Coraz częściej w wielkich aglomeracjach miejskich można spotkać parafie, w których liczba dominicantes, czyli uczęszczających na niedzielną Mszę Świętą, jak w Warszawie czy Zagłębiu, nie przekracza… 10 proc.!
Nie znaczy to jednak, że katolików ubywa. Paradoksalnie ich liczba na świecie systematycznie wzrasta. Powiększa się natomiast grono tych, którzy określają siebie jako „wierzący, ale… niepraktykujący”. To prawdziwa „pandemia” wiary wybrakowanej, religijny zakalec.
Kim są niepraktykujący
Na pewno nie są to ludzie niewierzący. Formalnie należą do Kościoła katolickiego, a nawet uważają się za katolików, ale ich wiara nijak ma się do życia - ma jedynie deklaratywny charakter, nie ma przełożenia na praktykę życia, ograniczając się niemal wyłącznie do uznania istnienia Boga. Wielu próbuje usprawiedliwiać ów stan misternie dobraną, ale w istocie rzeczy wyjątkowo prymitywną, argumentacją typu: „Nieważne, w co się wierzy, byleby być dobrym dla ludzi”; „Nikogo nie zabiłem, nie mam grzechów, z czego mam się spowiadać?”; „Ja tak mocno wierzę, Boga mam głęboko w sercu, a że do kościoła nie chodzę – co to ma do rzeczy? I tak jestem sto razy lepszy(a) od tych, co zawsze chodzą” itd.
W takich przypadkach praktyki religijne są zależne od nastroju i potrzeby. Szuka się wrażeń, a nie Boga. Gdy tego brakuje, „miłość” do Boga i praktyki po prostu się kończą. Niepraktykujący nie uczestniczą we Mszy Świętej w niedziele i święta, bo – jak powiadają – „Bóg jest wszędzie. W domu czy w lesie też się można pomodlić”. Paradoksalnie, rzadko się jednak modlą; może z wyjątkiem sytuacji, gdy zdarzy się jakieś nieszczęście i Bóg może się przydać. Tłumacząc się „brakiem czasu” nie uczęszczają na rekolekcje, nie dziwi zatem, że ich święta mają charakter kulinarno–towarzyski, a nie religijny. Nie korzystając z sakramentu pokuty, tkwią w grzechach ciężkich i nie zamierzają się nawrócić, bo uważają się za nienagannych. Zaniedbują też praktyki pokutne, bo „nie można przesadzać, usiłując być świętszym od samego papieża”.
Można by mnożyć te przykłady. Podkreślić należy jednak przede wszystkim to, że myślenie ludzi odrzucających praktyki religijne jest zdominowane przez autosoteryzm filantropijny, czyli ideę samozbawienia, wedle której Bóg zdaje się być zbędny; zbawienie osiąga się wyłącznie własnym wysiłkiem przez uczynki dobroczynne względem ludzi, z jednoczesnym pominięciem obowiązków wobec Boga! Jest to wyssana z palca, absurdalna koncepcja zbawienia, wyzuta z elementu teocentrycznego, czyli pseudoreligia bez Boga albo z Bogiem, którego się jednak ignoruje. A stąd niedaleko już do ateizmu praktycznego.
Ta postawa połączona jest oczywiście z brakiem wiedzy religijnej. Niepraktykujący nie korzystają z mediów katolickich, nie pogłębiają wiedzy religijnej, wskutek czego jest ona na żenująco niskim poziomie; z reguły ma charakter zabobonny i skrajnie antyklerykalny, kształtowany na bazie prezentowanych w mediach skandali. W postawie dominuje subiektywizm, relatywizm i selektywność, czyli wybieranie tego, co wygodne. W konsekwencji pojawia się samowola wyrażająca się w eufemistycznym sformułowaniu: „Jestem katolikiem, ale uważam, że…”. Człowiek czyni się wyrocznią w sprawach Bożych, zaczyna „ustawiać” Boga po swojemu, by nie Jemu służyć, lecz wziąć Go sobie na służbę. Przy takim myśleniu nie dziwi postawa, że człowiek niepraktykujący nie utożsamia się z nauką Chrystusa i nauczaniem Kościoła, a nawet je ostentacyjnie kontestuje.
W życiu społeczno-politycznym niepraktykujący często bez skrupułów głosują na kandydatów zwalczających chrześcijański system wartości. Bezpardonowo krytykują Kościół, odrzucając jego istotną, niezastąpioną rolę na drodze do zbawienia. Wobec świata nie dają świadectwa wiary, przeciwnie, przyłączają się do grona szyderców, dając upust swojej nienawiści w mediach, szczególnie może w internecie.
Wypaczone pojęcie wiary
„Wiara, jeśli nie byłaby połączona z uczynkami, martwa jest sama w sobie” (Jk 2, 17). W obliczu tych słów z Listu św. Jakuba, oświadczenie: „Jestem wierzący(a), ale niepraktykujący(a)” kompromituje kogoś, kto wypowiada te słowa. To jest duchowa schizofrenia, fikcja wiary. Aby zrozumieć anormalność takiej postawy, można posłużyć się przykładem człowieka deklarującego się jako kochający mąż, który wobec nieszczęścia, ciężkiej choroby, depresji czy straszliwej samotności swojej żony zawodzi, pozostawiając ją samą, bez opieki i środków do życia. Nie można mówić o miłości małżeńskiej bez konkretnych przejawów tej miłości. Innymi słowy: nie można być „kochający”, ale „nie praktykującym” miłości małżeńskiej. W takim kontekście obojętność nie jest tylko zwykłą neutralnością, ale draństwem i nikczemnością, zaś zapewnianie o miłości – wyjątkowo odrażającą formą hipokryzji.
Fałszywe rozumienie miłości Boga
Cechą charakterystyczną niepraktykujących katolików są ich zapewnienia o… nadzwyczajnym przywiązaniu do Boga i miłości względem Niego. Choć nie chodzą do kościoła, nie przyjmują sakramentów świętych i nie wypełniają w życiu nauki Chrystusa, to – jak sami sugerują – w przeciwieństwie do praktykujących(!) „nadzwyczaj Boga kochają”. U ludzi znających prawdę, deklaracje tego typu wywołują albo śmiech, albo zdziwienie, albo oburzenie. Trudno tu o większy cynizm i hipokryzję. Dobrze, że w obliczu podobnych sytuacji Pan Jezus określił, na czym polega prawdziwa miłość do Boga. Nie jest ona czymś abstrakcyjnym czy sentymentalnym, ale staje się możliwa dla każdego człowieka, nawet mało podatnego na uczuciowe uniesienia. Miłość do Boga polega bowiem na czymś bardzo konkretnym i wymiernym – na przestrzeganiu Jego nauki: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę” (J 14, 23); „Kto mówi: «Znam Go», a nie zachowuje Jego przykazań, ten jest kłamcą i nie ma w nim prawdy. Kto zaś zachowuje Jego naukę, w tym naprawdę miłość Boża jest doskonała” (1 J 2, 4-5).
Nauka Chrystusa nie jest banalnym dodatkiem do wiary, ale jej fundamentem. Od jej realizacji zależy wieczne zbawienie człowieka: „Jeśli kto zachowa moją naukę, nie zazna śmierci na wieki” (J 8, 51), tzn. nie będzie potępiony. Na sądzie Bożym Chrystus nie będzie nikogo pytał, co „czuł” do Niego, lecz o to, jak realizował Jego naukę w życiu, choćby tę o Eucharystii (Mszy Świętej), tak bardzo bagatelizowaną przez katolików niepraktykujących.
Obojętność, czyli lekceważenie
Wiara religijna wyklucza obojętność, tj. rzekomą „neutralność” wobec Boga. Człowiek został stworzony po to, aby Boga czcił, kochał Go i służył Mu (por. KKK 293). Nakaz Boga, skierowany do człowieka już w czasach Starego Testamentu: „Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił” (Pwt 6, 5) nie jest wyimaginowanym, „egzotycznym” życzeniem dla wybranych, szczególnie mniszek i mnichów ani też dyplomatycznym konwenansem. Mamy tu do czynienia z powinnością każdego człowieka. Od wypełnienia tego nakazu zależy zbawienie. Chodzi w nim o maksymalne zaangażowania w pogłębianie więzi z Bogiem, o decyzję służenia Mu na co dzień i wypełniania Jego woli. Dlatego obojętność wobec Boga jest w istocie rzeczy wyraźnym lekceważeniem Jego Osoby! Samo uznanie istnienia Boga to zdecydowanie za mało. Mówiąc językiem rywalizacji sportowej stanowi to dopiero start, a przecież trzeba jeszcze podjąć trudy biegu i – co najważniejsze – zwyciężyć!
Brak uczynków wiary
Nietrudno dostrzec przepastną różnicę pomiędzy ukochaniem Boga ponad wszystkich i wszystko, służeniem Mu z „całego serca, z całej duszy i ze wszystkich sił swoich”, a postawą obojętności, lekceważenia, a nawet pogardy. To są krańcowo odmienne postawy. Brak praktyk religijnych w życiu katolika należy uznać za negację prawdziwej religijności, patologię i karykaturę wiary. Stanowi ona bowiem antytezę prawdziwej miłości Boga i służby Jemu, i naraża człowieka na utratę zbawienia.
Troska Kościoła
Wobec faktu, że katolicy niepraktykujący schodzą na manowce i narażają na potępienie wieczne, nie można przechodzić obojętnie. Poprzez modlitwę oraz przez żywe świadectwo wiary, apostolstwo i ewangelizację, trzeba wychodzić im naprzeciw i pomagać w nawróceniu się do Boga oraz w powrocie do Kościoła.
Czasy współczesne wymagają reewangelizacji. Na mocy sakramentów chrztu, a przede wszystkim bierzmowania, jest to szczególne zadanie ludzi świeckich, którzy w takich sytuacjach mają zazwyczaj większe możliwości działania niż kapłani. W tej misji rola świeckich jest nieoceniona, a często wprost nie do zastąpienia.
Autor artykułu bardziej szczegółowo omawia problematykę katolików niepraktykujących w książce pt. „Czy będą zbawieni katolicy niepraktykujący?” (Wydawnictwo „Apostolicum”, Warszawa – Ząbki 2008).