Powstańcy chcieli być widziani jako wierni synowie Kościoła. Tak też widzieli ich przeciwnicy, uśmierzający powstanie rosyjscy zaborcy. W ich oczach to właśnie Kościół katolicki, nie zaś przywódcy zbrojnej insurekcji, był głównym przeciwnikiem w walce o Polskę. Na szable i kosy mieli przecież sprawdzone w bitwach armaty – im jednak chodziło o coś więcej, o polskie dusze.
Biali i czerwoni
Mimo to katolicy, jako wspólnota, odnosili się do powstania styczniowego niejednoznacznie – nierzadko wyciągając całkiem odmienne wnioski z Bożych przykazań. Czerwoni, radykalne skrzydło powstańcze, byli swego rodzaju prekursorami XX-wiecznej teologii wyzwolenia. Chrystus to dla nich przede wszystkim Mesjasz-wyzwoliciel, a Polska to scena rewolucyjnej walki o wolność ludów. Ich sposób myślenia i odczuwania dobrze oddają słowa kolędy, śpiewanej nad Wisłą w grudniu 1863 r., na kilka tygodni przed wybuchem powstania: „W Betlejem się rodzi maleńka dziecina, zyska wolność Polska, Litwa, Ukraina”.
Z kolei dla białych, zachowawczej frakcji zwolenników powstania, chrześcijaństwo było rękojmią wartości konserwatywnych. Kościół stanowił dla nich część układu, który od niepamiętnych czasów nadawał porządek i sens ludzkiej społeczności. Zarówno imperialny radykalizm Rosjan, jak i wyzwoleńczy radykalizm czerwonych były dla nich czymś z gruntu niechrześcijańskim. Sami czerwoni również odpłacali białym pięknym za nadobne, porównując ich do biblijnych faryzeuszy.
Inna część katolików negowała logikę jednych i drugich. Chrystus nie nakazuje walki – twierdzili przeciwnicy powstania – lecz posłuszeństwo władzy w duchu wezwania „oddajcie cesarzowi, co cesarskie”.
W ten sposób polscy katolicy, walcząc krwawo z zaborcą, jednocześnie spierali się gorąco między sobą. Czasem także krwawo.
Autorytet na wygnaniu
W centrum tych sporów znalazł się arcybiskup warszawski Zygmunt Szczęsny Feliński. Czując się pasterzem wszystkich wiernych, metropolita dystansował się od bieżącej polityki, ta bowiem prowadzić musiała do jednoznacznego opowiedzenia się po którejś ze stron. Jeszcze przed wybuchem powstania Feliński podkreślał, że miłość ojczyzny „nie polega na szumnych demonstracjach, ale na sumiennej i wytrwałej pracy dla dobra kraju”. Tego rodzaju deklaracje musiały zrazić do niego gorące głowy, których nigdy u nas nie brakowało. W środowiskach radykalnych okrzyknięto arcybiskupa odstępcą i poplecznikiem Rosjan. Oba zarzuty były równie nieprawdziwe, co krzywdzące. Feliński nie widział sprzeczności między wiarą a patriotyzmem. Czuł się odpowiedzialny za cały naród, patrzył też dalej niż jego rozpolitykowani rodacy. Poświęcał rzeczy drugorzędne, aby ocalić to, co najważniejsze. „Gdyby wam kto zakazał modlić się za ojczyznę, za kraj nasz kochany, powiedziałbym wam: nie słuchajcie takiej władzy” – powiedział w kazaniu wygłoszonym w warszawskiej katedrze św. Jana. Lecz przecież dopóki zaborca pozwala nam żyć, nie należy go prowokować do śmiertelnej walki.
22 stycznia śmiertelna walka jednak wybuchła, a warszawski metropolita musiał stanąć przed faktem dokonanym. Mimo że był przeciwny wybuchowi powstania, nie potępił go, jak wymagały tego od polskich biskupów (na ogół bezskutecznie) carskie władze. Przeciwnie, w memoriale skierowanym do cara Mikołaja opowiedział się za prawem Polaków do niepodległości. Dlatego Petersburg skazał go na zesłanie. Arcybiskup opuścił Warszawę w glorii męczennika. Dopiero to otrzeźwiło jego krytyków. Autorytet Felińskiego, którego tak wielu mu go odmawiało, gdy zasiadał na warszawskiej katedrze, zajaśniał mocniej dopiero na wygnaniu.
Traugutt świętym?
Niebawem jednak na losach osieroconego miasta i całego kraju zaczął wyciskać piętno swej osobowości inny wybitny mąż stanu: Romuald Traugutt. Było to tym dziwniejsze, że poza ścisłym gronem współpracowników nikt w Warszawie nie znał go pod tym nazwiskiem. Jako naczelnik powstańczego Rządu Narodowego, działającego w ukryciu, używał konspiracyjnego pseudonimu. Traugutt, podobnie jak Feliński, również wyrastał ponad schematyczne podziały. Pod względem politycznych poglądów bliżej mu było do obozu białych, wszelako taktykę walki jakby przejął od czerwonych. Powstanie zastało go w rodzinnym dworku na rubieżach Puszczy Białowieskiej. Zrazu przeciwny walce z przeważająco silniejszym przeciwnikiem, uległ namowom i zgodził się stanąć na czele insurekcji. Jako były podpułkownik carskiej armii Traugutt dobrze znał wojenne rzemiosło, okazał się też sprawnym dowódcą podziemnego państwa. Zrobił wiele dla pozyskania dla powstańczego zrywu najszerszych rzesz narodu, także chłopów, których uwłaszczenie uważał za klucz do polskiego zwycięstwa.
Ten rys ponadpolityczności i fachowości łączył Traugutt z głęboką osobistą wiarą. Chrześcijaństwo nie było dla niego jedynie dodatkiem do polskości. Odwrotnie – podobnie jak Feliński, swój patriotyzm traktował jako wartość wywodzącą się wprost z zasad Dekalogu i Ewangelii. Jego proces beatyfikacyjny, rozpoczęty w połowie ubiegłego wieku, nadal jest w toku. Proces przeciąga się w czasie podobno tylko z jednego powodu: Traugutt, jako dyktator powstania, podpisał kilka wyroków śmierci, a to raczej nie pasuje do wizerunku błogosławionego.
Przed śmiercią ucałował krzyż
Nawet jednak zdolny przywódca nie był w stanie uratować powstania, które – z racji dysproporcji sił oraz braku pomocy ze strony krajów Zachodu – skazane było na przegraną. Traugutt, zdradzony, zawisł na szubienicy na stokach warszawskiej cytadeli. Przed śmiercią ucałował krzyż. Zgromadzony tłum zaintonował wtedy pieśń Święty Boże, święty mocny, święty a nieśmiertelny. Egzekucja Traugutta, zamiast przestraszyć warszawiaków, podniosła ich ducha.
Powstanie styczniowe przegrało – chociaż nie do końca. Pięć milionów chłopów, uwłaszczonych przez carat, by odciągnąć ich od myśli o buncie, to – jak powiedział jeden z powstańców – pięć milionów nowych Polaków, przyszłych obywateli. Ich synowie i wnuki budowali już niepodległe państwo. Rok 1863, mimo doraźnej klęski, dał też impuls do odrodzenia wiary. Jego symbolem mogą być chociażby nazwiska dwóch polskich świętych: Alberta Chmielowskiego i Rafała Kalinowskiego. Obaj byli powstańcami styczniowymi.