Jeszcze dziesięć lat temu Unia Europejska mogła fetować swój rozwój, kolejnych członków oraz cieszyć się stabilizacją. Nikt nie spodziewał się, że sytuacja ulegnie tak drastycznej zmianie. Do czasu Brexitu nie wyobrażaliśmy sobie tego, że ktoś może zakwestionować samą formułę Wspólnoty, a wcześniejsze kryzysy grecki i migracyjny nie okazały się jedynymi. Zapowiedzi powstania Unii kilku prędkości tylko wzmacniają obawy.
Traktaty nadziei
Traktaty rzymskie były podpisywane w 1957 r. w atmosferze nadziei na prosperitę i zbudowanie w Europie trwałego pokoju. Kontekst historyczny jest tutaj kluczowy: politycy-założyciele mieli doświadczenie dwóch wojen światowych i okrutnych totalitaryzmów. Drugim motorem do zmiany było przebudzenie Europy do współdziałania i rozwoju gospodarczego, a przełom lat 50. i 60. był okresem wyzwalania nowych energii społecznych nie tylko w polityce.
Traktaty sygnowały Włochy, RFN, Belgia, Holandia, Francja i Luksemburg. Politycznie doprowadzenie do ich podpisania nie było prostym zadaniem. Dominującą doktryną gospodarczą w ówczesnych państwach pozostawał protekcjonizm, więc idee otwarcia rynków musiały wydawać się wówczas rewolucyjne. Zaproponowano budowanie wspólnego rynku wymiany w dziedzinie pracy, transportu i rolnictwa. To w ich skutek w Europie rozpoczęła się migracja za pracą, co było początkiem stopniowej liberalizacji polityki migracyjnej wewnątrz Europy, zakończonej zbudowaniem strefy Schengen. Od początku swego powstania Europejska Wspólnota Gospodarcza stała się kołem zamachowym dobrobytu na zachodzie Europy. Z biegiem czasu przystępowały do niej kolejne państwa, a obywatele państw realnego socjalizmu spoglądali na nią z zazdrością.
Chrześcijańskie zaplecze
Chociaż EWG była ciałem gospodarczym i politycznym (w takiej właśnie kolejności), to jednak nie można pominąć jej znaczenia dla kultury europejskiej. Sprawność ekonomiczna wspólnych rynków zachęciła do przekroczenia perspektywy narodowej i stała się silnym bodźcem do nowego odczytania europejskiej tożsamości. Śladem integracji gospodarczej szła integracja kulturowa, np. poprzez ujednolicenie dyplomów uniwersyteckich, co otwarło chociażby możliwości wymiany akademickiej.
Tłem ideowym dla traktatów rzymskich było chrześcijaństwo, a Kościół katolicki od początku popierał politykę integracji. Nie sposób zaprzeczyć, że bez zaplecza ideowego i aksjologicznego zjednoczenie Europy nigdy by nie nastąpiło. Lata 60. i 70. to początek silnych tendencji sekularyzacyjnych na Zachodzie. Jednocześnie jest to okres głębokich zmian w Kościele. Pięć lat po traktatach rzymskich Jan XXIII otwiera Sobór Watykański II, a w latach 60. pojawia się erupcja ekumenizmu, sprzyjająca procesom pojednania i integracji.
Dla kolejnych papieży zjednoczona Europa zawsze pozostawała projektem szansy na odbudowę jedności oraz etycznej spoistości. Tak pojmował ten projekt Jan Paweł II, który przyzwyczajał Zachód do zaakceptowania Europy Środkowej jako niezbywalnej części organizmu Starego Kontynentu. Stawianie problemu obecności Europy Środkowej w strukturach unijnych dzisiaj może wydać się niezrozumiałe, jednak wówczas było to na Zachodzie nierzadko kwestionowane.
Krótka pamięć
Kryzysowi Unii nikt dziś nie zaprzecza. Rzadko jednak stawia się pytanie, czy mamy do czynienia z kryzysem instytucji, czy też może samych Europejczyków? Czy to sami Europejczycy z dynamicznych i przedsiębiorczych optymistów nie stali się czasem rozpuszczonymi, tłustymi z dobrobytu i otępiałymi enfants terribles? Kolejne pokolenia nie pamiętają już warunków, w których podpisywane były traktaty rzymskie. Co więcej, u większości Europejczyków zdaje się panować przekonanie, że to, co mają, jest już dane na zawsze i nigdy nie ulegnie zmianie. O tym, jak bardzo krótkowzroczne i naiwne jest to przekonanie, świadczą ataki terrorystyczne dotykające raz po raz europejskie miasta czy też Brexit.
Niestety, symptomy zepsucia pojawiają się także i w Polsce. Raz po raz słychać głosy o kolonializmie naszej gospodarki ze strony Niemiec czy narzekania na fundusze strukturalne, za które przyjdzie nam słono zapłacić składką członkowską. Zaczyna pojawiać się niebezpieczna niepamięć. Tymczasem dzięki wejściu do struktur europejskich Polska wykonała największy w swojej historii skok cywilizacyjny. Niewielu Polaków rozumie, że za otwarcie naszych rynków, powiedzmy uczciwie, przed 2004 r. marnych i niedofinansowanych, uzyskaliśmy fundusze pomocowe, najwyższe z pośród wszystkich państw Unii Europejskiej. Nie inaczej było z otwarciem rynków pracy, które dla kilku milionów Polaków stało się szansą do wykaraskania się z biedy. Brak wyobraźni można uzupełnić sobie wycieczką do państw, które są poza Unią, wówczas samemu będzie można doświadczyć różnic rozwojowych.
Nowy kontekst
Nie oznacza to oczywiście, że Unia nie wymaga reformy i świeżego spojrzenia. Warto zauważyć, że ważną rolę w tym procesie może odegrać Kościół. W przeszłości bardzo wyraźnie definiował swoje miejsce w zjednoczonej Europie. Nie zawsze były to sprawy łatwe, by wspomnieć na przegrany bój o invocatio Dei w tzw. konstytucji europejskiej. Kościół dostrzegał potrzebę wyartykułowania pewnego minimum aksjologicznego, które naznaczałoby chrześcijańską tożsamość Europy. Dzisiaj jednak należałoby znaleźć nowe konteksty obecności chrześcijaństwa w wymiarze instytucjonalnym: z pewnością taką osią mogłaby być solidarność, której kryzys w Europie jest bardzo dotkliwy.
Kolejnym aspektem jest potrzeba ekumenicznego budowania rozwiązań meta-politycznych. Dobrym przykładem – niestety niemal zupełnie nieobecnym w mediach, także katolickich – jest ekumeniczna reakcja na politykę środowiskową po papieskiej encyklice Laudato si’. Teologowie Greckiego Kościoła Prawosławnego nie tylko zgodzili się z wnioskami z tej encykliki, ale także ją rozwijają. Jest to zarówno okazja do wypracowania wspólnej strategii, jak i szansa na postawienie kolejnego kroku ekumenicznego. Europa drugiej dekady XXI w. nastawiona jest przecież na Wschód, a jej oddziaływanie jest kierowane do państw, w których większość stanowią Kościoły prawosławne, dlatego zaangażowanie się we współpracę z nimi powinno znaleźć się na pierwszym planie.
Dobra okazja
Dla samej Europy dobrze by było, aby świętowanie 60. rocznicy podpisania traktatów rzymskich nie zatrzymało się na wspominkach, choć niewątpliwie przez te kilkadziesiąt lat dokonało się wiele dobrego. Trzeba powiedzieć, że dotychczasowy, bardzo bogaty wkład Kościoła do europejskiej integracji (przede wszystkim w budowaniu aktywnego i wrażliwego społeczeństwa) w jakiś sposób się wyczerpał i potrzebuje nowego oddechu. Bez nowych idei dla Europy nie da się jej zreformować, nie tylko w wymiarze politycznym, ale także duchowym. Na poziomie lokalnym, europejskim i ekumenicznym Kościoły chrześcijańskie powinny podjąć nowy wysiłek i zbudować odnowioną wizję Starego Kontynentu. Mają na to zarówno siły, jak i środki, a rocznica podpisania traktatów rzymskich jest ku temu dobrą okazją.