Nie jestem naiwny. Jeden z moich przyjaciół, który obecnie przebywa w obozie dla uchodźców w Erbil na Północy Iraku, powiedział mi kiedyś bardzo dosadnie: „Dla mnie islam ma dzisiaj twarz diabła”. Jego osobiste doświadczenia, w które wpisują się prześladowania najbliższej rodziny i przyjaciół, nie pozwalają mu rozmawiać spokojnie o dialogu z muzułmanami. Budzą się naturalne wątpliwości, jak w tych warunkach miałby on rzeczywiście wyglądać. Zdecydowanie jednak mówi o potrzebie pomocy uchodźcom, a do pomysłów wręcz idealnych zalicza projekt „korytarzy humanitarnych”.
Zmęczenie wygnańców
Samer jest młodym księdzem katolickim, który zdecydował się porzucić dobrze zapowiadającą się karierę naukową za granicą, aby być blisko uchodźców z irackiego Mosulu. Zostali wypędzeni przez Państwo Islamskie w czerwcu 2014 r. Wygnanie trwa więc już ponad dwa lata. Razem z innymi księżmi organizuje pieniądze na całym świecie, aby utrzymać wielotysięczny obóz, w którym mieszkają głównie chrześcijanie i jazydzi. Jest zmęczony nie tylko samym życiem w nieznośnych warunkach, ale przede wszystkim brakiem perspektyw. Każdego dnia ogląda ludzi, którzy mieszkają w barakach i nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Opowiedział mi o sytuacji, w której niektórzy z mieszkańców obozu zaczęli zachowywać się agresywnie nawet wobec tych, którzy im pomagają. Dostają leki, jedzenie, koce... a jednocześnie każdy z tych gestów w oczach tubylców wydaje się milcząco potwierdzać, że sytuacja szybko nie ulegnie poprawie. Dużo gorzej jest z tymi, którzy utracili nadzieję. Ci nie robią żadnych problemów. Już im nie zależy… To trwa zbyt długo.
Męczeństwo z wyboru
Zapytałem Samera, co sądzi na temat utrzymania chrześcijaństwa w Iraku. Odpowiedział, że rozumie wołanie papieża Benedykta XVI, aby bronić wiary i obecności chrześcijan na Wschodzie, a nie tylko się wycofywać. Ma to swoje uzasadnienie także w kontekście historii chrześcijan w Iraku, którzy nie są tam gośćmi, ale bardziej niż muzułmanie pierwotnymi gospodarzami. Im dłużej trwa jednak wygnanie, tym bardziej zasadne staje się pytanie, kto za tych ludzi ma prawo decydować. Chwalebną rzeczą jest być gotowym na męczeństwo, tyle że to nie może być nasza decyzja, ale tych, których ono dotyczy. Zresztą zdania są podzielone także wśród samych irackich duchownych – wyjaśnił mi Samer.
Zrozumiałem więc szybko, że międzynarodowym obowiązkiem jest zapewnić uchodźcom w Iraku skuteczną pomoc materialną, ale jednocześnie stworzyć im również możliwość wyjazdu w bardziej bezpieczne miejsce. Tym bardziej że bardzo wielu z nich to nasi bracia katolicy. Dotyczyć to powinno w pierwszej kolejności ludzi chorych, starszych i dzieci. Udzielenie pomocy tylko tam, gdzie uchodźcy się znajdują, bez jakiejkolwiek gotowości przyjęcia, wydał mi się od razu pomysłem nie tylko niechrześcijańskim, ale wręcz nieludzkim.
Nie skąpimy
Okazji do udzielenia pomocy materialnej mieszkańcom obozów jest w Polsce sporo. Ogromnym sukcesem okazał się chociażby projekt „Rodzina Rodzinie”, który stał się także sposobem budowania więzi z uchodźcami. Wsparcie otrzymało blisko 1400 rodzin. Caritas Polska w ostatnich latach przeprowadziła kilkadziesiąt działań pomocowych dla ofiar wojny syryjskiej i irackiej. Od 2012 r. prowadziła projekty w Syrii, Iraku, Libanie, Jordanii i Autonomii Palestyńskiej. Łącznie wydała ponad 8 mln zł.
Wsparcia materialnego udziela także polski rząd. Na początku minionego roku biuro prasowe MSZ poinformowało, że na pomoc humanitarną na Bliskim Wschodzie zamierza wydać blisko 35 mln zł, co stanowi sumę o sto procent większą w stosunku do 2015 r. To są duże pieniądze. Pod tym względem nie jest więc źle. W pamięci pozostał mi jednak mój przyjaciel Samer, który opowiadał mi o ludziach potrzebujących bezpiecznego miejsca, fachowego leczenia, a czasami możliwości ucieczki przed prześladowaniami. Dostarczanie pomocy materialnej do obozów to nie wszystko.
Włoskie korytarze
Doskonałym rozwiązaniem okazała się włoska inicjatywa tzw. korytarzy humanitarnych. Pisaliśmy o tym w „Przewodniku Katolickim” już wielokrotnie. Jeszcze zanim sprawę oficjalnie podjęła polska Caritas i Episkopat, pokazywaliśmy odważne kroki katolickiej wspólnoty Sant’Egidio, włoskiego rządu i kościołów ewangelickich. Dotyczyło to początkowo grupy około tysiąca uchodźców, którzy mieli zostać zweryfikowani, aby następnie, po otrzymaniu rządowych wiz humanitarnych, zostać przetransportowani do Rzymu. Tak też się stało.
Na początku wcale nie było łatwo. Massimiliano Signifredi z rzymskiej wspólnoty Sant’Egidio wspomina, że nie wszystkie ugrupowania polityczne były pomysłem zachwycone, a poparcia musiał udzielić rząd i parlament. Warto przypomnieć, że do południowej granicy Italii tylko w 2015 r. przypłynęło około 153 tys. uchodźców (blisko trzy i pół tysiąca zginęło w drodze). Okazało się jednak, że nawet Lega Nord, ugrupowanie skrajnie prawicowe, udzieliła poparcia korytarzom, uznając je za gest humanitarny i bezpieczny.
Polskie korytarze
W Polsce korytarze zostały zaproponowane rządowi przez Caritas Polska, która podjęła się przygotowania tego projektu z inicjatywy Episkopatu. Polscy biskupi podjęli tę decyzję już w kwietniu 2016 r. Obok pracowników Caritas sprawie przysłużyła się Magda Wolnik z warszawskiej wspólnoty Sant’Egidio. Czołową postacią był jednak bp Krzysztof Zadarko, który otrzymał silne wsparcie abp. Stanisława Gądeckiego. Było to jeszcze przed wizytą papieża Franciszka w Polsce. Wszystko wydawało się, że jest na dobrej drodze. Ks. Marian Subocz, dyrektor Caritas Polska, wyliczał już konkretne liczby, które potencjalnie mogą się znaleźć pod opieką państwa polskiego (początkowo miało to dotyczyć kilkudziesięciu osób). Po wizycie Ojca Świętego sytuacja uległa jednak gwałtownej zmianie. To nie był już ten sam ton otwarcia i nadziei. Pani premier wolała mówić o „uchodźcach” z Ukrainy (o czym wspomniała w rozmowie z papieżem Franciszkiem), zamiast o tych, którzy mieliby przybyć z Bliskiego Wschodu. Abp Gądecki nazwał tę nową postawę „oporem” ze strony ministerstw spraw zagranicznych i wewnętrznych. Ministerialne tłumaczenia dotyczyły głównie przyjętej w Polsce polityki migracyjnej, która stawia na pomoc tam, a nie tu. Minister Błaszczak wyjaśniał też, że należy okazać solidarność z potrzebującymi, ale priorytetem powinno pozostać bezpieczeństwo Polaków. W konsekwencji projekt polskich korytarzy humanitarnych upadł.
Zawiedliśmy
Przez pewien czas sprawa ucichła. Referując przebieg spraw Samerowi, usłyszałem gorzkie słowa: „Kładziecie ludziom ciężary ciężkie i nie do uniesienia, ale sami tknąć ich nie chcecie”. Pomyślałem, że przesadził. Podobnie jak wtedy, gdy mówił o islamie, który ma dzisiaj twarz diabła. Pamiętam, gdy jego biskup, zamordowany przez islamistów w podbijanym Mosulu, rozmawiał z nami, przyjaciółmi Samera, o dialogu z muzułmanami. Podkreślał, że dialog należy prowadzić tam, gdzie on tylko jest możliwy. Namawiał nas do postawy otwarcia wobec tych, którzy nie chcą zabijać w imię religii. Pamiętam też bardzo dokładnie, że uczył nas, aby takiej postawy, z gruntu chrześcijańskiej, nigdy nie stracić. Nawet jeśli trzeba byłoby za nią oddać życie. Kilka tygodni później nie żył…
Z powodu tych i innych dramatycznych historii bliskich mu osób Samer ma prawo mówić o islamie, który w osobach swoich radykalnych wyznawców, przybrał rzeczywiście twarz diabła. To nie znaczy jednak, że każdy muzułmanin jest diabłem. Samer niejednokrotnie mi o tym wcześniej mówił, ale wtedy było jeszcze spokojnie. Teraz mówi bardziej w emocjach, boi się o swoich, którzy są skazani na życie w obozach. Wie, że trzeba coś zrobić. Rozumiem więc jego irytację, gdy się dowiedział, że nasze państwo nikogo nie przyjmie. Nawet na leczenie. Oceniając nas tak radykalnie, chyba trochę przesadził, ale to nie znaczy, że zupełnie nie miał racji.
Odważne oświadczenie
Na szczęście idea polskich korytarzy ujrzała ponownie światło dzienne. Tym razem za sprawą oświadczenia Rady Społecznej przy Arcybiskupie Poznańskim, które zostało opublikowane w środę 11 stycznia br. „Uchodźcą był również Jezus Chrystus i Jego Rodzina” – napisali członkowie rady. Przypomnieli także, że „dla chrześcijan wzorcem powinna być postawa Chrystusa opisana na kartach Ewangelii”. Wyraźnie podkreślili, że należy tę postawę praktykować, „nawet jeżeli pozornie nie odpowiada ona partykularnym interesom poszczególnych osób czy narodów”. „Chrześcijańskie podejście do uchodźców czerpie swoją inspirację z ewangelicznego wezwania Chrystusa: Byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie” – czytamy w oświadczeniu. Niejako z drugiej strony natrafiamy na bardzo stanowcze stwierdzenie, że „chrześcijańska propozycja przyjmowania uchodźców i migrantów nie może być traktowana w sposób naiwny, bez gwarancji bezpieczeństwa i wyobraźni przewidującej skutki nawet najszlachetniejszych celów”.
W tym kontekście mocno wybrzmiewają słowa wsparcia dla „idei tzw. korytarzy humanitarnych”, jakiego rada udziela i do jakiego zachęca – korytarzy, które „dobrze sprawdziły się we Włoszech”. Tym stwierdzeniem oświadczenie nie wpisuje się bowiem w naiwną otwartość „multikulti”, ale stroni też od nacjonalistycznej ciasnoty. Jest raczej szczerym uznaniem, że chrześcijańską powinnością, niezależnie od interesów politycznych, jest pomoc uchodźcom nie tylko tam, gdzie są, ale także (w pewnej mierze i w odpowiedni sposób) poprzez sprowadzenie ich tutaj.
Włosi nie ustają
Równolegle do ogłoszenia przez radę oświadczenia również we Włoszech nastąpiło otwarcie nowych „korytarzy humanitarnych”. Tym razem pod dokumentem swój podpis złożył także włoski Episkopat. „Zbyt często jedynie opłakujemy migrantów, którzy tracą życie podczas przeprawy przez morze, a sami nie mamy odwagi, by zmienić zaistniałą sytuację” – powiedział podczas sygnowania porozumienia bp Nunzio Galantio. Radio Watykańskie podaje, że sekretarz generalny włoskiego Episkopatu wskazał, że korytarze „gwarantują bezpieczne i legalne dotarcie do Europy ludziom, którzy od zbyt długiego czasu żyją w straszliwych warunkach w obozach dla uchodźców w Etiopii”. Podkreślił on zarazem, że kosztami nie będzie obciążone państwo, ponieważ wszystkie pokryje Kościół. Uchodźcy zostaną objęci pomocą przez diecezje, które zatroszczą się także o ich integrację w społeczeństwie.
Andrea Riccardi, założyciel Wspólnoty Sant’Egidio, uzasadnił, że otwarcie kolejnych korytarzy humanitarnych jest odpowiedzią na pragnienie wielu Włochów, którzy wyrazili gotowość ratowania życia ludzi będących w potrzebie. Tych, którzy otwarli swoje domy dla uchodźców jest dwa razy więcej niż potencjalnych przybyszów. Dlatego „jest to projekt, który zapewnia uchodźcom nie tylko godne przyjęcie, ale i konkretny program integracji. Europa, która zbyt często chce wznosić mury, myśląc, że tak rozwiąże swoje problemy, powinna spojrzeć na tę synergię państwa, Kościoła i społeczeństwa obywatelskiego jako na wzór do naśladowania” – dodał Riccardi.
…
Jan Paweł II mówił często o cywilizacji życia, odnosząc się głównie do obrony dzieci nienarodzonych i problemu eutanazji. Przypominał też o chrześcijańskich korzeniach Europy, która powinna stać na straży godności człowieka od poczęcia do naturalnej śmierci. Dzisiaj przyszedł czas, aby pojęcie cywilizacji życia bardziej świadomie poszerzyć o obronę człowieka w całej jego egzystencji. Czy nie o godność człowieka toczy się bowiem w Polsce spór dotyczący przyjęcia uchodźców? Czy oni nie są naszymi braćmi i siostrami, którzy uciekają przed głodem, wojnami i barbarzyństwem islamistów. Czy znajdziemy wystarczająco dużo odwagi, aby „wziąć na siebie ciężary”, których oni nie mają już siły nieść sami. No chyba, że wybierzemy jednak cywilizację śmierci. Niewiele wówczas pozostanie z naszych polskich i chrześcijańskich korzeni.