– Przyłączenie się Polski do rozbioru, w każdym razie do terytorialnego ograniczenia ówczesnej Czechosłowacji, było nie tylko błędem, było grzechem, i my potrafimy się w Polsce do tego grzechu przyznać i nie szukać usprawiedliwień. Nawet gdyby się ich szukać dało – powiedział prezydent podczas obchodów 70. rocznicy wybuchu II wojny światowej. Odniósł się w ten sposób do zajęcia Zaolzia przez polskie wojsko w 1938 roku.
Teren ten po I wojnie światowej na mocy porozumienia polsko-czeskiego znalazł się w obrębie granic Polski. Jednak po wybuchu wojny polsko-bolszewickiej, Czesi, wbrew wcześniejszym ustaleniem, zajęli Śląski Cieszyński. W 1920 roku, na mocy postanowień konferencji w Spa, Zaolzie przypadło ostatecznie ówczesnej Czechosłowacji, mimo że Polacy stanowili tam etniczną większość.
W 1938 roku sytuacja się odwróciła - wykorzystując postanowienia układu monachijskiego, kiedy to największe europejskie mocarstwa przypieczętowały rozbiór państwa czechosłowackiego, strona polska zażądała od naszych południowych sąsiadów oddania części Śląska Cieszyńskiego. Wkrótce potem polskie wojska dokonały aneksji Zaolzia.
I właśnie to wydarzenie stało się przyczynkiem do prezydenckiego „przepraszam” na Westerplatte. – Prezydent Lech Kaczyński wypowiedział niezwykle mocne słowa, które bardzo cenimy. Nikt jeszcze takiego gestu wobec Czech w obecności tylu zagranicznych gości nie wykonał.(...) Ta deklaracja oznacza ostateczne rozwiązanie tego problemu, postawienie kropki nad „i”. Do tej pory przecież część historyków traktowała okupację Zaolzia jako rodzaj rewanżu za ich zdaniem niesprawiedliwe dla Polski zapisy Traktatu Wersalskiego – powiedział w rozmowie z „Dziennikiem” ambasador Czech w Polsce Jan Sechter.
Podobną opinię wygłosił także szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski. – Myślę, że to, że nasz prezydent w efekcie przeprosił za Zaolzie i dał dobry przykład, pokazał, jak można się wznieść ponad niechlubną kartę własnej historii, to też uzysk - powiedział minister. Jego zdaniem premier Rosji Władimir Putin słuchając tych słów, wypowiadanych w obecności i przy aprobacie „całej Europy”, „dostał sporo materiału do przemyślenia”.
Od autora: Z przemówienia kanclerz Angeli Merkel na Westerplatte zapamiętam przede wszystkim fragment dotyczący niemieckiej – nie hitlerowskiej - odpowiedzialności za wojnę. Szczere i uczciwe to słowa, ale nie wypowiedziane przecież po raz pierwszy. Nie zaskoczył także Władimir Putin, któremu z kolei najmniejsze nawet „przepraszam” nie potrafiło w ogóle przejść przez gardło.
Nic więc dziwnego, że to właśnie Lech Kaczyński wyrósł w oczach popularnej czeskiej gazety „Mlada Fronta Dnes” na głównego bohatera gdańskich uroczystości, jako ten, który „pokazał innym, jak należy to robić”. A przecież nawet sami Czesi uważają, że sprawa Zaolzia nie jest wcale tak jednoznaczna, nie mówiąc o tym, że w ogóle nie da się jej porównywać choćby z rachunkiem polskich krzywd za 17 września czy mord w Katyniu.
Z ust polskiego prezydenta padło przy tym bardzo mocne i niezwykle rzadko używane przez polityków słowo: „grzech”; słowo, które nie uznaje żadnych kompromisów w ocenie własnej winy ani nie zawiera żadnych wytrychów w rodzaju „mniejszego zła”, „wyższej konieczności” czy powoływania się na zasadę „oko za oko”; słowo znacznie poważniejsze niż najszczersze nawet „przepraszam”.
Nie wiem, na ile był to celowy zabieg ze strony Kaczyńskiego, niemniej właśnie dzięki temu rocznicowe uroczystości na Westerplatte nie stały się jedynie kolejną „akademią ku czci”, ale zyskały głębię prawdziwie chrześcijańskiej skruchy. A w dzisiejszym świecie, gdzie trudno byłoby znaleźć choćby jedną nację, która mogłaby „pierwsza rzucić kamieniem”, tylko tego rodzaju polityka historyczna ma jakikolwiek sens.