Przysłowia o złych sąsiadach znamy wszyscy: „Sąsiedzka zgoda rzecz rzadka”, „Między sąsiady łatwo o zwady” czy „Trzy rzeczy w świecie najgorsze: owad za kołnierzem, wilk w owczarni i zły sąsiad za miedzą”. Na szczęście są miejsca, w których nie mają one nic wspólnego z rzeczywistością.
Razem z moją przewodniczką, panią Agnieszką przyjeżdżam do domu państwa Szwajów w Stanisławiu Dolnym opodal Kalwarii Zebrzydowskiej, żeby porozmawiać o sąsiedzkim kolędowaniu. Sama nigdy bym tam nie trafiła! Prowadzi do nich bowiem kręta, boczna droga wiodąca między domami i polami, na pograniczu trzech wsi – Przytkowice, Bęczyn i Stanisław Dolny. Ale ich dom trudno pomylić z jakimkolwiek innym, bo cały z drewna. Moją uwagę przykuwa także piękne, świąteczne oświetlenie. Brama jest otwarta na oścież, a w drzwiach wita nas karteczka „Proszę nie dzwonić. Drzwi są otwarte, zapraszamy J”. Pani Agnieszka tłumaczy mi, że to pewnie dlatego, by nie obudzić dzwonkiem małego Michałka, półrocznego synka moich rozmówców. Zgodnie z instrukcją wchodzimy więc do środka i od progu wita nas uśmiech i życzliwość pani domu. Już po pierwszym kontakcie z nią zaczynam rozumieć, dlaczego wszyscy tak chętnie do tego domu przychodzą…
Wkupić się w łaski sąsiadów
Anna i Artur Szwajowie, odkąd wprowadzili się do nowego domu, zaszczepili wśród sąsiadów nową tradycję. Od trzech lat bowiem w okresie między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem wszyscy z okolicy gromadzą się w ich domu na wspólnym kolędowaniu. – Mnie zawsze podobało się takie wspólne śpiewanie kolęd – mówi pani Ania. – I kiedy wprowadziliśmy się tu z mężem, pomyśleliśmy, że takie kolędowanie byłoby świetną okazją, żeby się poznać z ludźmi z okolicy – opowiada. Pani Ania wspomina ze śmiechem, że dzięki tej inicjatywie chcieli także wkupić się trochę w łaski sąsiadów. Mąż, który dołącza do naszej rozmowy trochę później, potwierdza te słowa.
– Za pierwszym razem było tak, że Ania chodziła po sąsiadach z własnoręcznie upieczonymi ciasteczkami i zapraszała na wspólne spotkanie – wspomina pani Renata, sąsiadka, która, będąc w odwiedzinach u Szwajów, chętnie włącza się do naszej rozmowy. – I ludzie na to zaproszenie odpowiedzieli. – Za pierwszym razem było nas dokładnie 17 osób. Potem liczba ta wzrastała. Teraz jest w miarę stała i oscyluje wokół 30 uczestników – mówi gospodyni.
Na kolędowanie każdy przychodzi z własną wałówką, więc, jak mówi pani Ania, nawet nie musi wiele przygotowywać. W tym roku sąsiadki Justyna i Renia odwiedziły panią Anię dzień przed kolędowaniem i wspólnie przygotowały gorące danie, a gospodyni – jak mówi - nie dość, że się nie napracowała, to jeszcze zyskała nowy przepis.
Nikt też nie krępuje się tym, czy umie śpiewać, czy nie. Każdy robi to, jak potrafi i już. – Mój mąż śmieje się, że z roku na rok śpiewamy coraz gorzej, ale jest nam razem coraz fajniej – dodaje rozmówczyni.
Sami mówią, że zawsze chcieli, by ich dom był otwarty dla ludzi, żeby wciąż było w nim życie. I na razie to się udaje. Ludzie chętnie do nich przychodzą. Czasem niektórzy nawet pytają panią Anię, czy nie jest tym zmęczona, ale ona z uśmiechem zaprzecza.
W zimie kolędy, w lecie grill
Na kolędowanie przychodzą ludzie starsi i młodsi. Babcie i wnuczkowie i wszyscy razem dobrze się czują. Dzieci mają swój kącik, a kiedy mały Michałek udaje się do kąpieli, wszystkie maluchy asystują przy tej czynności.
Najmłodsi lubią te spotkania. Pani Agnieszka, również sąsiadka, wspomina z uśmiechem, jak jej ośmioletnia córka pyta, czy w tym roku też idą kolędować. A gospodarze bardzo się cieszą, że dzieci także chcą do nich przychodzić.
Podczas kolędowania panowie mają swoje miejsce przy schodach i stamtąd ciągną melodie męskimi głosami. – Już wiemy, że naszą ulubioną kolędą jest Bracia patrzcie jeno, którą śpiewamy na głosy – pierwszą część nisko poddają mężczyźni, drugą wysoko kobiety. Śpiewamy ją po kilka razy – opowiadają. – Lubimy tu przychodzić, bo oni tworzą taką ciepłą atmosferę – mówią, wskazując na gospodarzy, panie Renata i Agnieszka. – Tu jest swojsko i rodzinnie. Trudno wyobrazić sobie, żeby kolędowanie miało być gdzie indziej – dodają.
Wszyscy zgromadzeni potwierdzają także, że przy okazji kolędowania dobrze się bawią. Pierwszy raz spotkanie to odbyło się spontanicznie, ale teraz jest to już sąsiedzka tradycja. A w lecie także spotykają się u Szwajów, ale na wspólnym grillowaniu. Wtedy również bawią się, żartują i śpiewają, ale już nie kolędy. Podczas ostatniego grillowania były nawet tańce, które zainicjował jeden z sąsiadów – pan Staszek, przygrywając na akordeonie.
Wszystkie zwrotki
Na kolędowaniu z roku na rok pojawiają się nowości. Za pierwszym razem dwie panie Marysie – sąsiadki z Bęczyna i Stanisława Dolnego – przyniosły książeczki do nabożeństwa, a Iwonka – córka sąsiadów z Przytkowic – kilka kserokopii z tekstami kolęd. W ubiegłym roku pojawiły się już śpiewniki przygotowane przez gospodarzy, a na przyszły rok mają nawet zaplanowane, że będzie kolędowe karaoke. Pan Artur przygotował już nawet repertuar! A warto wiedzieć, że u nich nie jest tak, że się śpiewa zwrotkę albo dwie, ale wszystkie, jakie są w śpiewniku! A pani Ania przygrywa na gitarze. – Przy niektórych kolędach bywa tak, że ja gram i nawet nie mam pojęcia, że one mają tyle zwrotek! A mąż mi tylko pokazuje, ile jeszcze – śmieje się.
W zeszłym roku kolędowanie wspierali znajomi z Krakowa grą na bębenku, tamburynie i dzwonkach. W tym roku sąsiedzi Daniel i Tomek dołączyli z gitarami, a dzieci z dzwoneczkami.
Po jakimś czasie z garażu wynurzają się gospodarz i mąż pani Reni – Maciek i dołączają do naszej rozmowy. Ten ostatni mówi: – Lubimy się spotykać, lubimy ze sobą przebywać, to chyba jest klucz. Atmosfera tu jest zawsze miła i przyjazna. Wszyscy zebrani podkreślają przy tym, że nie ma takich sytuacji, że przychodzi tylko jedno z małżonków, bo drugie nie chce, nie lubi, czy źle się czuje. Małżeństwa są razem.
Nowa tradycja
Pan Artur opowiada także, że kiedy zrodził się pomysł kolędowania, to część sąsiadów była im już znana, bo podczas budowy tych najbliższych udało się poznać i okazało się, że są to bardzo fajni ludzie. – Od sąsiadów zza drogi (to już Przytkowice) trzeba było uzyskać zgodę na podciągnięcie prądu pod budowę, u innych szukać spadkobiercy, żeby uruchomić sprawy pozwoleń na budowę, i tak powoli się poznawaliśmy. Poza tym nasz dom jest inny niż wszystkie w okolicy, drewniany, inaczej się budował. Ludzie przychodzili więc czasem z czystej ciekawości zobaczyć, jak taka budowa wygląda i tak również ich poznawaliśmy – opowiada gospodarz.
Panie Renia i Agnieszka, które pochodzą z Bęczyna, mówią także, że wcześniej nie było tam tradycji spotykania się na wspólnym kolędowaniu. Owszem, w rodzinie pani Ani z Bęczyna, która kiedyś uczyła muzyki w szkole, śpiewa się kolędy w święta, ale to w gronie najbliższych – około 20 osób, a nie wśród sąsiadów. Co ciekawe, na kolędowaniu u państwa Szwajów zbierają się nie tylko ludzie, tak jak oni, napływowi, ale także rdzenni mieszkańcy, dzięki czemu jedni z drugimi się integrują.
Nie kłócą się o miedzę
W tym roku zdarzyło się, że przed świętami zmarł jeden z sąsiadów – pan Jasiek, który bywał poprzednio na kolędowaniu. Z inicjatywy gospodarzy tym razem wspólne spotkanie rozpoczęto modlitwą za zmarłego. Wszyscy zgromadzeni z ochotą włączyli się w tę modlitwę i z radością przyjęli obecność rodziny zmarłego na kolędowaniu. – Nie ma między nami sąsiedzkich konfliktów, problemów i kłótni. Żyjemy w zgodzie, pomagamy sobie nawzajem, szanujemy się i naprawdę się lubimy – mówi z uśmiechem pan Artur.
– Najważniejsze jest chyba to, że się spotykamy. A atmosfera tego domu jest taka, że nam tu po prostu dobrze razem – podsumowuje pan Maciek – I chyba o to chodzi, prawda? – pyta retorycznie. Cóż, patrząc na ich pogodne miny i obserwując wzajemną, sąsiedzką życzliwość, trudno się z nim nie zgodzić.