Logo Przewdonik Katolicki

Włosi są już zmęczeni

Magdalena Urlich, Włochy
FOT. Christian Minelli /Nur Photo-Sipa -East News. Zamieszki w Rzymie, do których doszło 24 sierpnia po tym, jak z jednego z budynków eksmitowano 800 uchodźców z Afryki.

Ludzie, których pytam o stosunek do uchodźców, nie chcą się wypowiadać. Ale ci, którzy mówią, są rozgoryczeni. Nie tylko liczbą przybyszów, ale także postawą Europy, bo czują, że zostali sami z problemem, dla którego nie ma łatwego rozwiązania.

1 października 2013 r. łódź z blisko pięciuset ludźmi na pokładzie odbija od libijskiego wybrzeża. Dwa dni później, niemal u wybrzeży włoskiej Lampedusy, zaczyna tonąć. Żeby wezwać pomoc, zrozpaczeni pasażerowie zapalają koc. Kiedy ratownicy docierają na miejsce, łódź jest już pod wodą. Ginie 359 osób, w tym wiele kobiet i dzieci. Ta tragedia wydarzyła się trzy miesiące po wizycie papieża Franciszka na Lampedusie. Wtedy kierował on oczy świata na tę małą wyspę i przestrzegał przed obojętnością na los uchodźców.
Dwa lata później włoska wspólnota Sant’Egidio i włoskie kościoły protestanckie przy współpracy z rządem rozpoczynają realizację projektu korytarzy humanitarnych. Cztery lata później o obchodach rocznicy tragedii na Lampedusie mówią wszystkie najważniejsze stacje telewizyjne we Włoszech. O solidarność z uchodźcami apeluje Tareke Bhrane, były uchodźca, obecnie działający w Komitecie 3 Października, upamiętniającym ofiary migracji. Kard. Francesco Montenegro, prezes włoskiej Caritas, woła, by drzwi Europy pozostały otwarte.
Jak dziś wygląda sytuacja we Włoszech i co o niej sądzą sami Włosi?
 
Uchodźcy wczoraj i dziś
Z problemem przybyszów z Afryki i Azji Włochy zmagają się nie od dziś. Z badań prof. Tommaso Frattiniego i dr Ainhoa Aparicio Fenoll wynika, że w 2015 r. było we Włoszech 5,7 mln cudzoziemców, z czego 580 tys. dotarło tam w latach 2010–2015. Część z nich silnie zintegrowała się z włoskim społeczeństwem. Sofia, która mieszka w Weronie i pracuje jako niania, ma wielu przyjaciół wśród imigrantów z Albanii. – Od dwudziestu lat mieszkają i pracują we Włoszech. Trudno nazywać ich jeszcze imigrantami, właściwie są Włochami – mówi. Spora grupa przybyszów pracuje jako robotnicy sezonowi, jak Abdoulaye Diop z Senegalu, który od lat 90. spędza na Półwyspie Apenińskim kilka letnich miesięcy. Później wraca do kraju, w którym czeka na niego rodzina i brak perspektyw na pracę.
Systematyczny wzrost liczby migrantów w obliczu takich problemów kraju jak spowolnienie gospodarcze czy wysokie bezrobocie był dla Włochów odczuwalny. W latach 2012–2014 liczba przybywających do włoskich wybrzeży migrantów wahała się od 13 do 62 tys. osób, w 2014 r. wzrosła do 170 tys. Z początkiem 2015 r. burmistrz Palermo na Sycylii apelował, by Europa nie zachowywała się jak Poncjusz Piłat. Alarmował, że choć Sycylijczycy to gościnni i hojni ludzie, to jednak wyzwanie, przed którym stoją, ich przerasta. Największa jak dotąd fala uchodźców – 181 tys. osób – dotarła do Italii w 2016 r. Ale tylko w pierwszym półroczu tego roku ich liczba wynosi już ponad 105 tys. i prawdopodobnie będzie rekordowa. Za każdą z tych liczb stoi historia. Historia ucieczki przed wojną, głodem, reżimem. Historia przemocy i wykorzystania przez przemytników i handlarzy ludźmi. Historia pełnej niebezpieczeństw podróży, podejmowanej nie dla przyjemności czy z wygody, ale w nadziei na lepszy los.
 
Zakorkowany system
Jak wygląda droga migrantów, którym udało się dobić do włoskiego wybrzeża? W przybiciu do brzegu pomagają im jednostki ratownicze w ramach operacji Tryton, która pod koniec 2014 r. zastąpiła prowadzoną od wypadku na Lampedusie operację Mare Nostrum. Jej celem było ratowanie ludzi i zatrzymywanie przemytników. Była jednak bardzo kosztowna, a Włochy bezskutecznie apelowały o jej większe dofinansowanie. Z tego powodu zdecydowano o jej zakończeniu. Obecnie statki i helikoptery patrolują morski obszar oddalony od lądu o 30 mil (w ramach operacji Mare Nostrum statki wypływały 100 mil w głąb morza), co nie jest wystarczające, gdyż większość tragedii rozgrywa się dalej od brzegu. Na lądzie pomocy udzielają organizacje pozarządowe i kościelne, takie jak Caritas, Lekarze bez Granic, Czerwony Krzyż i ich wolontariusze.
Później migranci trafiają do hotspotu – punktu szybkiej interwencji. Tu są rejestrowani, identyfikowani, poddani procedurom bezpieczeństwa (np. pobiera się ich odciski palców). Mają też zostać pokierowani tak, by objęły ich tzw. procedury następcze: możliwość ubiegania się o azyl, relokacja do innego państwa Unii Europejskiej lub powrót do kraju pochodzenia (decyzja zależy od tego, czy spełniają kryteria kwalifikujące ich do ochrony). Hotspoty są krokiem naprzód w stosunku do sytuacji z 2015 r., gdy liczba migrantów sprawiła, że administracja stała się niewydolna, przez co przybysze prawie bez kontroli mogli przemieszczać się na północ. Jednak ich działanie nie jest idealne.
Z punktów rejestracji ludzie trafiają do obozów, w których oczekują na decyzję. Niestety, czas oczekiwania jest zbyt długi. Ze składanych wniosków o azyl tylko nieliczne są rozpatrywane pozytywnie. Według Włoskiej Krajowej Rady ds. Uchodźców w 2016 r. na 123 tys. podań tylko 5 proc. migrantów przyznano azyl, 14 proc. otrzymało ochronę uzupełniającą, a 21 proc. – humanitarną. Jeśli chodzi o relokację, jest ona ograniczona zbyt małą współpracą ze strony państw europejskich. Ze 120 tys. osób, które miały być relokowane z obozów z Grecji i Włoch do września 2017 r., programem objęto tylko 29 tys. To kropla w morzu. W lipcu dziennik „Corriere della Sera” alarmował, że włoskie hotspoty są jak zakorkowany lejek. Wciąż trafiają do nich nowi ludzie, a za mało i zbyt wolno je opuszcza.
Tareke Brhane, który sam przeszedł procedurę ubiegania się o azyl w 2005 r., zwraca też uwagę na brak programów ułatwiających uchodźcom rozpoczęcie życia w nowym miejscu. Po pięciu latach podróży do Europy szybko dostał dokument potwierdzający jego prawo pobytu we Włoszech. – Ale poza tym papierem nie miałem nic. Nie mówiłem po włosku, nie miałem pieniędzy. Nie wiedziałem, do kogo mam się odezwać, żeby prosić o pomoc – wspomina i wskazuje potrzebę długoterminowych rozwiązań, podjętych wspólnie przez kraje Europy.
 
Zmęczenie gospodarzy
O potrzebie takich rozwiązań mówią też Włosi. Osoby, które pytam o atmosferę wokół uchodźców, nie bardzo chcą się wypowiadać. Ale ci, którzy mówią, są rozgoryczeni fiaskiem programu relokacji. Czują, że zostali sami z problemem, dla którego nie ma łatwego rozwiązania. Bo bardzo ważna jest dla nich solidarność i pomoc przybyszom. Z drugiej strony liczba osób, które potrzebują pomocy, jest bardzo duża, co wywołuje problemy, w tym najpoważniejszy – trudność integracji z włoskim społeczeństwem. Współczucie dla mężczyzn, kobiet i dzieci przybywających na barkach i mieszkających w koszmarnych warunkach w obozach, miesza się ze zniecierpliwieniem. Media mówią o przypadkach rozbojów, ale także o ludziach, którzy buntują się z powodu fatalnych warunkach w obozach, o przybyszach koczujących na ulicach, nie tylko na Lampedusie, ale nawet w Mediolanie. Pojawiają się głosy o łamaniu przez uchodźców włoskiego prawa. To wszystko wywołuje niezadowolenie. Drażni też stereotypowy obraz uchodźcy: młodego mężczyzny ze smartfonem, który żyje z socjalu i ma pierwszeństwo w korzystaniu z opieki zdrowotnej, za którą sami Włosi muszą płacić, bo w państwowej służbie zdrowia brakuje dla nich miejsc. Akcje społeczne, jak stworzenie wiralu obalającego 10 mitów na temat uchodźców, mają niewielki wpływ na to nastawienie.
– Ludzie nie są przeciwko uchodźcom. Widzimy, że włoskie społeczeństwo wciąż jest bardzo pomocne – mówi Massimiliano Signifredi ze wspólnoty Sant’Egidio, sprowadzającej uchodźców z Syrii w ramach korytarzy humanitarnych. – Ale oczywiście negatywna narracja niektórych mediów zmienia nastawienie opinii publicznej. To jednak interesujące, że społeczeństwo reaguje bardzo dobrze na projekt korytarzy humanitarnych. Otrzymaliśmy o wiele więcej ofert pomocy niż dla 870 uchodźców, których sprowadziliśmy do tej pory. O wiele więcej włoskich rodzin, parafii i kościołów chce pomagać – mówi.
 
Solidarnie i bezpiecznie
Signifredi wspomina, że impulsem, który nie pozwolił pozostać obojętnym na tragedię uchodźców, było zatonięcie łodzi w 2013 r. „Ile kobiet, dzieci, mężczyzn musi umrzeć, nim Europa zdecyduje się otworzyć bezpieczne i legalne drogi imigracji?”, pytał wtedy. Wspólnota Sant’Egidio wraz z kościołami protestanckimi rozpoczęła prace nad projektem, który pozwoliłby pomagać w sposób bezpieczny dla Włoch i samych przybyszów. W grudniu 2015 r. podpisano z włoskim rządem porozumienie na wydanie tysiąca wiz humanitarnych. Od 2016 r. do Włoch przybyło 870 uchodźców, pozostali zostaną sprowadzeni pod koniec października. Projekt jest skierowany do Syryjczyków przebywających w obozach w Libanie. – Mamy bazę w Bejrucie, tam przeprowadzamy wywiady z najbardziej potrzebującymi uchodźcami żyjącymi w obozach – mówi Signifredi. – Wyjaśniamy, że będą goszczeni we Włoszech i otrzymają humanitarną wizę do Włoch, nie do innych europejskich krajów. Syryjczycy często marzą o wyjeździe do Niemiec czy Szwecji, bo tam mają krewnych. Jednak podróż do Europy jest teraz bardzo niebezpieczna, tylko łodziami lub z przemytnikami. Wielu ludzi zginęło lub wydało wszystkie pieniądze, uciekając z piekła wojny czy obozu. Dlatego decydują się na przyjazd do Włoch. Rozumieją, że korytarze humanitarne to jedyna szansa na zmianę.
Osoby, które dzięki korytarzom zdecydują się na podróż na Półwysep Apeniński, na miejscu zostają objęte opieką. Chorzy i niepełnosprawni są leczeni. Wszyscy uczą się języka włoskiego i poznają włoską kulturę. – Wierzymy, że znajomość języka i kultury jest kluczem do integracji – podkreśla Signifredi. Rodziny są objęte pomocą od pół roku do roku. Nie ma tu sztywnych reguł, wszystko zależy od potrzeb danej rodziny. W tym czasie ich pobyt jest finansowany przez włoskie rodziny, parafie, kościoły i stowarzyszenia, które zaprosiły uchodźców.
Koordynator projektu mówi, że Syryjczycy chętnie się uczą i dążą do samodzielności. Tak jak Symon, inteligentny 20-latek, który przyleciał zaledwie 9 miesięcy temu, a już bardzo dobrze mówi po włosku, pracuje i jako wolontariusz pomaga w kuchni prowadzonej przez wspólnotę Sant’Egidio. – Mogę powiedzieć, że on jest już zupełnie zintegrowany ze społeczeństwem – mówi Massimiliano Signifredi. – Korytarze humanitarne to projekt, który działa. A ludzie chcą w nim pomagać, bo łączy dwie ważne rzeczy: solidarność z potrzebującymi i bezpieczeństwo włoskiego społeczeństwa.
 
Teraz Polska?
W Polsce właśnie zakończył się tydzień modlitwy za uchodźców pod hasłem „Umrzeć z nadziei”. Kilka dni wcześniej, 25 września, wygasł unijny program relokacji uchodźców. Nasz kraj nie przyjął w ramach tego programu nikogo. Włosi pytają: dlaczego Polska nie jest solidarna? Nie rozumie tego także Signifredi: – Polska ma długą tradycję gościnności w historii i wielokrotnie, także w ostatnim czasie, to Polacy szukali gościny w Europie. Trudno mi zrozumieć, jak Polska może być teraz tak zamknięta na uchodźców.
Właśnie… jak? Czy aż tak boimy się obcych, że przeraziło nas 6 tys. cudzoziemców w 38-milionowym kraju? A jeśli były zastrzeżenia do programu relokacji, dlaczego nie naciskamy na nasz rząd, by podpisał porozumienie w sprawie korytarzy humanitarnych? Włoskie doświadczenie pokazuje, że uchodźcy, którzy od początku są przekonani do kraju goszczącego (i mają jasność, że ich wiza dotyczy tylko pobytu tam), a na miejscu są otoczeni opieką umożliwiającą integrację, nie uciekają do Niemiec.
Chwalimy się, że dzięki licznym akcjom humanitarnym ślemy pieniądze do Afryki i do Syrii. Jednak pomoc na miejscu nie zawsze jest efektywna. Massimiliano Signifredi za przykład podaje Liban. 1,5 mln uchodźców żyje w kraju trzy razy mniejszym niż Wielkopolska. Złe warunki sanitarne, niewystarczająca opieka zdrowotna, brak szkół, praca wyłącznie nielegalna lub nisko płatna, znikoma liczba organizacji niosących pomoc. – Widziałem tam wiele sytuacji, gdy nikt nie dbał o uchodźców, którzy marzyli tylko o tym, by wsiąść na łódź i ryzykując życie, ruszyć w  niebezpieczną podróż – mówi Włoch.
Możemy mówić, że nie podpisywaliśmy się pod unijną polityką w sprawie migracji. Jej słabość i błędy widzi już chyba każdy. Tak, to prawda, oprócz doraźnej pomocy ważna jest pomoc w miejscu konfliktów. Być może dzięki bardziej spójnej polityce, obejmującej np. umowy z krajami granicznymi spoza Unii, uda się w przyszłości zmniejszyć liczbę osób, które docierają do Europy. Jednak nie da się kijem zawrócić rzeki. W tym momencie rzeka uchodźców płynie przez świat. Do Europy dociera tylko mała strużka (największe obozy dla uchodźców znajdują się w Afryce). Spróbujmy spojrzeć na to w świetle Ewangelii. Dziś Chrystus ma twarz uchodźcy. Nawet jeśli ta twarz wydaje się nam brzydka.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki