Mówiąc o historii, bardzo często zapominamy, że poszczególne epoki historyczne kierowały się innym systemem niż powszechne dziś podejście racjonalne. Obecnie jesteśmy ludźmi dość sceptycznymi, wszelkie badania opinii dowodzą, że przyszłość postrzegamy raczej w ciemnych barwach. 160 lat temu było zupełnie inaczej – to otaczająca rzeczywistość była czymś, co przytłacza, natomiast w przyszłości upatrywano korzystnych przemian. Świat wierzył w postęp w każdej dziedzinie życia, wierzył też w romantyczną rolę jednostek i posłannictwo narodów. Wydarzenia roku 1863 należy rozpatrywać przede wszystkim na tym tle.
Odwilż
Jak to się stało, że naród przygnieciony utratą niepodległości i klęską powstania listopadowego zebrał się jeszcze raz do nierównego boju o wolność? Lata 40. i 50. XIX wieku upłynęły nad Wisłą jeszcze pod znakiem stagnacji i represji, których twarzą był surowy namiestnik Iwan Paskiewicz. Nadzieję przyniosła jednak wojna krymska i kompromitująca klęska armii rosyjskiej. Jakkolwiek Aleksander II nie ukrywał, że Polacy nie mają na co liczyć, to jednak wyczuwalny był nastrój odwilży politycznej. Niestabilność rządów widziano szczególnie mocno w Warszawie, gdzie miejscowi namiestnicy zmieniali się jak w kalejdoskopie. Wystarczy powiedzieć, że urząd ten w ciągu lat 1861–1863 obsadzano aż sześciokrotnie (dla porównania od 1815 r. do tego czasu namiestników było zaledwie pięciu).
Chwilowym wygranym nowych czasów stał się hrabia Aleksander Wielopolski – człowiek nieprzyjemny i szorstki w obyciu, ale jednak swoją wiernopoddańczą postawą zdolny do wyproszenia korzystnych z polskiego punktu widzenia reform. Udało mu się spolszczyć administrację, a nawet reaktywować uczelnię wyższą, która już za chwilę będzie przyprawiała go o ból głowy. Choć Wielopolskiemu udało się zrobić bardzo wiele, to jednak współcześni całkowicie się od niego odcięli. Hrabia był racjonalistą, a to w ówczesnej Polsce zakrawało na zbrodnię.
Biali i czerwoni
Poza nielicznym i powszechnie pogardzanym obozem Wielopolskiego, w walce o rząd dusz zabiegały dwa obozy – białych i czerwonych. Co ważne, zarówno jedni, jak i drudzy marzyli o niepodległości.
Środowisko białych koncentrowało się wokół Towarzystwa Rolniczego, na czele z Andrzejem Zamoyskim. Organizacja była jedynym legalnie działającym polskim stowarzyszeniem, toteż oczywistym było, że dysputy jej członków nie ograniczały się jedynie do uwag odnośnie hodowli bydła. Biali chcieli powstania, ale dopiero w momencie, gdy dojdzie do dogodnej sytuacji międzynarodowej. Poglądom tym wtórowała warszawska inteligencja i burżuazja pod wodzą Leopolda Kronenberga i Edwarda Jurgensa.
Obóz czerwonych uważał, że kraj jest w stanie wyswobodzić się o własnych siłach, o ile zadba się o odpowiednie przygotowanie moralne wszystkich warstw społecznych, zwłaszcza chłopów i robotników. W obozie czerwonych główne role odgrywały trzy ośrodki konspiracyjne. W Kijowie zrodził się Związek Trojnicki, na czele z późniejszym liderem powstania, Stefanem Bobrowskim, z kolei przy akademii sztabu generalnego w Petersburgu ukonstytuowało się konspiracyjne koło polskich oficerów pod wodzą Zygmunta Sierakowskiego, a później Jarosława Dąbrowskiego. Podobnie aktywizacji uległy polskie środowiska akademickie w krajach zachodnich. Prawdziwym przełomem stało się jednak powołanie do życia w 1857 r. Akademii Medyko-Chirurgicznej w Warszawie, która przekształci się z czasem w tzw. Szkołę Główną. Ta namiastka uniwersytetu, zamkniętego po powstaniu listopadowym, stała się prawdziwym źródłem powstańczego fermentu. Wielki wpływ na umysły najbardziej radykalnej młodzieży uzyskał Ludwik Mierosławski – istne bożyszcze tłumów, który jednak dość szybko po wybuchu powstania ulegnie kompromitacji. Zresztą i bez jego demagogicznej paplaniny polskie społeczeństwo gotowało się na czyn.
Nowe pokolenie nie pamiętało klęski. W pełni ukształtował je za to polski romantyzm. Wierzono, że można ruszyć z posad bryłę świata; że chcieć to znaczy móc. Wrażenie to podtrzymywała prasa, nielegalnie wydawane książki i broszury, wreszcie obraz – powszechnie dostępne litografie i rodząca się fotografia.
Wielkie wrzenie
Ruch powstańczy konsolidował się przede wszystkim poprzez liczne manifestacje, do których doszło na początku lat 60. W 1859 r. odbyło się nabożeństwo za dusze polskich wieszczów, rok później pogrzeb generałowej Sowińskiej zamienił się w wielki propolski wiec, podobnie stało się z obchodami 30. rocznicy powstania listopadowego.
Schemat był zazwyczaj podobny – Msza św. lub żałobne nabożeństwo, przemarsz z flagami i pochodniami, śpiewanie patriotycznych pieśni, na czele z zyskującą popularność Boże, coś Polskę… Co gorliwsi wybijali jeszcze okna w domach osób, które nie respektują żałoby narodowej i organizują zabawy taneczne. Służby porządkowe w tym czasie chowały się w swoich kryjówkach, ulice pozostawały w ręku manifestantów do rana.
27 lutego 1861 r. kolejna wielka manifestacja, upamiętniająca bitwę pod Olszynką Grochowską, zakończyła się jednak śmiercią pięciu osób. Ich pogrzeb stał się prawdziwym symbolem jedności wszystkich stanów i wyznań. Kolejna manifestacja z kwietnia zakończyła się jeszcze większą masakrą i śmiercią blisko 100 osób.
Wrzało nie tylko w Warszawie, ale i na prowincji. Akty społecznego nieposłuszeństwa mnożyły się na potęgę. Bezradne władze rosyjskie, które trzymały się nad Wisłą jedynie siłą wojska, a nie przychylnością obywateli, wprowadziły pod koniec 1861 r.
stan wojenny, co tylko wzmogło nastroje antyrosyjskie. Masa krytyczna została przekroczona.
Punkt bez powrotu
Rok 1862 upłynął pod znakiem gorączkowych przygotowań do powstania. Organizacja czerwonych rosła w oczach, rekrutując nowych członków, szkoląc ich i pozyskując środki finansowe. Moskwa w tym samym czasie tropiła spiski, prowadziła aresztowania. Przywódcy insurekcji stali się zakładnikami własnych podopiecznych, którzy rwali się do boju. Odkładanie decyzji groziło też dekonspiracją. Zakładano, że powstanie wybuchnie w maju 1863 r.
Ognia do beczki z prochem przyłożono jednak już na początku roku. W nocy z 14 na 15 stycznia przeprowadzono tzw. brankę, czyli pobór do rosyjskiej armii. Tym razem nie czyniono tego poprzez losowanie, ale na bazie list osób podejrzanych o konspirację. Warto tutaj zaznaczyć, że służba w moskiewskim wojsku była równoznaczna z wyrokiem zsyłki, trwała ona bowiem 25 lat. Szacuje się, że do kraju wracał – i to już jako wyniszczony doświadczeniami starzec – jedynie co dziesiąty żołnierz.
Branka okazała się nieskuteczna – zaledwie 20 proc. spiskowców zostało wcielonych do armii, pozostali „kandydaci” zdążyli zbiec do Puszczy Kampinowskiej. Aby zapobiec poborowi na prowincji, która miała nastąpić kilka dni później, władze konspiracyjne podjęły trudną decyzję o przyspieszeniu wybuchu powstania. Noc z 22 na 23 stycznia na zawsze zmieniła bieg polskich dziejów.
Za wolność naszą i waszą
Wybuch powstania zaskoczył wszystkich – zarówno powstańców, jak i Rosjan. Powstańcy planowali początkowo, że w porozumieniu ze spiskowcami rosyjskimi opanują twierdze w Warszawie i Modlinie. Plan musiano jednak zmienić, gdyż w ostatnim momencie wymieniono tamtejsze załogi na nowe.
To zmusiło ukonstytuowany dopiero co Rząd Narodowy do improwizacji. Zakładała ona opanowanie północnego Mazowsza i ujawnienie się w Płocku. Pomysłu tego nie udało się zrealizować. Co więcej, kosztował on życie jedynego wojskowego we władzach powstania – Zygmunta Padlewskiego.
Początkowe walki miały charakter chaotyczny i nieskoordynowany. W osławioną styczniową noc stoczono kilkanaście potyczek, które zaskoczyły Rosjan i pozwoliły na chwilowe opanowanie kilku mniejszych miast. To nie wystarczyło, aby wyzwolić kraj, ale też pozwoliło zauważyć, że doszło do czegoś więcej niż tylko zbrojnej manifestacji.
Jaki był cel powstańców? Była nim niepodległość. Chciano kraju w granicach przedrozbiorowych, w którym Polacy, Litwini i Rusini będą obywatelami tej samej kategorii. Od razu też zadeklarowano uwłaszczenie chłopów i włączenie ich do życia politycznego kraju. Sojusze polskie chciano oprzeć na Francji, która długo jeszcze będzie zwodzić przywódców powstania obietnicami. Rząd Narodowy w odezwie do wybuchu powstania określił także jasno swój stosunek do Rosji: „Narodzie Moskiewski (…) przebaczamy Ci nawet mord naszej Ojczyzny (…) ale jeżeli w tej stanowczej godzinie nie czujesz w sobie zgryzoty za przeszłość, świętszych pragnień dla przyszłości, jeżeli w zapasach z nami dasz poparcie tyranowi, który zabija nas a depcze po Tobie – biada Ci”.
Kolejne miesiące to czas wielkiej próby. Powstanie ewoluowało. Zmianie ulegały koncepcje polityczne i militarne. Coś, co zaczęło się jako rozpaczliwy gest samoobrony, z czasem przemieniło się w prawdziwą, choć partyzancką wojnę. Wiele tu wątków i opowieści. Odwaga i tchórzostwo, poświęcenie i zdrada, szczęście i pech, wiara i zwątpienie. W powstaniu dało się zauważyć cały kalejdoskop ludzkich postaw i czynów.
Gloria victis
Powstanie styczniowe zakończyło się klęską, co znacząco wpływa na jego ocenę. Skutki dla Królestwa Polskiego i Litwy był wręcz katastrofalne. Szacuje się, że 10–20 tys. powstańców zginęło, dwa razy tyle Polaków zesłano na Sybir. Zlikwidowano resztki autonomii, spalono liczne dwory, wsie i miasta, rozpoczął się ostry kurs rusyfikacji. To wszystko to jednak konsekwencje, które dotykają każdego, kto podejmuje walkę i ją przegrywa. Istotniejsze zdają się dzisiaj skutki długofalowe, które wpłynęły na mentalność mieszkańców kraju nad Wisłą. Skupmy się na najważniejszych.
Przede wszystkim powstanie uświadomiło Polakom, że mimo ogromnego wysiłku całego społeczeństwa, bez pozytywnej koniunktury międzynarodowej niemożliwe jest samodzielne wybicie się na niepodległość. To na długo zahamowało działalność spiskową i skierowało tor działań na walkę gospodarczą.
Powstanie odegrało też ogromną rolę w budowaniu tożsamości narodowej. Przez szeregi powstańcze przeszło ok. 200 tys. ludzi, stoczono 1200 bitew i potyczek. To zjawisko nie mogło zostać niezauważone przez masy. W powstańczych mogiłach leżeli obok siebie chłopi i ziemianie, katolicy i żydzi, starzy i młodzi. Rok 1863 wszedł do legendy lokalnej, jak i ogólnonarodowej. Zdawał sobie z tego sprawę Romuald Traugutt – ostatni dyktator powstania, który już po aresztowaniu mówił: „Idea narodowości jest tak potężną i czyni tak wielkie postępy w Europie, że ją nic nie pokona”. Nie ma wątpliwości, że bez 1863 nie byłoby roku 1918, w takiej przynajmniej formie, w jakiej go znamy.
Z drugiej strony powstanie było pożegnaniem z ideą odbudowania polski przedzaborowej. Zdano sobie sprawę, że czasy uległy zmianie, a interesy Polski, Litwy i Ukrainy – jakkolwiek zbieżne – nie są tożsame.
Powstanie jest ważne także dlatego, że nauczyło Polaków działania w konspiracji. To właśnie w 1863 r. powstało pierwsze państwo podziemne – z własnymi urzędami, podatkami, sądownictwem. Choć nigdy powstańcom nie udało się opanować na dłużej znaczącego fragmentu kraju, to jednak w latach 1863–1864 bywał on miejscami niepodległy. Rosjanie zamknięci w garnizonach całkowicie stracili kontrolę nad codziennym życiem Polaków. Doświadczenia 1863 r. będą inspiracją dla pracy konspiracyjnej w latach I i II wojny światowej czy w czasach Solidarności.
Wreszcie powstanie doprowadziło do odcięcia pępowiny łączącej Polskę z Rosją. Do roku 1863 pojawiały się różne wizje współpracy z Moskwą – zarówno z elitami, jak i ze spiskowcami. Powstanie brutalnie zweryfikowało te szacunki i stało się dziejową kością niezgody między Polakami i Rosjanami. Wzajemny brak zaufania objawił się i w 1920, i w 1945 r., a i zapewne nie brakuje go dzisiaj.
Choć mogłoby się zdawać, że powstanie styczniowe było tylko małym epizodem dziejów, jednak jego dziedzictwo wciąż na nas oddziałuje. Zapewne wynika to z faktu, że sam rdzeń wydarzeń roku 1863 miał przede wszystkim charakter ideowy. Trudno i w obecnej sytuacji geopolitycznej nie dopatrzeć się nawiązań do zdarzeń sprzed 160 lat. Pozostaje mieć nadzieję, że tym razem finał konfliktu będzie szczęśliwszy.