszcze punktem odniesienia pozostaje II wojna światowa. Wydarzenia sprzed 70 lat, choć są już na tyle odległe, że mogą stać się obiektem historycznych badań i refleksji, bo po obaleniu układów jałtańskich w latach 1989-1999 przestały być czynnikiem bezpośrednio kształtującym współczesność, to wciąż jeszcze są tą historią, która politykę legitymizuje i stanowi podstawowy rezerwuar argumentów dla współczesnych polityków.

Kiedy Organizacja Narodów Zjednoczonych zrezygnowała z kategorii „państw nieprzyjacielskich”, a upadek Jugosławii i rozpad Związku Sowieckiego zmieniły polityczną mapę Europy, wydawało się, że epoka II wojny światowej powinna stać się obiektem badań historycznych. Okazało się jednak, że w otwartych archiwach (ciągle nie do końca otwartych) kryją się tajemnice mogące wpływać na współczesność. A i same interpretacje znanych faktów i dokumentów zmieniają obraz wojny, jaki zawdzięczaliśmy stereotypom. Zmienia się wreszcie geografia sił i wpływów w Europie. Do głównego nurtu polityki europejskiej powróciły zjednoczone Niemcy od czasu Schroedera coraz mniej gotowe pamiętać o winach przodków, a Rosja Putina nie zamierza już dłużej kajać się za winy Lenina, Stalina i komunistów. Zarówno Berlin, jak i Moskwa zabrały się więc do prowadzenia własnej polityki historycznej. Polityka taka odrodziła się również w Polsce i w innych krajach Europy Środkowej.

W ostatnim dwudziestoleciu od Niemiec po Władywostok zajmowano się głównie sprzątaniem po komunizmie. Historia nie budziła ani społecznych emocji, ani zainteresowania, a sama polityka historyczna kojarzyła się z bezczelną propagandą komunistów. Kiedy jednak płynna struktura polityczna Europy Środkowej i Wschodniej zaczęła się usztywniać, gdy rozszerzono NATO i Unię  Europejską, nagle historia zaczęła być ważna. Niemcy ze zdziwieniem zauważyli, że mimo iż wspierali akcesję Polski czy Czech do NATO, to nie przekreślili tym samym dziedzictwa II wojny. Punktem zwrotnym stały się chyba negocjacje o odszkodowania dla byłych robotników przymusowych. Berlin postanowił zapłacić, a jednocześnie aktywnie zabrać się do kampanii zmieniającej wizerunek Niemiec jako czarnej owcy Europy. To nie przypadek ani paradoks, że czerwony Gerd (czyli Gerhard Schroeder) był pierwszym kanclerzem obecnym na zjeździe tzw. wypędzonych. Tak jak nie jest przypadkiem, że fala roszczeń i oskarżeń ze strony wypędzonych ruszyła właśnie w początku  XXI wieku. Z jednej strony Niemcy postanowili przedstawić się światu jako współofiara wojny, z drugiej – rozsypały się nadzieje wielu środowisk związanych z ziomkostwami, że wraz z rozszerzeniem Unii Europejskiej wrócą na Śląsk, w Sudety czy do Prus Wschodnich. A takie nadzieje były i to całkiem mocne. Zdarzało się na przykład, że w niemieckich notariatach handlowano prawami do nieruchomości we Wrocławiu z czasów III albo i II Rzeszy.

Niewątpliwa tragedia wysiedlonej ludności Sudetów czy Pomorza zaczęła być stawiana przez polityków w Berlinie na równi z tragedią narodów okupowanych przez Niemcy. Jedną z pierwszych inicjatyw ekipy Schroedera wobec Polski i Czech była próba wymuszenia wspólnego potępienia tzw. dekretów Benesza, czyli dokumentów, na podstawie których wysiedlono Niemców z Czechosłowacji.

Podobny proces zachodził w Rosji, tyle że tam było jeszcze gorzej, bo zdemolowana przez komunizm świadomość narodowa i więzi społeczne wymagały wszędzie od Litwy przez Gruzję aż po Rosję odbudowy. W krajach nierosyjskich dość łatwo było sięgnąć po narodowy antykomunizm. Byliśmy ofiarami Rosjan – powiadali wszyscy od Kijowa po Biszkek. Ale co mieli powiedzieć Rosjanie? Początkowo mówili – to my byliśmy największą ofiarą komunizmu, i dodawali: Stalin, Dzierżyński, Jeżow czy Beria nie byli przecież Rosjanami. Ale taka postawa kłóciła się z zamysłem  sukcesji po Związku Sowieckim. Co więcej, groziła jedności Rosji. Wobec tego wrócono szybko do mitu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej. I trudno się dziwić, bo co im zostawało? Lata komunizmu zostawiły wizerunek (skądinąd prawdziwy) Rosji carskiej jako „więzienia narodów”. Negacja komunizmu podważyła mit światowej awangardy postępu.  Rosjanin mający odnaleźć coś, o czym z dumą opowie swojemu dziecku, znajdował jedno zdanie: „Może i było źle, ale to my ocaliliśmy świat przed faszyzmem i Hitlerem”. A tu nagle przychodzą Polacy i chcą pokajania za Katyń. No dobrze. Ale oni dalej: że wyzwolenie było dla nich nową okupacją. A za Polakami z rachunkiem za II wojnę stoją Ukraińcy i Węgrzy, natomiast w tle widać już: Japończyków, Tatarów i nawet Niemców. Co to to nie. Nie zabiorą nam naszej chwały i dumy. To oni są zbrodniarzami, którzy od wieków szarpali i niszczyli świętą ziemię rosyjską. Putin swoją politykę zbudował na odbudowie dumy narodowej, a nawet nacjonalizmu rosyjskiego.

Podobne procesy zachodziły na całym obszarze dawnego ZSRR. Kiedy irytujemy się na antypolskie ostrze nacjonalizmu litewskiego lub ukraińskie próby gloryfikacji Stefana Bandery, musimy mieć świadomość, iż te narody odbudowują swoją przeszłość i tożsamość z kompletnych ruin. Paradoksem jest, że jedynie Białoruś z przaśnym postsowietyzmem Łukaszenki odbudowała świadomość państwową bez odwoływania się do nacjonalizmu.

 

Sprzątanie po ruinach

Trwa w tej chwili wojna o pamięć. I będzie trwała, bo w odróżnieniu od Zachodu Europy i USA, które swoje historie uporządkowały wcześniej, w naszej części Europy dopiero sprzątamy po ruinach, jakie w społecznej tkance spowodowały faszyzm i komunizm. Jedynym rozsądnym wyjściem dla Polaków jest spokojne opowiadanie naszej opowieści o historii. Nie ma powodu, by nieustannie wchodzić w emocjonalne polemiki z Rosjanami, Ukraińcami czy Niemcami, bo w chwili emocji głos Berlina czy Moskwy nas zakrzyczy. I okaże się, że z Hitlerem walczyli tylko Rosjanie, a największymi ofiarami II wojny światowej byli Niemcy.

Naszą opowieść powinniśmy budować nie tylko na dziejach polskiego bohaterstwa, bo o to mam pretensje do polityki historycznej ostatnich lat. Motywem przewodnim winno być polskie przywiązanie do wartości i europejskości. Nie dogadamy się z Litwinami i Ukraińcami, jeśli nie potrafimy przedstawić I Rzeczypospolitej jako pre-Unii Europejskiej. A z Rosjanami będziemy się kłócić o rok 1612, jeśli nie potrafimy przedstawić czasu Dymitriad i polskiej okupacji Moskwy jako sporu cywilizacji, szanując wygnanie Polaków z Kremla (co jest rosyjskim świętem narodowym), jako antyeuropejski wybór Rosjan.

W polskim interesie leży, by wojna o pamięć stała się sporem o historię. Bo wojnę przegramy, a spór możemy wygrać. Dla pocieszenia warto pamiętać i o tym, że prawdziwa wojna historyczna czeka nas dopiero w Azji między Japonią, Chinami i Koreą. Nasze spory i milionowe listy ofiar są niczym wobec rachunków, jakie mogą wystawić sobie tamtejsze narody.

 

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki