Logo Przewdonik Katolicki

Drzewko dla Babci Nonci

MAŁGORZATA JAŃCZAK
Alfreda Markowska / fot. Chad Evans Wyatt

Po wielu telefonach wreszcie usłyszałam w słuchawce: „Niech pani przyjedzie, ale wie pani, Mama miewa różne dni i ze spotkania może nic nie wyjść”. Jadę.

W pewnej chwili pomyślałam: jest takie drzewko, jedyne w swoim rodzaju, które jadąc do Gorzowa, chciałabym mieć ze sobą, a stając przed Noncią, pokłoniłabym się i przeczytałabym Jej tabliczkę: Alfreda Markowska, Romka, Sprawiedliwa wśród Narodów Świata. Wreszcie docieram do Romskiego Kwadratu w Gorzowie, Noncia jest w parku przed domem. Już z dala widzę sylwetkę Cyganki. Ciepło, piękne jesienne słońce, wszystkie ławki zajęte przez Romów, na jednych siedzą kobiety, w części centralnej parku starsi Romowie. W Gorzowie, miejsce między ulicami Dąbrowskiego, Krzywoustego i Chrobrego nazywa się Cygańskim Kwadratem. Cyganie mówią, że jak się kogoś z Romów szuka, to trzeba tu przyjść, no i ci powiedzą, albo i nie powiedzą, ale jak się trochę posłucha, to można się dowiedzieć, komu urodziło się dziecko, kto się rozwodzi, a kto się żeni. Nie wspomina się o tym, co było, a śmierć, wojna to tematy tabu. Cyganie żyli zawsze troską dnia dzisiejszego. Było, odpłynęło w dal i kto by przypominał, szczególnie to, co złe.
 
Cygańska bohaterka
Babcię Noncię, bo tak nazywają Cyganie Alfredę Markowską, poznałam, a właściwie tylko zobaczyłam na zdjęciu w albumie ROMARISING. Romskie Odrodzenie, w obiektywie Chada Evansa Wyatta. Na biało-czarnym zdjęciu, okryta kwiaciastą chustą, siedzi starsza kobieta o uśmiechniętej, twarzy, prawa ręka wsparta na lasce, portret jeden z tych, przed którymi chce się stanąć i pokłonić.
Podchodzę do ławki, na której siedzi Noncia z córką, obok biega kilkuletni prapraprawnuczek. Kłaniam się tak nisko, że prawie całuję ją w rękę, Noncia patrzy na dłoń, po chwili mówi do córki: „No to może pani pójdzie z nami do domu”. Dziesięć minut później siedzimy przy stole i pijemy kawę. Rozglądam się po ścianach: na jednej fotografia pani Alfredy z mężem, dla Polaków Janem, dla swoich Guciem.  
Babcia Noncia ponoć urodziła się 10 maja 1926 r., ale „moja kochana, kto by to dziś wiedział, czy na pewno”, mówi córka Nonci, pani Maria Majewska. Było to gdzieś koło Stanisławowa, gdzie stały wtedy tabory Cyganów Polska Roma, handlowano końmi. Za mąż, za Gucia wyszła, jak u Romów bywa, młodo, miała może z piętnaście lat. Noncia opowiadała córkom, że ich ojciec za młodu bardzo się jej podobał, no i chciała go na męża, ale jak na Cygana miał straszną wadę – nie pił i nie palił. Co zapowiadało życie trochę smutne, bo u boku człowieka nietowarzyskiego. Tabor, uciekając przed Armią Czerwoną, dostał się na tereny zajęte już przez Armię Niemiecką. Na terenach obecnej Ukrainy, gdzie się znaleźli, uaktywnili się ukraińscy nacjonaliści i krwawe pogromy Polaków, Żydów i Cyganów stały się codziennością: „Oj, kochanieńka, ja już nie chcę o tym pamiętać, nie chcę o tym gadać, a wszystko wraca, wraca nocą, i wszystko się dzieje jak żywe. Powiem Ci tylko tyle, że jak mi rodzinę wybili, to już mi się żyć nie chciało, na życiu mi nie zależało, no to ratowałam, kogo się dało i kogo trzeba było”. „Nie tylko cygańskie dzieci Pani ratowała?” – pytam, a w odpowiedzi słyszę: „Oj, kochanieńka, a co to za różnica, żydowskie czy nasze, dzieci przecie”.
 
Ratując dzieci
Tabor Babci Nonci stanął na skraju lasu w okolicach Białej Podlaskiej. Ona wcześnie rano poszła zdobyć coś do jedzenia. Szła, szła i szła daleko, tam gdzie nie docierały inne kobiety z taboru, wreszcie trafiła do wsi, gdzie prawie w każdym domu chciano, aby powróżyła z kart. Noncia dumna z siebie, z tobołkiem, w którym niosła chleb, ziemniaki, mięso, tytoń i bimber, dotarła do miejsca, gdzie stał tabor – a tam tylko dymiły zgliszcza, w rowie leżeli jej rodzice, bracia, siostry, dziadkowie, ciotki, wujkowie. Jeden z największych romskich rodów został wymordowany przez Niemców w ciągu jednego dnia. Przerażona chodziła po lesie, myślała, że może ktoś się uratował, ale nikogo nie znalazła. Gdy przyszło opamiętanie, przypomniała sobie, że Gucia nie było w taborze, poszedł przecież do krewnych w Rozwadowie. Markowska odnalazła Gucia. Zostali w Rozwadowie, pracowali jako robotnicy kolejowi. Noncia postanowiła odtworzyć rodzinę, zaczęła wyszukiwać dzieci, w lasach, w rowach, przy torach i te pozostawione w wagonach ze zwłokami ludzi, którzy umarli w drodze do Auschwitz.
W 1942 r. małżonkowie zostali aresztowani i przewiezieni do getta w Lublinie, potem w Łodzi i Bełżcu, skąd udało im się uciec; wrócili do Rozwadowa. W Rozwadowie nikt nie dziwił się obecności Cyganów, zatrudniano ich do robót na kolei. Dokumenty robotników kolejowych chroniły przed aresztowaniem. Alfreda znowu docierała na miejsca masowych mordów Romów, szukała dzieci ukrytych w norach, krzakach. Niejednokrotnie na swoim utrzymaniu miała ich kilkanaścioro; by wszystkich nakarmić, pracowała, wróżyła, żebrała i kradła. Markowska wyrabiała im dokumenty, znajdowała rodziny, jak byśmy dziś powiedzieli, zastępcze. Pamięta, jak przez Rozwadów przejeżdżały transporty ludzi do obozów, z tych transportów też udawało się wydostać żywe dzieci.
To właśnie trzyletniego Karolka wyrzuciła z wagonu kobieta jadąca w transporcie do Auschwitz. Karol Gierliński urodził się w Poznaniu w marcu 1938 r., pochodził z Romów Sinti. Jego przodkowie dotarli do Wielkopolski jeszcze z niemieckimi osadnikami i przez Niemców uważani byli za swoich. Jego ojciec, Ludwik, był oficerem Wojska Polskiego. Pan Karol (dla Polaków), czyli Parno (dla Romów), zawsze mówił – wspomina córka Markowskiej – że: „Noncia urodziła go drugi raz. Sama była przeznaczona, na śmierć, a ratowała innych. Parno zawsze żartował, że: mama musi mieć dobrego anioła stróża, bo Niemcy jej nie złapali. Może nie wpadło im do głowy, że sama przeznaczona na śmierć ratuje innych: małych Romów, Żydów, Polaków, a potem nawet małych Niemców”. „Niemców?” – pytam z niedowierzaniem. „Tak, tak, małych Niemców też”potwierdza córka pani Alfredy, „ale to już było w 1945 r., gdy mama jechała z ojcem za frontem na Zachód, zbierała błąkające się po lesie zagubione niemieckie dzieci”.
 
W czasach powojennych
A co było dalej z Karolem Gierlińskim? W jego ubranku Noncia znalazła kartkę z nazwiskiem i adresem. Uprosiła kogoś, by jej napisał list, bo przecież sama nie umiała. Po kilku miesiącach do Rozwadowa przyjechali po małego Karola dwaj mężczyźni, ojciec i jego kuzyn w mundurze Wehrmachtu. Historia Romów Sinti to jeden z paradoksów wojny. Jedni Sinti jechali do Auschwitz, drudzy byli sterylizowani, a trzeci – wcielani do niemieckiej armii.
W Wielkopolsce Parno zamieszkał z dziadkiem, a po jego śmierci trafił ze swoją babcią i ciocią do obozu pracy. Gdy po wojnie wrócili do Poznania, babcia Parno odnalazła Noncię. Potem Karol często dołączał do jej taboru, tym bardziej że mąż Nonci, Gucio – dla Polaków Jan Markowski – został liderem taboru, nauczył się cynować kotły. Z tymi kotłami jeździli po Polsce, do 1964 r., kiedy władze PRL zmusiły ich do osiedlenia. Markowscy kupują ziemię w Przeźmierowie koło Poznania, budują dom. Czasy się zmieniły, Noncia już nie zbiera dzieci, teraz zaczyna przygarniać koty. Czasami ma ich w domu ponad czterdzieści. Gucio cynował kotły dla miejscowej spółdzielni mleczarskiej, więc mleka zawsze było pod dostatkiem. Pani Maria, córka Nonci, opowiada, że „kiedyś ojciec bardzo się zezłościł na te koty, wsadził je do bagażnika i wywiózł kawał za Poznań. Jeszcze nie zdążył wrócić, a one już były w domu; mama się potem z niego śmiała i mówiła, że koty szybciej trafiły do domu niż on”. Noncia jeździła po Wielkopolsce i sprzedawała po wioskach ubrania i bele materiału.
 
Sprawiedliwa wśród Narodów
Do Gorzowa Noncia trafia po śmierci Gucia; tam mieszkała część jej rodziny, a w ogóle to dzisiaj Noncia ma dużą rodzinę, swoi – uratowani, ich dzieci, wnuki i wnuki wnuków – wszyscy zjeżdżają z całego świata w dniu jej urodzin. O tym, co robiła w czasie wojny, za wiele nie mówiła; to Parno Gierliński i Leszek Bończuk, miłośnik kultury cygańskiej, wraz z Edwardem Dębickim, twórcą najstarszego w Polsce międzynarodowego festiwalu kultury romskiej, zainteresowali się opowieściami Nonci. Dotarli do Andrzeja Grzymały-Kazłowskiego, eksperta do spraw romskich w wydziale Mniejszości Narodowych i Etnicznych przy Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji. On z kolei przekonał urzędników Kancelarii Prezydenta, że Markowska powinna zostać wyróżniona odznaczeniem. Kazłowski przygotował dokumentację. Dotarł do kilku uratowanych przez Noncię osób. Po rozmowach z nimi stwierdził, że Noncia bardzo umniejsza liczbę ocalonych przez siebie dzieci. Szukali dalej. Ostatecznie udało im się zgromadzić wspomnienia pięćdziesięciorga.        
Agnieszka Arnold, dokumentalistka, w trakcie przygotowań do filmu o Nonci w jednym z wywiadów powiedziała, że sprawdzała wszystkie opowieści Markowskiej: „Na przykład pani Alfreda mówiła o obozie pracy w Bełżcu, w którym więzieni byli jej wujkowie. Nosiła im tam chleb. Nikt w Warszawie nie miał o tym obozie pojęcia; wszyscy znali tylko obóz zagłady. Dopiero jak sama pojechałam do Bełżca, miejscowi potwierdzili słowa Nonci. I okazało się, że część zabudowań tego obozu stoi do dziś”. Jak twierdzi Agnieszka Arnold, „Noncia nie opowiadała swojej wojennej historii, ponieważ część dzieci, które uratowała, była Żydami, a w Polsce być jednocześnie Cyganem i Żydem to naprawdę za dużo”. „Swoich, urodzonych dziecimówi Maria Majewska, córka Nonci – miała sześcioro. Pięć córek i syna. Kiedyś, jak przychodziły wnuki, a potem prawnuki, to trochę opowiadała, ale teraz to już nie chce. Pamiętać, to pamięta. Całymi nocami nieraz płacze, bo to wszystko do niej wraca. Całe noce jej się śni, nawet, wie pani, bierze z krzesła sweterek czy spódnicę i zwija tak jak becik, potem wstaje i nawet z poduszek poukłada takie beciki, okrywa je i tuli, a potem woła, żeby wstawiać kocioł i obierki gotować, bo będą głodne. O, jest nasza pani Ewa!” – szczupła kobieta przemyka do kuchni, po chwili wraca z kubkiem herbaty dla Nonci. „Pani Ewamówi Maria Majewska – zostaje z mamą, jak ja muszę coś załatwić”. Pani Ewa szybko włącza się do rozmowy: „Bo wie pani, ja muszę to powiedzieć: nie jestem Romką, ale u babci Nonci od razu się poczułam jak w domu. Potem trochę się dowiedziałam, bo jak dostała ten order, to pisali w gazetach, no i, wie pani, ona jest bardzo dobrą kobietą, a ja już teraz to ją pokochałam jak własną babcię”. Maria i Lech Kaczyńscy przyjęli Alfredę Markowską w Pałacu Prezydenckim 17 października 2006 r. Lech Kaczyński odznaczył Noncię Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Pan prezydent powiedział: „Jeżeli dziś istnieje naród żydowski, jeżeli istnieje naród romski, to tylko dzięki takim ludziom, jak Pani”. „Wie pani, byliśmy dumni – mówi córka Nonci – naprawdę, byliśmy bardzo dumni, bo jak gadał Parno-nieboszczyk Gerliński – a on przecie miał szkoły pokończone, to wiedział – nigdy wcześniej żaden Cygan nie dostał takiego odznaczenia”. Dziś patrzę na zdjęcie Babci Nonci, już nie to w albumie, ale zrobione w czasie mojej wizyty, i znowu widzę jej oczy, które każą schylić czoło przed tą niezwykłą Cyganką, Romką, Polką? „Oj, kochanieńka, ja tam jestem zwykła stara kobieta”przypomniałam sobie słowa, które powiedziała przy powitaniu pani Alfreda Markowska.  
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

  • awatar
    Honorata
    13.01.2016 r., godz. 12:59

    Gratuluję - piękne :)

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki