Nowa „Fronda” to nie jest tylko fabryczny facelifting, ale zupełnie odmieniony, pachnący świeżością model czasopisma. Od kilku miesięcy redakcyjne stery „Pisma Poświęconego” znajdują się w rękach ludzi, których śmiało można określić mianem „Dzieci Frondy”.
„Czego od Was chcemy? Żebyście chodzili do kościoła, płodzili dzieci, ginęli w powstaniach i czytali dobrą literaturę” – pisze we wstępniaku nowe kierownictwo „Frondy”. Te słowa już stały się kultowe, już krążą w internetowym obiegu, powtarzane w recenzjach, powiedzonkach i gorących bon motach. Nowa „Fronda” wystartowała z przytupem, jasno sformułowanymi celami i misją ewangelizacyjną, która rozpoczyna się od zawołania: „Kultura, głupcze!”.
Moc. Przygoda. Tajemnica
„Fronda” to prawdziwa legenda - akuszerka, mamka i zarazem piastunka pokolenia młodych prawicowców i konserwatystów z lat 90., postrzegających i opisujących
świat na sposób chrześcijański, a zarazem atrakcyjny, świeży, niesztampowy i bezkompromisowy. Połączenie niemożliwe? Oczywiście, że możliwe.
Przypomnijmy sobie początki. Jest rok 1994 – władzę polityczną w Polsce niepodzielnie sprawują formacje postkomunistyczne, a ton debaty publicznej nadają salonowe media dyktujące, co jest przyzwoite, ładne, dowcipne, eleganckie i modne. Prawica zostaje zapędzona do najciemniejszego kąta ideologicznego ringu, praktycznie zamknięta w kościelnej kruchcie. Publiczne przyznanie się do konserwatywnych poglądów i katolicyzmu odbierane jest jako towarzyski nietakt oraz „nagradzane” publicznym ostracyzmem i etykietką „oszołoma”. To czas, który przyszli założyciele „Pisma Poświęconego” nazwali „pęknięciem w kulturze”, objawiającym się niemal całkowitym wyrugowaniem religii z życia publicznego. I wtedy właśnie pojawia się „Fronda”, która zupełnie przestawia „wajchę” co do sposobu mówienia, myślenia i argumentowania „po prawicowemu”. – Tak naprawdę nie wiedzieliśmy, czy nasz pomysł trafi do kogokolwiek. Nie było internetu, wymiany wiadomości. Trudno było ocenić, jak wielu młodych ludzi ma poglądy pokrewne z naszymi. To tak, jakby wrzucić do studni kamień i czekać na plusk – mówił w 2004 r. Grzegorz Górny, redaktor naczelny pierwszej „Frondy”.
Plusk jest jednak nadzwyczaj głośny. Frondyści trafiają idealnie w kulturową niszę. Młodzi ludzie zyskują wreszcie „światopoglądowe alibi”, którego nie jest w stanie dać im żadna propozycja z „głównego nurtu”. W niektórych środowiskach – szczególnie wśród studentów – myślenie konserwatywne staje się wręcz… modne. Bo „Fronda” mówi ich językiem i trafia idealnie w punkt – w to, co im w duszach gra. A ojcowie założyciele „Frondy”, Grzegorz Górny i Rafał Smoczyński, mają swój wypróbowany patent na wzmocnienie tego przekazu. Stosując intelektualną prowokację, świadome przekraczanie norm, odwołując się raz do kultury wysokiej, innym razem do kontrkultury, tworzą jedyny w swoim rodzaju język i obraz, składający się na wyrazisty, bezkompromisowy przekaz, wobec którego nie można pozostać obojętnym. I jeśli nawet nie wszyscy pamiętają dziś, kto stał za pierwszą „Frondą”, to z pewnością prawie wszyscy kojarzą typowe frondowe przekazy „reklamowe”: Różańca –„Cudowny aparat leczący! 800 lat tradycji. Prosty w użyciu. Zawsze skuteczny” albo Spowiedzi – „Moc. Przygoda. Tajemnica”.
Hipsteria poziom wyżej
W ciągu bez mała 20 lat istnienia „Fronda” podlegała oczywiście nieuniknionym przeobrażeniom – zmieniali się naczelni, przestawiały się trochę akcenty „głównej linii redakcyjnej”, pojawiali się nowi, niepokorni autorzy. Teraz przyszedł jednak czas na zmianę radykalną, bo pokoleniową. W redakcji „Pisma Poświęconego” królują dziś ludzie, którzy sami siebie ochrzcili mianem „hipsterów prawicy”. To pokolenie, które znakomicie opanowało reguły rządzące tzw. mediami społecznościowymi i specyficzną formą internetowego przekazu. Założony przez nich trochę dla dowcipu facebookowy profil „Hipster prawica” zyskał nieoczekiwanie prawie 10 tys. fanów. Dowcip się przyjął. Za pomocą krótkich komunikatów, trochę prześmiewczo, trochę obrazoburczo, zawsze bezkompromisowo, komentują w nim otaczającą rzeczywistość, ostentacyjnie obnosząc się przy tym ze swoją prawicowością w szeroko rozumianej „warszawce”. „Koniec z obciachem prawicowości, teraz prawicowość jest trendy” – krzyczą „hipsterzy prawicy”, tak jak niegdyś czynili założyciele „Pisma Poświęconego”.
Nie powiedziałbym jednak, że „Fronda” wychowała sobie janczarów – ślepo posłusznych wykonawców utartych schematów myślenia. Jeśli w ogóle nowa „Fronda” ma być powrotem do źródeł, to nie w sensie dosłownym, ale raczej powrotem do pewnej funkcji, jaką „Pismo Poświęcone” spełniało na samym początku. – Przyznaję, że wraz z większością kolegów z obecnego zespołu redakcyjnego jesteśmy duchowymi wychowankami „Frondy”. I być może fakt, że znajdujemy się dziś po tej, a nie innej stronie barykady jest miernikiem właśnie tego, że wiele lat temu sięgnęliśmy po „Frondę” Górnego i Smoczyńskiego. To były dla nas drzwi w świat wartości chrześcijańskich i konserwatywnych. Drzwi dla trochę niegrzecznych, buntujących się młodych ludzi. I kiedy my myślimy o dzisiejszej „Frondzie” to również chcielibyśmy naszym młodszym kolegom otworzyć drzwi do tego świata – mówi 32-letni Mateusz Matyszkowicz – redaktor naczelny „Frondy”, filozof, eseista, a zarazem zaangażowany mąż i ojciec czwórki dzieci. Obok niego trzon nowej redakcji tworzą prawicowi publicyści, m.in. Samuel Pereira, Piotr Pałka, Dawid Wildstein, Tomasz Rowiński i Wojciech Mucha.
Ich diagnoza jest prosta. Bo o ile konserwatyści osiągnęli już całkiem niezłe sukcesy na polu bioetycznym czy historycznym, to po prawej stronie barykady cały czas brakuje przedsięwzięć kulturalnych i miejsc, w których dyskutuje się o literaturze, filmie czy sztuce pięknej. – My nie chcemy skupiać się wyłącznie na tworzeniu listy zagrożeń duchowych w kulturze, ale chcemy tworzyć kulturę. Bo ona jest czymś, czym żyjemy, co nas w dużej mierze wychowuje – przekonuje Matyszkowicz, zaznaczając, że współczesną kulturę
trzeba uświęcać, a nie z góry odrzucać. A więc robić to, co Kościół robił zawsze – przyjrzeć się bez gniewu, bez uprzedzenia, a następnie pomyśleć, co zrobić, żeby ta kultura była chrześcijańską.
Przejmowanie tęczy
Jaka więc jest ta „Nowa Wspaniała Fronda” – jak piszą sami o sobie? Rzecz jasna baaaardzo kulturalna. W pierwszym numerze redakcja bierze się za barki z fundamentalnym dla chrześcijaństwa tematem chwały Bożej, tropiąc jej przejawy zarówno w kulturze wysokiej, jak i niskiej. Obowiązkowo towarzyszy temu spora dawka szoku i kontrowersji, ale to poniekąd znak firmowy „Frondy” od zawsze. A więc teatr Tadeusza Kantora sąsiaduje sobie jak gdyby nigdy nic z disco polo, a geniusz Bacha z rozważaniami na temat kiczu w sztuce sakralnej. Trudno zresztą wytyczać tutaj jakieś sztywne granice; nie bez przyczyny na łamach przywołane zostaje pamiętne zdanie ks. Janusz Pasierba: „Nie tylko sztuka jest zwierciadłem życia. Kicz jest nim także”. Poważne miesza się tutaj z prześmiewczym, „Analiza krytyczno-literacka wczesnej twórczości zespołu Bayer Full”, z artykułami dotyczącymi homeschoolingu i bardzo ciekawym wyborem tekstów ukraińskich dotyczących 70. rocznicy rzezi wołyńskiej. A nad tym wszystkim unosi się dyskretnie osoba Leopolda Tyrmanda – jednej z najbardziej wyrazistych i nieszablonowych postaci literackiego antykomunizmu - który duchowo patronuje całej redakcji.
Charakterystyczny dla frondowego sposobu myślenia o kulturze jest zwłaszcza tekst o kontrowersyjnej instalacji Tęczy na warszawskim placu Zbawiciela. „Fronda” odrzuca prymitywne, współczesne skojarzenia tęczy z symboliką środowisk homoseksualnych. Wchodzi głębiej, widząc w tęczy pierwotny chrześcijański symbol nadziei i błogosławieństwa Bożego. Czyżby więc początek odbijania symboliki zawłaszczonej i wykoślawionej przez współczesną cywilizację? – Dyskutowaliśmy długo w redakcji, czy używać terminu „odbijanie”, ale ostatecznie stwierdziliśmy, że nie musimy odbijać czegoś, co i tak jest nasze. Chcemy bezczelnie traktować te symbole jako nasze” – przekonuje Mateusz Matyszkowicz.
Czym zatem powinna być dziś Fronda? Oczywiście miejscem, w którym powstaje kultura.
– Mam kilka probierzy naszego przyszłego sukcesu. Jeden jest taki – i to już się czasem zdarza – że ktoś zadzwoni, napisze, powie na ulicy: nigdy nie sądziłem, że sięgnę po pismo konserwatywne czy katolickie, a to zrobiłem i kupiłem „Frondę”. A więc ma to być powrót do ewangelizacji zewnętrznej, a nie tylko utwardzania. Drugi probierz jest arytmetyczny: ile zjawisk w kulturze, ilu nowych autorów, ilu nowych muzyków, ilu nowych malarzy „Fronda” zdoła wprowadzić w obieg kultury. Im więcej, tym będziemy bardziej usatysfakcjonowani.