Obchodzony właśnie Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan to taki swoisty symbol ekumenizmu „raz do roku”. W Łodzi ekumenizm jest natomiast stałym elementem życia. Czemu szukanie jedności sprawia nam problem?
– W Łodzi też nie jest aż tak kolorowo, jak się wydaje. Mimo wielu inicjatyw i działań, których faktycznie tu nie brak – i są rozłożone na cały rok – recepcja ekumenizmu w diecezji w wymiarze powszechnym wcale się nie doskonała. Łódzki synod pokazał, że ludzie nie wiedzą, czemu on służy, czy jest konieczny itp. Zastanawiamy się, jak uczynić go bardziej powszechnym.
Z czego to wynika?
– Przede wszystkim z tego, że wciąż jesteśmy Kościołem większościowym. Doświadczenie spotkania z chrześcijanami innych wyznań to u nas egzotyka. W dużej liczbie parafii nikt nigdy nie widział „innowiercy”. Zdarzają się czasem parafie, w których proporcje wyznań są rozłożone około pół na pół. Jest jedna w diecezji łódzkiej, gdzie mieszka 60 proc. starokatolików mariawitów. Są małżeństwa mieszane, sąsiedztwa mieszane. Oczywiście to zupełnie zmienia relacje międzyludzkie. Ekumenizm praktyczny wyprzedza teorię.
W Łodzi z kolei są rzeczy, które w ramach dialogu robimy wspólnie z innymi Kościołami. To niesłychanie ważne, że nie tylko potrafimy się spotkać, coś zjeść (śmiech), ale także prowadzić wspólnie rekolekcje dla małżeństw mieszanych czy Ekumeniczną Szkołę Biblijną. Im więcej działań wspólnych, tym lepiej dla dialogu. Jeżeli on ma się toczyć między wielkim, dominującym Kościołem (nominalnie katolicy stanowią ponad 90 proc. ochrzczonych) i tymi, które są daleko mniejsze, odpowiedzialność spoczywa na nas, katolikach. Albo ktoś ją w sobie odnajdzie, zaprosi innych do rozmowy – albo nie. Dialog jest potrzebny. Dla Kościoła rzymskokatolickiego bardzo niebezpieczne jest poczucie samowystarczalności. W sytuacji eklezjalnej, jaką mamy, bardzo łatwo mu się ulega.
Często ostatnio słyszę, m.in. z ust Księdza Arcybiskupa, że podstawą dialogu jest edukacja. A propos odpowiedzialności: kto jest odpowiedzialny za to, że od dekad jej nie ma? Od zakończenia Soboru Watykańskiego II minęło prawie 60 lat, to więcej niż trzy pokolenia. Od 1989 r. żyjemy w wolnym kraju. Nie ma żadnych przeszkód w nadrabianiu soborowych zaległości. Mimo to zdecydowana większość katolików nie zna aktualnego nauczania Kościoła o ekumenizmie, dialogu z innymi religiami itp. Są też ci, którzy go nie zaakceptowali, choć ich obowiązuje – chętnie za to osądzają tych, którzy są mu wierni.
– Edukacja to nie tylko kwestia nauczenia ludzi kilku podstawowych reguł. Z ekumenizmem jest trochę tak, jak z soborem. Pamiętam taką rozmowę o. Leonem Knabitem OSB. Urodził się w 1929 r. Powiedział mi: „Dziecko, ty nic nie wiesz o soborze! Wiemy my, którzy musieliśmy wyrzucić do kosza wszystko, czego nas wcześniej nauczono…”. Tacy ludzie jak on przeżyli rzeczywisty przewrót. Dla nas Kościół jest soborowy od zawsze. Nigdy nie doświadczyliśmy nagłej, radykalnej zmiany nauczania i postaw. Poza tym minęło wiele lat i osłabł pierwszy entuzjazm, który towarzyszył soborowi. On nie jest świeżym doświadczeniem. Można go traktować jako historię: było, minęło. Dlatego trudno „nadrobić” czas, który straciliśmy, będąc za żelazną kurtyną.
Ja uczyłem się soboru w Ruchu Światło-Życie ks. Franciszka Blachnickiego. To był sobór przełożony na język praktyczny. Światło-Życie (mimo rangi i wielu dokonań) nie jest już dziś w kościelnej awangardzie zmian. Edukacja jest więc wyzwaniem.
W Kościele w Polsce w ogóle nie ma awangardy zmian soborowych. Nikt się nie angażuje w rozpoznawanie znaków czasu (odnosząc je do Ducha Świętego i Biblii). Narodził się chory dualizm: obrońcy status quo (zwykle antysoborowi) kontra „sojusznicy ruchu gender” i postulatów „świata” (zdecydowanie postsoborowi).
– Sobór jest ujęciem chrześcijaństwa dla dorosłych.
Dojrzałych?
– Z premedytacją mówię: dorosłych. Dla ludzi, którzy nie boją się wolności. Może nawet nie tyle prawa, ile obowiązku podejmowania decyzji. Dialogu.
Lękamy się wolności?
– Przeżyłem to kiedyś w pigułce. Do duszpasterstwa akademickiego, działającego w Krakowie przy kolegiacie św. Anny, zaproszono kiedyś księdza, który był lefebrystą (czy też za moment miał nim zostać). Wcześniej był jednak konwertytą z anglikanizmu. Odkrył katolicyzm, gdy jako oficer siedział w okopach, walcząc na froncie II wojny światowej. Wpadł mu jakoś w ręce Katechizm Kościoła katolickiego. Przygotowując się do przyjęcia Pierwszej Komunii Świętej, sam się z takiego uczyłem. To skrócona wersja.
Z 1917 roku, katechizm przedsoborowy.
– Bardzo prosto napisany: pytanie – odpowiedź, pytanie – odpowiedź itd. Żołnierza urzekła właśnie klarowność. Wszystko poukładane, przejrzyste. I przeszedł na katolicyzm. Potem wydarzył się sobór (1962–1965) i wszystko to, co w jego opinii było znakomite, nagle się skomplikowało. Łatwe odpowiedzi mu się rozmyły. Poczuł się z tym bardzo niewygodnie, niekomfortowo. Znalazł się w szpicy katolickich księży antysoborowych. W jego subiektywnym odczuciu pewny grunt uciekł mu spod nóg. Takie postawy są możliwe.
Chrześcijaństwo jest relacją. Odkrywaniem, budowaniem w sobie obrazu Boga – Relacji Trzech Osób. Ta religia opiera się na relacji człowieka i Boga. Miłość jest właśnie relacją. Takie rzeczy jak prawo, moralność, instytucje, są środkami do celu. To my sami traktujemy je jak cele same w sobie, chociaż nimi nie były. Boimy się wolności, miłość sprowadzamy do przestrzegania przepisów. Tylko po co?
– Dodam: relacje są we wspólnocie. Miłość nie znosi prawa, nie zastępuje go, lecz wypełnia.
Oczywiście. Ale tworzenie relacji jest wymagające, ryzykowne. Niestety, mnóstwo katolików w ogóle nie zaprząta sobie nią głowy. Wolność zamienili na czarno-biały schemat, co być może daje im poczucie bezpieczeństwa. Efekt jest taki, że panicznie boją się zmian, choćby były konieczne do nawrócenia. Religię mylą z osądzaniem ludzi, bo interesują ich przepisy. A Bóg nie osądza, tylko uczy kochać.
– W jakiejś mierze tak było zawsze. Kiedy w średniowieczu Zachód budował swą tożsamość religijną i kulturową, robił to… przeciwko Grekom i muzułmanom. Istnieje stara pokusa opisywania własnej tożsamości w kontrze do kogoś. Polak to też jest przede wszystkim: nie Niemiec; nie Rosjanin. A co za tym idzie, także – nie protestant, nie prawosławny. Nakładają się na siebie stereotypy. Przy takim nastawieniu dialog ekumeniczny jest niemożliwy. On ma służyć miłości, ponieważ Bóg to Miłość. Jeśli dążymy do pojednania, szukamy tego, co łączy, co wspólne, zamiast podkreślać to, co dzieli. Robimy to ze względu na Boga. Podziały niszczą Jego obraz, są antyświadectwem dla innych.
A jak wygląda sytuacja, jeśli chodzi o dialog z judaizmem?
– Dzieje się w nim sporo rzeczy. Najciekawsze są inicjatywy oddolne. Ich szczególnym rejestrem jest przyznawana co roku nagroda im ks. Stanisława Musiała. Katolicy w swoich społecznościach ratują cmentarze żydowskie, szukają śladów Żydów, starają się pielęgnować pamięć o nich. Takie aktywności są bezcenne. Wymagają przełamania lęku; wiele odwagi. Trzeba je bardziej nagłośnić. Sprawić, żeby było znane. Należycie docenić.
Czy Komitet Konferencji Episkopatu Polski ds. Dialogu z Judaizmem, któremu Ksiądz Arcybiskup przewodniczy od października 2022 r., ma jakiś plan na najbliższą przyszłość?
– Na razie zbieramy pomysły. Mieliśmy dwa zebrania, oba dotyczyły jednak Dnia Judaizmu w Kościele, który w tym roku przypadał 17 stycznia. Na kolejnych spotkaniach skatalogujemy to, co udało się zebrać. Potem będziemy szukać ludzi i miejsc, aby zacząć te pomysły realizować. To ma być konsekwentne wcielanie w życie zadań, które są już od dawna w nauce Kościoła.
---
Abp Grzegorz Ryś
Arcybiskup metropolita łódzki; doktor habilitowany historii; przewodniczący Komitetu KEP ds. Dialogu z Judaizmem; członek Dykasterii ds. Biskupów Kurii Rzymskiej