Nowy Rok jest czasem podsumowań, ostatnie dwanaście miesięcy było dla polskiego Kościoła okresem intensywnych wydarzeń. Jeszcze w końcu 2015 r. zmarł nagle charyzmatyczny duszpasterz akademicki Jan Góra, którego wspominaliśmy w całym roku 2016. W kwietniu świętowaliśmy 1050. rocznicę chrztu Polski, latem gościliśmy papieża oraz przybyłych z całego świata gości na Światowe Dni Młodzieży. Jesień była równie intensywna, co pokazało olbrzymie zainteresowanie wiernych częstochowską Wielką Pokutą, a następnie Jubileuszowym Aktem Przyjęcia Chrystusa za Króla i Pana w Łagiewnikach. Był to także rok zaangażowania dla potrzebujących, Caritas Polska – czyli instytucja utrzymywana przez wiernych – przekazała potrzebującym, szczególnie na Wschodzie, w Iraku oraz Syrii, dobra o wartości milionów złotych. Wiele parafii i wspólnot podjęło się niełatwych i kosztownych projektów pomocy emigrantom i uchodźcom. W tym roku nastąpiły też ważne zmiany personalne: do Polski przybył nowy nuncjusz apostolski abp Salvatore Pennacchio, a abp Marek Jędraszewski szykuje się do zastąpienia kard. Dziwisza pod Wawelem. Był to także rok, w którym musieliśmy zmierzyć się z chrześcijańskim dziedzictwem. Mam na myśli 500. rocznicę reformacji i stan dialogu z innymi denominacjami chrześcijańskimi, ale także 800-lecie powstania dominikanów.
Nie pomylę się jednak, twierdząc, że dla większości z nas mijający rok zostanie zapamiętany jako czas przyjazdu papieża Franciszka. Nosimy w sobie jego dobre słowa i czułe gesty, które nam zostawił na lata. Była to także szkoła modlitwy, której Polacy mogli doświadczyć w łączności z Ojcem Świętym. Był to czas przemyślenia pojawiających się przed polskim Kościołem wyzwań.
Można by postawić pytanie, czy zdaliśmy egzamin z naszego chrześcijaństwa. W takich przypadkach zwykło się mówić, że „wciąż wiele jest do zrobienia”, jednak fałszywa skromność nie stoi daleko od pychy. Wydaje mi się, że często traktujemy siebie zbyt surowo, nie potrafimy się cieszyć naszą wiarą i Kościołem. Co więcej, na horyzoncie kościelnej publicystyki pojawiło się kilku dyżurnych narzekaczy, którzy potrafią tylko przestrzegać, martwić się, wpadać w zdumienie, a czasem nawet w święte oburzenie. Ta – skądinąd bardzo specyficzna, by nie powiedzieć masochistyczna – metoda rozpanoszyła się ostatnimi czasy szczególnie w mediach społecznościowych i, niestety, częściej przerysowuje obraz naszego chrześcijaństwa, niż w wierny sposób go odtwarza. Nie jestem za tym, by chować głowę w piasek, jednakże brak umiaru, w którym krytykujemy samych siebie, bywa nie tylko kłopotliwie niesprawiedliwy, ale przede wszystkim niewiele wnosi.
Myślę, że powinniśmy chronić to, co pozostaje skarbem polskiego Kościoła: możliwość wspólnego spotkania na modlitwie pomimo różnic, które nas dzielą, oraz trwania w tworzeniu wspólnoty. Gdy słyszę, że jesteśmy w Polsce podzieleni politycznie, nie budzi to mojego zdziwienia: w każdym normalnym państwie demokratycznym polityka dzieli, wzbudzając przy tym niemałe emocje. Niestety, zapominamy, że bardziej niż politycznie, jesteśmy podzieleni ekonomicznie, wciąż spory procent Polaków ledwo wiąże koniec z końcem, powstają zamknięte osiedla czy szkoły dla uprzywilejowanych albo „lepsze” dzielnice miast. Tymczasem to właśnie takie podziały rodzą frustracje słabszych i pogardę ze strony silniejszych. Kościół jest jedną z niewielu, jeśli nie jedyną, instytucją, która to przekracza. I jak zawsze, wzywa i gromadzi jednych i drugich, uczy, w jaki sposób nie tylko dzielić się z innymi, ale także móc wspólnie przeżywać wiarę. Jest tylko jedno zastrzeżenie: zachowanie skarbu jedności i wspólnoty zależy od każdego wiernego. Jeśli miałbym mieć jakieś życzenie na nowy nok, to takie, byśmy tego skarbu nie zaprzepaścili.