Za oknem zima, to najlepszy czas na zatopienie się w lekturze wyciągniętych z półki książek. Rok temu proponowałem podjęcie próby przeczytania 52 książek w roku. Nie wiem ile osób podjęło to wyzwanie, mnie się udało, choć nie ukrywam, nie było to łatwe. Do tego w jednym z tygodników, tuż przed końcem roku, redaktor D. Karłowicz stwierdził, że takie zadania są niemądre i liczy się jakość lektury, a nie jej ilość. I o mały włos usprawiedliwiłby przerwanie moich rocznych zmagań. Trudno zaprzeczyć sensowi postawionej przez niego tezy.
W grudniowe popołudnie udałem się do Księgarni św. Wojciecha, by przejrzeć nowości wydawnicze. Parę razy krążyłem wokół półki z wyeksponowaną edycją wielkopolskiej wersji Małego Księcia, który w gwarze ma tytuł Książę Szaranek. Mimo wielu pochlebnych recenzji, trudno było mi podjąć decyzję o kupnie. Mówię do pani sprzedającej książki: „Cóż, ryzykuję!”. Pani z uśmiechem odpowiada: „Naprawdę niezła zabawa”.
Rzeczywiście lektura znanej treści obleczona w gwarę jest na początku bardzo dobrą zabawą. Ciągłe korzystanie ze słownika, przypominanie sobie zwrotów znanych z różnych innych sytuacji, to naprawdę odstresowujące zajęcie. Gorzej robi się wtedy, kiedy uświadamiamy sobie, że jedno z najważniejszych zdań młodości brzmi: „Prosto jak drut: Dobrze się widzi aby sercem. To co jezd najwożniejsze, jezd do ócz nie do zobaczynio”. I jakoś robi się mniej radośnie, bo to niby ta sama mądrość, a jednak nie taka sama. Jakby nie ta, która jest wyryta w pamięci serca.
Przypomniałem sobie usłyszane w programie „Między ziemią a niebem” hiphopowe tłumaczenie Ewangelii św. Jana 4, 49–50: „Gostek na to: Mistrzu, pliz, wbijaj się do mnie, bo mi zaraz dzieciak wykituje. A Jezus do niego: Gościu, wrzuć na luz i idź już, bo twój syn żyje. I ten klient uwierzył w to, co mu Jezus powiedział i poszedł sobie”.
Nie jest moim celem ośmieszanie tych tłumaczeń ważnych tekstów. Zapewne dla wielu osób mają one ogromne znaczenie i są powodem istotnych przemyśleń.
Także i mnie dopadły wspomnienia z lektury Krzemieńca R. Przybylskiego; opowieści o wołyńskim liceum, które stało się ostoją polskości. „Tak wielkiej wartości, jak szkoła z polskim językiem wykładowym, nie wolno było zaprzepaścić. Nie wolno było popełnić grzechu zaniechania”. Myśląc o przetrwaniu polskiej tożsamości w czasach zaborów, myślano przede wszystkim o przetrwaniu piękna języka. O tej mądrości przodków należy ciągle pamiętać. Bawiąc się językiem nie można zapominać o tożsamości, która w jego formułach jest ukryta i treściach, w których przechował się katolicyzm. Twórcy Liceum Krzemienieckiego pielęgnując język polski, narażali je na unicestwienie. Dzięki podjętemu ryzyku ocalili prawdziwą tożsamość narodu.