Nietrudno zauważyć, że w Ewangeliach Jezus stosuje różne formy nauczania. Używa języka bliskiego codziennemu doświadczeniu, posługuje się obrazami i porównaniami związanymi z przyrodą, pracą i relacjami społecznymi. Głosi Dobrą Nowinę wprost, ale też w sposób bardziej zawoalowany, w przypowieściach, które mają odsłonić „tajemnice królestwa niebieskiego”. Naucza praktycznie wszędzie, ale do uczniów zwraca się ponadto na osobności, „w domu”, wyjaśniając im lub poszerzając to, co opowiedział tłumom. Ten, kto został powołany na ucznia Jezusa, jest stopniowo wdrażany przez Niego w głębsze poznanie Ojca i Jego królestwa.
Spotkanie ze Zmartwychwstałym
Przed 10 laty po raz drugi w swoim życiu przeżyłem 30-dniowe „ćwiczenia duchowe” według metody św. Ignacego Loyoli. Podczas tych rekolekcji rozważa się życie, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa, aby głębiej odkryć i przeżyć miłość Boga, a następnie bardziej świadomie poczuć się, jak to trafnie określił papież Franciszek, „uczniem misjonarzem”. W ostatnim, tzw. Czwartym Tygodniu modlący skupia się na tajemnicy Zmartwychwstania, a dokładniej na spotkaniach Zmartwychwstałego z uczniami. Św. Ignacy udziela zwięzłej wskazówki, na co należy zwrócić uwagę podczas każdej modlitwy. Mianowicie chodzi o to, by „przyglądnąć się zadaniu pocieszania, jakie wypełnia Chrystus, nasz Pan; porównać [to trzeba z tym, jak] przyjaciele zwykli pocieszać przyjaciół” (ĆD, 224) Właśnie wtedy do żywego poruszyło mnie, że Pan po zmartwychwstaniu przychodzi do wspólnoty, ale także indywidualnie, do konkretnych uczniów, aby ich pocieszyć. Inaczej objawia się Marii Magdalenie, inaczej Piotrowi, Tomaszowi czy uczniom z Emaus. Pojawia się na ich oczach w ich konkretnej sytuacji, w trudnościach, oporach, w przeżywanym smutku i zawodzie. Słucha ich, rozmawia, wyjaśnia, usuwa rozmaite przeszkody na drodze wiary, wyprowadza ich z zamknięcia i lęku. Oczywiście, nie od razu Go rozpoznają. I często biorą za jakiegoś tajemniczego wędrowca, ogrodnika, a nawet zjawę. Innymi słowy, pocieszenie wydarza się wtedy, gdy dzięki Niemu uczniowie odkrywają Jego obecność i aktywne działanie w tym, co aktualnie przeżywają.
Nigdy dość przypominać, że liturgia jest dziełem bosko-ludzkim, ale to najpierw Bóg służy nam i daje siebie, zanim my cokolwiek damy Jemu. Każdą Eucharystię świętujemy w czasie ostatecznym, czyli po Zmartwychwstaniu. Jesteśmy ludźmi Zmartwychwstania. Podczas Mszy św. przeżywamy niewidoczną, ale realną obecność Zmartwychwstałego, którą, jak już pisałem, kilka razy uświadamia nam proklamacja: „Pan z wami”. Benedykt XVI uczy, że na Eucharystii „Chrystus nie przemawia w przeszłości, ale w naszej teraźniejszości, jako Ten, który jest obecny w czynności liturgicznej” (Sacramentum caritatis, 46). Zgromadzenie uczniów Pana, wspólnota, staje się domem, w którym Chrystus wspiera, wyjaśnia i karmi wiarę swoich uczniów. Eucharystia nie jest dla bezgrzesznych, ale na pewno dla tych, którzy są blisko, wewnątrz domu.
Słowo pocieszenia
Zadanie odsłaniania tajemnicy Boga i pocieszania powinna podczas liturgii spełniać homilia. Samo słowo pochodzi od greckiego homileo, które najprościej rzecz ujmując oznacza „rozmowę w grupie lub wspólnocie”. Skierowana jest do uczniów, którzy przychodzą „ze świata”, aby we wspólnocie i innej przestrzeni usłyszeć żywe słowo pokrzepienia.
Jak dzisiaj Kościół rozumie homilię? Wydaje się, że przechodzi ona jeszcze pewną ewolucję. Sobór Watykański II bardzo zaleca tę praktykę podczas Mszy św. niedzielnych i świątecznych. Dzięki niej „z biegiem roku liturgicznego wykłada się na podstawie tekstów świętych tajemnice wiary i zasady życia chrześcijańskiego” (Sacrosanctum concilium, 52). Akcent pada tutaj na objaśnianie prawd wiary, które dzieje się w czasie, etapami, wszak wiara jest drogą. Nie da się powiedzieć wszystkiego w jednej homilii. Cały rok liturgiczny jest tak skonstruowany, aby powoli wchodzić w głąb, ciągle i ciągle od nowa. Boga przyswaja się „po kawałeczku”. W trakcie jednej homilii można skupić się na jednym aspekcie tajemnicy Boga czy Kościoła. Jest w tym niezwykła mądrość. Homilia nie może być też uzupełnianiem wiedzy religijnej, bo w liturgii oddaje się cześć Bogu i przyjmuje Jego dary, a nie nadrabia braki w znajomości katechizmu.
W późniejszym Katechizmie czytamy zaś, że „homilia szafarza przedłuża głoszenie Słowa” (KKK, 1154). Żywe słowo kaznodziei jest tu rozumiane jako dalszy ciąg tego, co właśnie usłyszeliśmy z ust Pana. Słowo Boga chce się wcielać w nasze życie, zakorzeniać się w sercu i działaniu, wydawać owoc. To nie wiedza o czymś, lecz stwórcza moc. Homilia nie może więc przeobrazić się w jakiś porywający występ lub spektakl bezradności głoszącego, który nie potrafi odnaleźć się w skomplikowanym świecie lub dzieli się ze wspólnotą tym, co go aktualnie trapi bądź denerwuje. Homilia musi mieć związek z Panem, z Jego działaniem i obecnością tu i teraz, zwłaszcza w trakcie liturgii. Chodzi o to, by doszło do spotkania, do autentycznego otwarcia oczu na to, co Pan czyni tu i teraz. Homilia jest też „zaczepiona” o świat zewnętrzny, a więc próbuje rozpoznać Pana działającego poza Kościołem, w życiu Kościoła, Ciała Chrystusa. Jest ciągłym uczeniem się tego, co dzisiaj Kościół nazywa rozeznawaniem, szukaniem Pana, który jak dawniej, tak i dzisiaj działa pośród nas, choć w zmieniających się okolicznościach i czasach. Spisane Słowo Boże dostarcza nam także kryteriów, drogowskazów i światła, które w ciemności dostrzega Jego cichą obecność.
Uaktualnienie Słowa Bożego
Ostatni papieże kładą większy akcent na, jeśli tak można powiedzieć, motywacyjno-więziotwórczy charakter homilii. Benedykt XVI w adhortacji Verbum Domini pisze, że „Słowo Boże, w tym także homilia, ma być wsparciem dla życia Kościoła” i „zachęcić do misji” (VD, 59). A Franciszek w Evangelii gaudium napomina głoszących, że homilia będąca żywym słowem ma nieść pomoc wierzącym na drodze wiary i podjąć już podjęty dialog Pana z ludem (Por. EG, 137). Jest od tego, by „wzbudzić zapał i nadać sens celebracji” (EG, 138) i „pobudzać do praktykowania dobra”(EG, 142). Najbardziej przemawia do mnie uwaga Benedykta, który dodaje, że „homilia uaktualnia przesłanie Pisma Świętego, ażeby wierni mogli odkryć obecność i skuteczność słowa Bożego w swoim codziennym życiu” (VD, 59).
Ale co to znaczy „uaktualniać”, względnie „ukonkretnić” jej przesłanie? Przede wszystkim, nie gdzie indziej tylko podczas homilii, paradoksalnie rzecz ujmując, wszyscy sprawujący Eucharystię uczą się słuchać. Wyświęcony szafarz także. W jednym ze swoich kazań św. Augustyn zwraca się do słuchaczy: „Módlcie się za nas i jakby otwierajcie zanadrze wasze, a On sam niech da to, czym się je napełni. Współpracujcie z nami”. Tę współpracę widać często nie tyle w słowach, ile w gestach słuchających, na ich twarzy i w ich oczach. Dochodzi do dialogu. Ta współpraca polega także na tym, że kaznodzieja i słuchający znają się, rozmawiają ze sobą, bywają ze sobą. Ks. Tomáš Halík słusznie zauważa, że homilia służy do tego, „by zbudować most pomiędzy doświadczeniem, o którym mówi Biblia, a życiowym doświadczeniem ludzi, do których jest skierowana”. Homilia nie powinna być moralizatorskim nauczaniem ex cathedra tego, który „wie lepiej”. Kaznodzieja nadal jest bratem dla innych. Staje się, z racji funkcji, a nie tożsamości, pewnego rodzaju pośrednikiem między ludem a Bogiem. Musi słuchać i Boga, i ludzi. Przecież to Bóg pierwszy wypowiada się, kieruje Słowo do całego ludu. Wyświęcony nie może mówić ponad ich głowami. Jezus Zmartwychwstały dotykał tego, z czym uczniowie nie mogli sobie poradzić. Wychodził naprzeciw ich potrzebom. W tym sensie homilia i jej przygotowanie wcale nie jest takie łatwe.
Poruszenie ducha
Wiemy z doświadczenia, z pedagogii i psychologii, jak ważne jest wsparcie, którego rodzice udzielają dzieciom, aby wyzwolić z nich to, co najlepsze i pomóc im rozwinąć dary w nich złożone. Nie trzeba przy tym wyręczać dziecka. Wystarczy słowo zachęty, wiara w dziecko, obdarzanie go zaufaniem. Czymś podobnym moim zdaniem jest także homilia. Kaznodzieja nie musi prawić wierzącym, co mają robić i jakie decyzje podejmować. Otrzymali bowiem już sumienie, rozum i dary Ducha Świętego. Jego rolą jest doprowadzić do, względnie umożliwić, bardziej świadomego spotkania z Panem, poszerzyć spojrzenie, usunąć smutek i lęk, jeśli stanęły na drodze. Szafarz jest też pielgrzymem wiary, który podobnie jak inni potrzebuje zachęty, pouczenia i wyjaśnienia.
Jednym z celów homilii jest więc to, aby poruszyła serce słuchaczy. Być może homilia powinna być czymś analogicznym do tego, co św. Ignacy nazywa poruszeniem duchowym. Najprościej rzecz ujmując jest to wezwanie, dotknięcie przez Boga, które przychodzi do nas bezpośrednio lub pośrednio przez jakieś wydarzenie lub słowo i wywołuje w nas reakcję uczuciową. Ignacy nazywa je pocieszeniem. Takie poruszenia nie zdarzają się na okrągło, ale są potrzebne, aby podtrzymywać w nas ogień wiary. Nie od razu potrafimy zorientować się, do czego zachęca lub wzywa nas Bóg. Czasem tylko do tego, by Go po prostu przyjąć jako przychodzącą i otwierającą ręce miłość.