„Wszystko, czego pragniesz, jest na wyciągnięcie ręki”, „Zaprojektuj swoje życie na nowo”, „Odkryj w sobie człowieka sukcesu”, „Ty także możesz podbić świat” – to hasła popularnych dziś seminariów, szkoleń czy warsztatów organizowanych nie tylko dla tych, którzy są żądni sukcesu. Rynek wydawniczy nie pozostaje w tej materii w tyle.
Zaprogramowani

W księgarniach można spotkać osobne działy, całe regały, poświęcone wyłącznie poradnikom, które podpowiedzą nam, jak przestrzegając zaledwie kilku-kilkunastu reguł, możemy uczynić nasze życie prostszym, łatwiejszym i przyjemniejszym. Jeśli teoria nam nie wystarczy, można udać się po poradę do specjalisty. Coraz większym zainteresowaniem cieszy się dziś stosunkowo nowa interdyscyplinarna dziedzina – self-coaching, która korzystając m.in. z socjologii czy psychologii pracy, wyposaża nas w techniki i umiejętności pozwalające przeciętnemu człowiekowi osiągnąć sukces. Co istotne, zakłada ona, że to sami możemy w taki sposób „zaprogramować” samych siebie, by ostatecznie osiągnąć wyznaczone cele i zrealizować nasze marzenia. Wielu z nas napotyka jednak na pewne bariery. Tym, co niestety często zdaje się być przeszkodą nie do pokonania, są nasze emocje. I w tym przypadku autorzy szkoleń i poradników służą radą: emocje jak najbardziej mogą nam pomóc w rozwiązywaniu naszych trudności czy w pokonywaniu słabości. Wystarczy, że je maksymalnie wykorzystamy i dzięki temu będziemy sprawnie działać i podejmować właściwe decyzje. Choć taka strategia może być kluczem do sukcesu, na dłuższą metę przysporzy jednak więcej szkód. Bardzo szybko bowiem motywacja emocjonalna może przerodzić się w presję i stać się źródłem permanentnego stresu. Drugim nasuwającym się rozwiązaniem jest próba odrzucenia, pomijania sfery emocjonalnej, której przyświeca zasada: „po trupach do celu”. Ale i ona w gruncie rzeczy nie przyniesie pożądanych efektów. Z pewnością nie pomaga nam w tej kwestii pokutujące wciąż myślenie o „niepłaczących chłopakach” z piosenki Muńka Staszczyka czy dziewczynkach, które bez względu na zaistniałe okoliczności muszą być zawsze miłe. Czy istnieje zatem jakiś sprawdzony sposób radzenia sobie z naszymi emocjami, bo przecież wielu z nas, a zwłaszcza młodzi ludzie, przeżywa momenty, gdy czuje, że po prostu nie radzi sobie ze swoim życiem emocjonalnym.
Bo mnie nie rusza
Jedną z przyczyn niechęci młodych wobec Kościoła jest model powściągania emocji, objawiający się w mało ekspresywnym, oszczędnym wręcz uczestnictwie w liturgii. I dziś nierzadko spotkać się można z oporem i niechęcią ze strony wiernych na zaproszenie do okazania większego zaangażowania podczas nabożeństw. Myli się jednak ten, kto sądzi, że nie ma tu miejsca na uczucia. Przeciwnie, nawet krótka refleksja uświadomi nam, że religia nigdy nie potępiała tej nierozdzielnie związanej z człowiekiem sfery. Wnikliwy czytelnik Pisma Świętego z pewnością zauważy, że nie brakuje w nim wzmianek o Jezusie, który: raduje się, płacze czy „okazuje głębokie wzruszenie”. Sięgając po Katechizm Kościoła Katolickiego znajdziemy w nim stwierdzenie, że emocje same w sobie nie są ani dobre ani złe. Stają się takie dopiero „pod naszym wpływem”. To od nas zależy, w jaki sposób je wykorzystamy.
Przygnębienie, które rozdziera serce
O ile negatywne emocje, złość czy gniew, są zazwyczaj krótkotrwałe, a odpowiedzialnością za nie możemy z łatwością obarczyć innych, to więcej trudności przysparza nam, często kłopotliwe do wytłumaczenia, uczucie przygnębienia czy emocjonalnej pustki, która nie przestaje nam towarzyszyć i żaden z dostępnych człowiekowi XXI wieku środków zapobiegawczych nie może jej zagłuszyć. W takich sytuacjach rozwiązania warto poszukać w szkołach duchowości. Wiele z nich, w tym zwłaszcza mistycy, jak np. św. Teresa z Avila czy św. Jan od Krzyża, doświadczywszy pustki, dostrzegli w niej przestrzeń działania Bożej łaski. Wiara zatem może nie tylko pomóc w szczegółowej analizie naszych uczuć, a wiedza ta nie ma służyć unikaniu niechcianych emocji, ale może być sposobem poznawania nie tylko siebie, ale i pogłębianiu naszego życia duchowego.
Odpowiedzialni
Do młodego człowieka dociera dziś niepokojący komunikat. Świat stara się nas przekonać, że emocje mogą tylko plasować się na dwóch skrajnie przeciwstawnych biegunach: jednym z nich jest agresja, drugi przybiera postać nadwrażliwości, przewrażliwienia na swoim punkcie, często przeradzającego się w histeryczną reakcję na głos krytyki pod naszym adresem. Znika gdzieś przeświadczenie, że uczucia to jeden z naszych talentów, to dar, dzięki któremu możemy nawiązywać relacje między sobą. To także integralna część nas samych, pomagająca nam w poznawaniu prawdy o nas samych. Jednocześnie sfera emocjonalna jak żadna inna narażona jest na różnego rodzaju „uszkodzenia”, z którymi niełatwo sobie poradzić. Jeśli tylko będziemy pamiętali o słowach kardynała Stefana Wyszyńskiego: „człowiek jest nie tylko odpowiedzialny za uczucia, które ma dla innych, ale i za te, które w nich budzi”, emocje zamiast nam przeszkadzać, rzeczywiście mogą stać się naszymi wiarygodnymi doradcami.