Logo Przewdonik Katolicki

Towarzysze dróg najtrudniejszych

Barbara Buk
Fot.

Kiedy człowiek upadnie na samo dno i poczuje w ustach gorzki smak strąków, jakimi syn marnotrawny karmił się w czasie swej haniebnej i hulaszczej wędrówki, która na dobre przysłoniła mu obraz wciąż czekającego na niego ojca, wtedy ostatecznie znajduje swoje ocalenie tylko w Jezusie.

 

 


Chrystus przedziwnie przychodzi do naszego życia. Najczęściej w najtrudniejszej dla nas chwili, zupełnie niespodziewanie przecina naszą drogę, wychodząc nam na ratunek: tak zwyczajnie - ze stułą na szyi, w wychodzonych butach i z cierpliwym spojrzeniem na twarzy, którym ogarnia każdego, kto podjął decyzję o powrocie do Niego.

 

BATALIA W OBLICZU KRATY

Podejmując decyzję o przystąpieniu do sakramentu pojednania, człowiek wkracza na drogę nawrócenia. Szczere wyznanie grzechów z pozostałymi czterema warunkami dobrej spowiedzi jest zatem początkiem nowej drogi, jaką zaczyna kroczyć: drogi przemienionej i umocnionej łaską samego Chrystusa.

Dla większości z nas sakrament spowiedzi jest sakramentem trudnym. Wynika to zapewne z uwarunkowań, którym ze swej natury podlega każdy człowiek. Z ludzkiego punktu widzenia bowiem przyznanie się do świadomie popełnionego zła wiąże się z wewnętrzną walką w sobie, jaką musi podjąć człowiek, który pragnie szczerego nawrócenia się, wejścia na Bożą drogę i pojednania z braćmi. Więcej: walka ta wiąże się z trudem poznania prawdy o sobie, która niejednokrotnie jest niewygodna i trudna do zaakceptowania. Jest to jednak walka, którą musi podjąć każdy przyklękający przy kracie konfesjonału. Człowiek na szczęście nie pozostaje w tym szczególnie trudnym i na swój sposób krytycznym momencie sam. Po drugiej stronie, naprzeciwko utrudzonego sobą człowieka, siedzi Chrystus w osobie kapłana. I czeka, aż człowiek zechce podjąć duchową batalię o siebie w sobie i o siebie w innych, aby ostatecznie zacząć żyć dla Niego, ukrytego za konfesyjną kratą…

 

POSZUKIWANY SPECJALISTA

Powierzenie się dobremu lekarzowi w czasie choroby, nawet jeśli nie gwarantuje on zupełnego wyleczenia, stanowi dla chorego rękojmię, której chwyta się w nadziei, że koniec końców choroba minie, a zdrowie powróci. W każdej sferze życia wybieramy zazwyczaj specjalistów, tych najlepszych z najlepszych, radząc się przyjaciół i znajomych, aby nie kupować przysłowiowego kota w worku. Jeśli zaś idzie o sakrament spowiedzi, większość niestety nie podejmuje trudu znalezienia specjalisty od swoich problemów duchowych, moralnych, a w konsekwencji i życiowych. Rzesza ludzi dopada do pierwszego lepszego konfesjonału i naprędce wyznaje to, co gnębi skołataną duszę, czekając z utęsknieniem na moment, w którym ksiądz zapuka w drewno konfesjonału, oznajmiając koniec traumy. I tak – daj Boże – co miesiąc. Daj Boże...

Kto jednak znalazł swojego spowiednika – specjalistę od wszystkiego, co trudne i co człowieka przerasta, u którego sakrament spowiedzi świętej przeradza się w przyjacielską rozmowę, w czasie której pod osłoną tajemnicy wyznaje się to wszystko, z czym sobie nie radzimy – znalazł drogocenny skarb. Ktoś powie: przecież od wysłuchania i udzielenia dobrej rady mamy przyjaciół i życzliwych nam ludzi. To prawda. Ilu jednak ludziom z naszego „kręgu przyjaciół”, którym to określeniem zwykliśmy obejmować naszych bliższych i dalszych znajomych, wyznajemy „wszystko, jak na spowiedzi” i którzy z nich mają władzę nas rozgrzeszyć…?

 

POWROTY DO ROZLEWISK ŁASKI

Sakrament spowiedzi świętej jest wspinaczką na samą górę grzechu, w której to wędrówce odwrócony jest porządek rzeczy. Człowiek bowiem wędrując ku górze grzechu, dosięga w rzeczywistości samego dna, od którego może się odbić tylko z pomocą Chrystusowej dłoni. Chrystus również odwraca porządek w człowieku: tam, gdzie był grzech, wlewa On swoją łaskę i zapewnia, że jej wystarczy – byle tylko człowiek był Jemu wierny. Ten, kto choć raz w swoim życiu prawdziwie przeżył sakrament pojednania, wie i z mocą może poświadczyć za św. Pawłem Apostołem – „gdzie wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” (Rz 5, 20).

Pan przedziwnie stawia na naszych drogach księży spowiedników, którzy pomagają nam w powrotach do Niego i do drugiego człowieka. Trzeba nam wszystkim szukać takich właśnie spowiedników – towarzyszy najtrudniejszych z naszych dróg, którzy pomogą nam zwycięsko pokonać batalię o siebie, którzy ze zrozumieniem pochylą się nad naszym sercem i którzy w ostatecznym rozrachunku staną po naszej stronie, kiedy Pan spyta ich o naszą wierność Jemu. Wtedy nasz spowiednik odpowie: „Starał się zawsze trwać przy Tobie, Jezu. Nie zawsze wychodziło. Ale zawsze wracał, by na nowo zacząć”. Ufamy, że wtedy Pan rzeknie do swoich sług, wskazując na nas: „Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten mój syn był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się” (Łk 15, 22-24). I zaczniemy się bawić.

 




 

Ks. Jan Twardowski

„Modlitwa spowiednika”

 

Aniele Boży, Stróżu mój,
spowiednik ze mnie lichy,
więc gdy spowiadam, wspomóż mnie,
jak na obrazkach cichy.

Jeśli przypadkiem która z dusz
przy stule mej uklęknie -
anielskie swoje ręce złóż,
modląc się przy nas pięknie.

I uproś, bym jej w końcu dał
to, co najbardziej drogie -
tak odszedł, aby mogła być
sam na sam z Panem Bogiem

 

 


„Pamiętam, jak w szpitalu, w którym pracowałem jako kapelan, podszedłem pewnego dnia do łóżka ciężko chorego człowieka. Nie trzeba było znać się na medycynie, by zorientować się, że jego koniec jest bliski. (…) Patrząc na tę przeoraną cierpieniem twarz, zapytałem:

- Może chciałby pan skorzystać z sakramentu pojednania?

W pierwszej chwili nic nie odpowiedział, tylko patrzył na mnie, jakby nie rozumiał pytania.

- Wie pan, warto skorzystać – dodałem. – W szpitalu lepiej niż w kościele, bo bez kolejki. A zaraz potem przyniósłbym panu Komunię. Pan Jezus na pewno by pomógł, bo choroba, widzę, że ciężka.

- Oj, ciężka, ciężka. To już chyba będzie koniec – chory szepnął z trudem przez zaschnięte wargi.

- Wszystko w ręku Pana Boga, tylko trzeba Mu się w zaufaniu oddać. To właśnie Pan Jezus mnie tu przysłał, więc może się pan wyspowiada?

- Wyspowiadać? Bo ja wiem… - chory zaczął błądzić wzrokiem po suficie.

- No jasne, że lepiej się wyspowiadać. Mógłbym panu teraz co dzień przynosić Komunię.

- Ale ja dawno nie byłem u spowiedzi. Będzie jakieś ze czterdzieści lat – odparł w zamyśleniu. – Do kościoła nawet czasem chodziłem, ale do spowiedzi nie. (…)

Patrzyłem na tego człowieka, który tyle lat omijał wyciągnięte ramiona miłosiernego Ojca. Chory jakby wyczuł pytanie, które cisnęło mi się wtedy do głowy i sam powiedział:

- Zaraz po wojnie, jak brałem ślub, to mnie ksiądz zwymyślał w konfesjonale. Tak się zawziąłem i powiedziałem sobie, że do spowiedzi więcej nie pójdę. I nie poszedłem. (…)

Gdy tak patrzyłem na chorego, któremu wyraźnie zaszkliły się oczy, powiedziałem:

- Nawet jeśli tamten kapłan bardzo zawinił, to co panu złego zrobił Jezus, że tak Go pan opuścił?

Ale już nie czekałem na odpowiedź, tylko przysiadłem na krawędzi łóżka i sięgnąłem po stułę. Domyślałem się, że ta spowiedź będzie bardzo głęboka…”.

 

(ks. Piotr Pawlukiewicz, „Porozmawiajmy spokojnie o księżach”, Warszawa 1997)

 

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki