Jest pierwszy grudnia, sobota, piąta rano. Za kilka godzin gilets jaunes po raz kolejny zablokują okolice Pałacu Elizejskiego. Pobliskie stacje metra wyjątkowo nie zostają otwarte, a na autostradzie od strony Roissy jest niebiesko od wielokilometrowego sznura radiowozów z policjantami jadącymi ochraniać miasto. Jeszcze przed wschodem słońca zjawiają się również pierwsi manifestanci. Wielu z nich przyjechało z odległych regionów Francji. Kilkanaście godzin później zacznie się liczenie strat. Poza kradzieżami i niszczeniem mienia, do których doszło podczas protestów, po raz pierwszy miało miejsce zbezczeszczenie Grobu Nieznanego Żołnierza, niecały miesiąc po stuleciu upamiętnienia ofiar I wojny światowej.
Świat przyzwyczaił się, że wypadkom w Paryżu towarzyszą chuligańskie wybryki, palenie samochodów czy rabunek. Jednak tym razem mamy do czynienia z protestem odmiennym od poprzednich. Raz po raz pojawia się pytanie: czy mamy do czynienia z zalążkiem kolejnej rewolucji. Z pewnością jest coś na rzeczy, a pewne mechanizmy zdają się przypominać przeszłość. Wzburzony lud personifikuje swoją złość na prezydenta Emmanuela Macrona, a uruchomione procesy protestu przestają być kontrolowane. Tytuł jednego z tekstów w „Le Figaro”: Maj 68 klasy średniej jest wymowny. Jednak, czy będzie to tylko powtórka z 1968 r., czy znacznie poważniejszy przewrót społeczny?
Proponując Francuzom zakup aut elektrycznych, choć nie stać ich na benzynowe, Emmanuel Macron jawi się w oczach protestującego tłumu niczym Maria Antonina, która doradzała, by głodujący plebs jadł bułki zamiast chleba. Protest gilets jaunes pojawia się w różnych miastach Francji (a także na należącej do Francji wyspie Reunion na Oceanie Indyjskim), stając się ruchem masowym, z powszechnym poparciem społecznym. Jednak zrozumienie tego fenomenu nie jest wcale łatwe, bo przyczyny protestu kumulowały się latami.
Protest narodowy
Odpowiedź na podstawowe pytanie, o to, czym jest ruch żółtych kamizelek i kim są protestujący, jest skomplikowana. Nazwa gilets jaunes, czyli „żółte kamizelki”, pochodzi od kamizelek odblaskowych, jakie we Francji muszą nosić pracownicy fizyczni na ulicach. Jednak nie jest to protest robotniczy. Przeciwnie – protestuje głównie klasa średnia, a kamizelki mają gwarantować widoczność tego sporu, co przekroczyło oczekiwania pierwszych protestujących.
Warto odnotować, że tym razem nie jest to protest emigrantów czy mieszkańców zubożałych przedmieść Paryża. Przyjmuje się, że w większości protestującymi są biali Francuzi. Ma to znaczenie, gdyż im, przynajmniej w powszechnej opinii, miało się wieść lepiej niż emigrantom. Protest odsłonił gorzkie realia życia francuskiej niższej klasy średniej. Gilets jaunes to w większości jej przedstawiciele, tzw. fonctionnaires, czyli np. urzędnicy czy nauczyciele. Jednak protestują również pracownicy zatrudnieni w firmach na średnim szczeblu. Co ciekawe, liczną grupą wśród protestujących są emeryci. To jednak nie wyczerpywałoby grup protestu. W rozmowach z ludźmi często słyszy się, że poparcie dla tego ruchu płynie również od emigrantów czy właścicieli firm.
Nie sposób zatem wyznaczyć linii tego sporu pomiędzy biednymi i bogatymi. Pojęcia te są zbyt grubo ciosane dla ukazania tego konfliktu. Protestujących łączy wykształcenie oraz świadomość społeczna. Można by zatem powiedzieć, że jest to zalążek „rewolucji kognitywnej”, której protest opiera się na zrozumieniu problemów oraz świadomej kontestacji istniejącej polityki. I w zasadzie tyle tylko wiemy na pewno. Reszta informacji wymaga już socjologicznej ekwilibrystyki, ze względu na sprzeczne informacje o samym ruchu i ich postulatach.
Wiązanie końca z końcem
Przeciwko czemu protestują „żółte kamizelki”? Zapowiedź tzw. podatku ekologicznego, który miał wejść w życie od stycznia przyszłego roku, była kroplą przelewającą czarę. Protest gilets jaunes skupia w sobie postępującą od wielu lat i pogłębioną w okresie rządów François Hollande’a (2012–2017) degradację ekonomiczną klasy średniej. Pomysłem rządu było dodatkowe opodatkowanie „brudnego” paliwa, w tym diesla, nawet o 6 eurocentów na litrze. Ta zapowiedź wywołała eskalację sprzeciwu wobec reform ekologicznych rządu prowadzonego przez Édouarda Philippe’a.
Nie sposób jednak sprowadzić go tylko do cen paliwa. Manifestacje są wyrazem frustracji względem fatalnej sytuacji, w jakiej znalazła się klasa średnia. Sytuacji, która nie stała się głównym tematem w mediach w ostatnich latach. Gilets jaunes to także przebicie się z informacją, że klasa średnia tonie i za chwilę zasili szeregi niższej i uboższej grupy społecznej.
Wprowadzenie reform ekologicznych nie zostało odebrane jako modernizacja, lecz dodatkowe opodatkowanie. Żeby uzmysłowić sobie problem, warto przytoczyć kilka danych. Pensja początkującej nauczycielki w Paryżu to około 2 tys. euro netto. Jeśli jej małżonek pracując w państwowej firmie, zarabia około 3 tys. euro, daje to sumę 5 tys. euro. Wynajęcie małego mieszkania w stolicy wraz z opłatami to wydatek około 2 tys. euro, koszty życia pochłaniają drugie tyle. Dla samotnego małżeństwa może to być wystarczające, jednak już dla rodziny 2+2, dochody pomiędzy 4 a 6 tys. euro, w stołecznym regionie Île-de-France oznacza wiązanie końca z końcem. Podatek od osoby zarabiającej powyżej 26 tys. euro wynosi 30 proc., natomiast osoby o dochodach rocznych powyżej 70 tys. euro muszą oddać aż 41 proc. Do kosztów trzeba dodać zobowiązania kredytowe większości przedstawicieli klasy średniej. Życie na przedmieściach tylko w niewielkim stopniu jest tańsze, ponadto wymaga użytkowania samochodu, niepotrzebnego w centrum miasta, np. do codziennych zakupów, co staje się kolejnym obciążeniem finansowym.
List do Mikołaja
Dla Polaków powyższy obraz nie jest niczym niezwykłym, jednak dla obywateli światowego mocarstwa, w którym przez dziesięciolecia żyło w dobrobycie, taka sytuacja jest nie do zaakceptowania.
Postulaty „żółtych kamizelek” wydają się jednak mało realne do spełnienia. Jednym z nich jest propozycja podniesienia płacy minimalnej o 15 proc., co ekonomicznie nie byłoby możliwe do zrealizowania przez żaden rząd. W 2018 r. pensja minimalna wynosiła ponad 1184 euro netto. Podniesienie jej o 15 proc., czyli o około 177 euro, i tak nie zmieniło sytuacji osoby z najniższym wynagrodzeniem.
Kolejny postulat to „sprawiedliwe opodatkowanie” – część protestujących zwraca uwagę, że płacić mają np. zagraniczne korporacje, czyli „oni”, a „my” mamy płacić mniej. Dalej, protestujący zwracają się z postulatem wycofania podatku paliwowego, jednak większość z nich zgadza się z polityką proekologiczną, która opiera się na kosztochłonnych technologiach. Podobnych sprzeczności jest więcej. Nie wydaje się więc, by z tego protestu mógł wyłonić się jakiś spójny program polityczny. Bardzo dobrze zostało to zilustrowane przez dziennik „L’Opinion”, w którym pojawił się rysunek: spisane przez protestujących postulaty zostały włożone w kopertę, którą dziecko niesie do… Świętego Mikołaja. Te i podobne zmiany wymagałyby jeszcze odpowiedzi na pytanie o sfinansowanie tych obietnic, które w obecnych realiach budżetowych jest po prostu niemożliwe.
Istnieją również inne niż polityczne powody tego protestu. W prasie francuskiej pojawiają się opinie, że protest ten wyraża frustrujące poczucie braku wpływu na zmiany polityczne przez klasę średnią. Niestety, jest on także znakiem braku zaufania do polityków i elit. Politycy, przynajmniej na tym etapie, ustawili się w kolejce, by przejąć przywództwo nad tym ruchem. Umizgi szefowej Frontu Narodowego Marie le Pen oraz myślącego o powrocie do polityki François Hollande’a okazały się jednak bezskuteczne. Gilets jaunes, przynajmniej na tym etapie, są ruchem złości wobec klasy politycznej i być może w jego apolityczności jest zakotwiczony jego sukces.
Problemem jest także brak liderów, którzy mogliby ten ruch komukolwiek oddać. Rozmawiających z ministrami przedstawicieli „żółtych kamizelek” trudno nazwać przywódcami tego ruchu.
Dylematy prezydenta
Emmanuel Macron znalazł się w bardzo trudnej sytuacji politycznej, którą bezlitośnie wykorzystuje opozycja. Tak naprawdę obecnie walczy o własną legitymizację. Jeszcze niedawno jawił się w oczach wyborców jako kandydat jedności, przekraczający konflikt między lewicą i prawicą. W ciągu kilku tygodni stał się obiektem społecznej nienawiści. I choć to nie Macron jest autorem aktualnej sytuacji ekonomicznej, a jego reformy jeszcze nie weszły w życie, to jednak właśnie na nim skupi się cała niechęć społeczna.
Specyficzna francuska kultura polityczna, w której jest wiele przestrzeni dla wsłuchiwanie się w głos społeczny, prowadzi ekipę Macrona w kierunku kompromisu z protestującymi. Problem jednak się rozszerza, oprócz gilets jaunes we Francji obecnie protestuje kilkaset liceów, występując przeciwko reformie matury oraz studenci blokujący uniwersytety w proteście przed podwyżkami czesnego dla studentów spoza Unii Europejskiej. Sytuacja byłaby bardzo groźna, gdyby te protesty ułożyły się w efekt domina. Rząd już zapowiedział zawieszenie wprowadzenia nowych podatków ekologicznych. Problem w tym, że poprzez takie działanie sytuacja protestujących zamiast poprawy, także ulegnie zawieszeniu. Żadna ze stron nic z tego nie zyskuje. Propozycje prezydenta Republiki wychodzą naprzeciw rozwoju, a nowoczesna gospodarka miałaby wygenerować nowe miejsca pracy, co jednak w pierwszym etapie musi wymagać wysiłku. Macron jest zdeterminowany w prowadzeniu polityki ograniczania emisji spalin. Prezydent próbując przekonać Francuzów, ma jednak poważny problem braku przestrzeni na zawiązanie z nimi nowej umowy społecznej, ulica daje jasny komunikat, że niespecjalnie chce już słuchać żadnych obietnic. Z drugiej strony rodzą się wątpliwości, czy gilets jaunes zgodziliby się ponieść koszty modernizacji państwa, czy też oczekują prostych rozwiązań, niestety nieistniejących w żadnym systemie ekonomicznym. Czy zgodziliby się np. na wydłużenie czasu pracy i uelastycznienie warunków zatrudnienia? Jest to raczej mało prawdopodobne, nie widać, by protestujący byli gotowi zmierzyć się z takimi wyzwaniami.
Nie tylko Francja
Nie sposób pominąć pytania o ekspansję tego ruchu poza Francję. Sytuacja klasy średniej w starej Unii Europejskiej (z małymi wyjątkami np. państw Skandynawskich) jest bardzo podobna. Gilets jaunes zawiązują się w Belgii. Jednak czy na przykład wygrana populistów we Włoszech również nie bazowała na tym samym mechanizmie: braku zaufania dla obecnej klasy politycznej oraz nieporównywalnie głębszego niż we Francji kryzysu ekonomicznego? Przykład Włoch, przy całej świadomości różnic w stosunku do Francji, bardzo dobrze ilustruje, że droga radykalnego protestu nie prowadzi do prostego sukcesu i poprawy sytuacji obywateli. Obietnice ulgi socjalnej, jaką złożył włoski rząd, nie opierają się reformach, lecz na pogłębianiu i tak gigantycznego długu publicznego. Wydaje się, że to paliwo polityczne na Kapitolu już się wyczerpało, a stare problemy zostały. Nie inaczej było w Wielkiej Brytanii. Być może społeczną frustrację rozładował brexit – już sama możliwość zagłosowania za nim może być interpretowana nie tylko jako niechęć do Unii, ale także jako możliwość wywarcia przez klasę średnią wpływu na rzeczywistość polityczną.
Pytając o Polskę można powiedzieć, że wybory w 2015 r. spowodowały poczucie zmiany, która rozładowała kumulującą się społeczną frustrację, a reformy, takie jak uszczelnienie VAT czy wsparcie społeczne dla rodzin, zdynamizowało gospodarkę. Jednak jeśli wziąć pod uwagę, że już niedługo wiek emerytalny osiągnie grupa z minimalnymi emeryturami, a wzrost cen będzie nadal postępował, to nasza sytuacja stanie się podobna do francuskiej. Różnicą między nami a Francuzami jest jednak doświadczenie życia w transformacyjnej kulturze gospodarczej, która nauczyła Polaków umiejętności przetrwania w kryzysie, a tej nie posiadają mieszkańcy Zachodu.
Jednak z naszego punktu widzenia protesty gilets jaunes nie oznaczają niczego dobrego, co może zredefiniować politykę Komisji Europejskiej po wyborach europejskich w marcu 2019 r. Sięgając do oszczędności, francuski prezydent nie ma wielkiego pola manewru – może domagać się np. zmniejszenia wspólnego wkładu do eurobudżetu lub zupełnie zredukować wydatki na NATO. W obu przypadkach byłoby to dla Polski niekorzystne. Wreszcie, w kontekście kończącego się szczytu klimatycznego w Katowicach, zatrzymaniu może ulec ambitna polityka środowiskowa Francji, co w konsekwencji będzie demotywowało rządy innych państw, do których kieruje się wezwanie do modernizacji ekologicznej.
Koniec modelu francuskiego?
Najbliższe tygodnie rozstrzygną przyszłość „żółtych kamizelek”. Pałac Elizejski uległ przed protestującym tłumem. Pojawia się pytanie, czy ekipa Macrona wyszła z tej potyczki zwycięsko, czy też stała się politycznym zakładnikiem działającym pod dyktando protestującej ulicy? Jeśli zapowiedź anulowania podatków zostanie przyjęta, ruch społeczny ulegnie wyciszeniu, czemu będzie sprzyjał okres noworoczny. Alternatywą może być sytuacja, w której protestujący zaczną domagać już nie ustępstw, lecz dalszych przywilejów, co może stać się przyczyną głębokich perturbacji politycznych.
Na razie prezydent Macron kupuje sobie czas, by przystanąć w biegu, wziąć oddech i móc kontynuować polityczny maraton. Jednak dla francuskich polityków, niezależnie od opcji, wyłonienie się ogólnonarodowego sprzeciwu stało się bardzo niepokojącym sygnałem, gdyż w przyszłości, kolejne dotkliwe reformy mogą zostać storpedowane w podobny sposób. Już nikt nie stawia pytania, czy one nastąpią, lecz kiedy? W społeczeństwie powoli przebija się świadomość, że stary, bezpieczny model państwa dobrobytu może okazać się nie do utrzymania. Znamiennie prezentuje się okładka tygodnika „Le Point”, „Ostatnie dni modelu francuskiego”.