Na audiencji generalnej papież Franciszek odniósł się do sprawy wróżb. Mówiąc o wróżbitach na ulicach miast, powiedział o oczekiwaniu fałszywej nadziei, jaka wypływa z ich tak zwanego przepowiadania. Trudno jednak nie dostrzec, że korzystanie z prac wróżbiarzy z poziomu konwencji andrzejkowej, czy też rozrywki, jaką może być rozmowa z Cyganką wyczytującą z naszej dłoni nieodległą lawinę spadającego na nas szczęścia, przeszło na poziom bardzo poważnego potraktowania. I równie profesjonalnego biznesu. Nasz nadwiślański wróżbita Maciej to nic w porównaniu z przemysłem wróżbiarskim za naszą zachodnią granicą, gdzie funkcjonują stowarzyszenia zawodowe wróżbiarzy, na uniwersytetach otwarto katedry paramedycyny i organizuje się są targi z asortymentem dla tego typu przemysłu. Wiek XXI jest pod tym względem zadziwiająco paradoksalny. Otóż nigdy wcześniej w historii świata zachodniego nie rozwinęliśmy tylu narzędzi postępu, począwszy od najwyższych wskaźników wykształcenia, a skończywszy na rozwiązaniach technologicznych. Jednocześnie jednak, w tym świecie wykształconych i wierzących w postęp obywateli rośnie popyt na usługi zabobonne, takie jak przepowiadanie przyszłości, leczenie paramedyczne, odstraszanie złych energii, czyli wiarę w coś zupełnie przeciwnego względem tego, co stanowi nasza naukowa cywilizacja. Zsekularyzowany człowiek Zachodu bez specjalnych sentymentów odrzuci wiarę w istnienie Boga, ale równie chętnie przyjmie podejrzane wróżby jako coś prawdopodobnego. Byłem w szoku, kiedy pewna utytułowana badaczka w dziedzinie ścisłej powiedziała, że po godzinach pracy trudni się różdżkarstwem, przestawiając łóżka w zależności od żył wodnych. Czyli do 16.00 opis świata w ścisłym reżymie nauki, a po 16.00 już przez wahadełko. Nie jest to jednak jakiś odosobniony przypadek. Po lekturę pism z wyborem horoskopów, talizmanów czy z poradnictwem w sprawach naszych problemów z poprzednich wcieleń nie sięgają jedynie osoby niewykształcone. Sprawa wygląda kuriozalnie, ale odsłania bardzo poważny problem kryzysu duchowego i kryzysu wiary. Część socjologów traktuje zabobony jako część tzw. wiary prywatnej. Tymczasem mamy raczej do czynienia z efektem sekularyzacyjnym i pustką wewnętrzną, która domaga się jakiegoś uzupełnienia.
Z pewnością wyzwaniem dla chrześcijaństwa pozostaje ustosunkowanie się do tego rodzaju wiar. Niestety nierzadko się zdarza, że chrześcijaństwo zrównuje się z tego typu praktykami. Choć chrześcijanie nie wykluczają działania Boga w materii, to jednak wiara jest czymś zupełnie innym niż zabobon. Wiara, osadzona w wyznaniu świadków Objawienia i tradycji Pisma jest drogą, zabobon natomiast zawsze pozostaje wymyśloną konstrukcją. Noszenie pierścienia atlantów w celach domniemanej pomyślności i krzyżyka na szyi nie należy do tego samego porządku: krzyżyk jest symbolem odkupienia przez Boga, natomiast amulety są powrotem do mitologicznych opowieści, zwykle o dopisanych przez marketingowców znaczeniach. W rozmowach z psychoterapeutami można nieraz usłyszeć, że po zabobony sięgają osoby pozbawione nadziei. Ale to tylko część odpowiedzi. Sięgają po nie także analfabeci religijni, których wiedza o wierze sprowadza się do znajomości kilku faktów i masy nieporozumień. W każdym razie zabobon zawsze oznacza deficyt nadziei. Przypomina mi się ostatnie wystąpienie Jana Pawła II w oknie papieskim na Franciszkańskiej. W chrześcijaństwie nadzieją na wszelkie troski świata i na jego dość depresyjną formę przemijania jest Jezus Chrystus.