Czy muszę dodawać, że pies jest bardzo mądry, piękny i rozkoszny, a w pamięci mojej komórki znajduje się mnóstwo jego zdjęć? To bardzo podobny mechanizm, co z wnuczętami (mam nadzieję, że wszyscy widzą w tym momencie to mrugnięcie okiem, choć trzeba przyznać, że coś jest na rzeczy – natura nie lubi pustki).
Moje babcie. Będę je wspominać, bo dziadków nie znałam. Moje babcie były zupełnie inne. Jedna mieszkała w bloku, była damą z pomalowanymi paznokciami i włosami „od fryzjera”. Druga mieszkała w starej kamienicy, umiała zrobić pyszne pyzy na parze i nigdy się nie malowała. Mieszkanie w bloku należy już do kogoś innego, ale to w kamienicy wciąż mogę odwiedzać. Przypomina mi dzieciństwo i babcię. Tym bardziej, że pokój babci wciąż istnieje i to w niemal nienaruszonym stanie. Jest szafa z lustrem, którą dostała w ślubnym prezencie. Jest toaletka i etażerka z tej samej serii. I jeszcze witrynka, w której pobrzękują szklanki, karafka i kieliszki, gdy pod oknem przejeżdża tramwaj. I są nawet piece kaflowe, których moja ciocia nie pozwoliła rozebrać, gdy zakładano centralne ogrzewanie. I całe szczęście, bo te piece to przecież sprzęty bardzo ważne w moich wspomnieniach. Byłam kiedyś dzieckiem, które zza wielkiej pierzyny obserwowało, jak rano babcia rozpalała wystygły w nocy ogień. A na ścianach wiszą zdjęcia, wciąż od dekad te same. Babcia w białym welonie z dziadkiem u boku w owalnej ramie – fotograficzne monidło. Młoda babcia w krótkiej fryzurze ubrana trochę po męsku. Starsza trochę babcia ze starszym dziadkiem. I jeszcze babcia z dwiema dziewczynkami w takich samych sukienkach: moją mamą i moją ciocią. Na środku pokoju stoi stół, pewnie też ma już ze sto lat. Podczas świąt lub przyjęć imieninowych rozkładało się go i wszyscy mogli przy nim usiąść. Siedzieliśmy więc przy nim wszyscy, rok w rok, czasem zajmował cały pokój – tyle że babcia nigdy. Zawsze kursowała z pokoju do kuchni, donosiła, dolewała, podgrzewała. Krzyczeliśmy: no usiądź już z nami! Też tak mieliście? No więc takie są babcie chyba i dzisiaj.